15 lip 2016

Rozdział dwudziesty piąty. April

- A więc… -mówi Harry wychodząc z baru i drapie się po karku. Zerka na mnie przelotne i wzdycha patrząc na swoje stopy.
- Przepraszam. – szepczę w jego stronę i czuję się winna, że zmusiłam go, żebyśmy wyszli. Nie pomyślałam o tym, że może chciałby jeszcze coś zamówić, albo po prostu tam zostać.
- Za co? –pyta mnie wyraźnie zaskoczony.
- W środku, zrobiło mi się duszno… Wybacz, że musieliśmy przeze mnie wyjść. Chyba potrzebuję chwilę… pooddychać. –tłumaczę, ale jakoś marnie to brzmi.
- Daj spokój, nic się nie stało. Dobrze, że mi powiedziałaś. Gdybyś mi tam zemdlała, nie dałbym sobie tam rady drugi raz. –uśmiecha się blado i zatrzymuje wzrok na moich oczach.
- Drugi raz? –pytam momentalnie, ale zaraz żałuję, że zapytałam. Doskonale wiem kiedy mdlałam a Harry musiał mi pomagać.
- No wiesz…
- Tak. –przerywam mu natychmiast i przecieram dłonią twarz. –Masz ochotę się przejść? –chcę odsunąć jego myśli od tego co się stało tamtej nocy. Nadal wwierca we mnie spojrzenie i po chwili kiwa lekko głową, stawiając pierwszy krok w stronę parku.
Delikatnie, jakby zachęcając mnie bym podążyła w jego stronę, dotyka dołu moich pleców. Jego drobny gest wywołuje u mnie dreszcz, który nie uchodzi uwadze Harrego.
- Przepraszam. – wyszeptuje koło mnie i odsuwa dłoń. Momentalnie przeklinam samą siebie, że moje ciało tak zareagowało. Chcę, żeby dotknął mnie ponownie, cofnąć czas, żebym mogła powstrzymać ten dreszcz. Patrzę na niego przepraszająco, ale on wpatruje się w chodnik, więc nawet tego nie zauważa.
Nie wiem co mogłabym do niego powiedzieć. Jaki temat poruszyć, żeby był dla nas na tyle wygodny, abyśmy czuli się komfortowo. Jak na razie jedynie idziemy, jakieś trzydzieści centymetrów od siebie, więc nie ma możliwości, żebyśmy się nawet dotknęli przez przypadek. Z jednej strony to i lepiej, po co drażnić los?
Central Park tętni życiem, zwłaszcza w tak piękną pogodę jak dziś. Grupki młodzieży siedzą na trawie i opalają się w ostatnich popołudniowych promieniach słońca. Dzieci radośnie biegają i grają w piłkę. Jest po prostu uroczo. Do tego „cisza” nie zakłócona ruchem ulicznych jest niczym zbawienie. Oh, jak i ja bym chciała nabrać więcej żywego koloru, by moja skóra wydzieliła wreszcie odrobię melaniny.
Spacer jest długi, powoli zaczynają mnie boleć nogi. Żadne z nas nie jest w stanie odezwać się pierwsze. Podczas drogi tutaj miałam wrażenie, że Harry chciałby coś powiedzieć, lecz nigdy nie wydusił ani słowa. Wlokę nogami coraz wolniej. Chłopak wyrównuje tempo do mojego i czuję na sobie jego ciężkie spojrzenie.
- Chcesz… może usiąść? Wyglądasz na zmęczoną. –stwierdza i przystaje na moment. Robię to samo i w końcu na niego patrzę. Jest trochę zaniepokojony i jednocześnie ciekawy. Wiem, że ma ochotę uczynić coś, żeby tylko zmienić mój humor z ponurego i całkowicie milczącego.
- Ok. –rzucam tylko zwięźle i moje nogi od razu mi błogosławią na to, że w końcu je odciążam.
Musimy zacząć o czymś rozmawiać, bo ta cisza sprawia, że zaczynam żałować tego, że pozwoliłam mu się ze mną spotkać. Nie mam pojęcia co mam powiedzieć, bo wszelkie moje próby w barze sprowadzały nas do sprzeczki. A na pewno nie chcę kolejnej.
Chcę zaczepić na czymś wzrok, poszukać czegoś o czym mogłabym pomówić. Błądzę oczami po parku aż w końcu zastygam na dłoniach Harrego zaciśniętych na krawędzi siedzenia ławki.
Ściska ją tak mocno, że wyraźnie widać każdą jego odstająca żyłę. Idę ich śladami i jedna kończy się wraz z końcem rękawa czarnej koszulki. Nie mogąc się oprzeć dotykam opuszkiem tej najgrubszej znajdującej się na dłoni, która rozwarstwia się na dwie trochę mniejsze.
Harry nie reaguje na mój dotyk tak silnie jak ja na jego wcześniejszy, niemniej jednak spogląda na mnie i na to co robię, marszcząc brwi tak jak tylko on to potrafi. Naciskam na żyłę i puszczam patrząc jak wraca natychmiast na swoje miejsce. Bawię się tak przez krótką chwilę, od czasu gdy Harry zaczyna patrzeć tylko i wyłącznie na moją twarz. Czuję jakby mnie pożerał od środka, wolno i boleśnie, aż w końcu nie jestem w stanie nacisnąć ani razu więcej. Zastygam milimetry nad jego skórą. Zamykam speszona oczy nie chcąc nawet widzieć kątem oka, że na mnie spogląda.
Przeżywam wewnętrzy szok, kiedy ciepła i przyjemnie szorstka dłoń Harrego obejmuje moją zastygniętą w powietrzu. Nie mam ochoty jej zabierać, choć wiem, że powinnam zrobić to natychmiast. Wzdycham niesamowicie głęboko i czuję, że powietrze niemal drży kiedy je wydmuchuję.
- Płakałaś tak długo… -szepcze. Mogę się założyć, że właśnie nachyla się nad moim uchem, bo normalnie nie usłyszałabym tego szeptu. Jest dużo bliżej niż powinien być. – Nie mogłem cię uspokoić.
Mimo zamkniętych oczu wiem, że teraz Harry siedzi bliżej mnie niż wcześniej. Jego dłoń nadal trzyma moją w uścisku, a kciuk lekko gładzi miejsce między kciukiem a palcem wskazującym. Chłopak odnajduje moją drugą dłoń i również ją chwyta. Otwieram natychmiast oczy gdy nasze palce zostają połączone.
- Dopiero, gdy objąłem cię tak ciasno, że nie mogłaś się już wyrwać zaczęłaś się uspokajać. Wolno kołysałem cię w swoich ramionach, bo tak bardzo tego potrzebowałaś.
Trupie nogami o podłogę i jestem pewny, że gdybym ją puścił runęłaby na ziemię jak długa, pomimo że wydaje się tak silna. Unoszę ją lekko do góry i kładę jej ramiona na moich barkach. Nasze twarze dzieli teraz skromna odległość. Patrzy mi w oczy i uspokaja się znacznie. Przestaje płakać i krzyczeć. Oddycha jedynie głośno i niespokojnie, a jej serce wyrywa się z piersi. Czuję jego łomot na swojej klatce i zimno jej wilgotnej jeszcze bielizny. Mruga leniwie, nie spuszczając mnie z oczu. Jej stopy balansują swobodnie nad ziemią, ponieważ trzymam ją w ramionach, lekko się z nią kołysząc. Ocieramy się nosami, przez co wypuszczam z siebie urwane powietrze. Przytulam ją do siebie mocniej, a ona nie pozostaje mi dłużna. Wodzi krótko dłońmi po moim karku i niemal dygoczę pod wpływem tego gestu. Jest tak niesamowicie blisko… Wystarczy, żebym ruszył lekko głową do przodu, a nasze usta połączyłyby się w pocałunku. Powstrzymuję się od tego z wielkim trudem. Nie urywamy kontaktu wzrokowego. Robi mi się gorąco na myśl co bym jej teraz zrobił gdyby należała do mnie. Odrzucam ponownie od siebie te myśli i nie przestaję się kołysać spokojnie. Wygląda to zapewne jakbym tulił do snu, rozdrażnione koszmarem dziecko.
Jest już spokojna. Nabieramy powietrza w tym samym czasie i wypuszczamy go wzajemnie w swoje wargi. Tańczę z nią wolno wokół całego pokoju. Siadam w końcu na łóżku. Jej nogi są po obu stronach moich bioder. Jesteśmy tak niesamowicie blisko siebie, że to aż staje się niezręczne, ale nie jestem w stanie tego przerwać. Pachnie mną. Moim żelem i szamponem. Jest…
- Wyglądało to jakbyś cierpiała… -mówi i opiera czoło o moją skroń. Moja warga drży, naprawdę drży gdy tylko się ze sobą stykamy. – Mówiłaś, że już nie chcesz, że nie możesz tego znieść, że chcesz to wszystko skończyć. – unosi nasze splecione dłonie w górę i uwalnia dwa palce by móc dotknąć mojego policzka.
Moja ręka bezwładnie odrywa się od Harrego, ale zatrzymuję ją na nadgarstku chłopaka. Ma dzięki temu możliwość objęcia mnie wszystkimi palcami. Przyciąga mnie bliżej siebie a ja się  temu nie opieram. Czuję, że już to robiliśmy. Serce wyrywa mi się z piersi, jego łomot słyszę w uszach. Mój oddech za chwilę będzie przypominał świst, jeżeli nie uda mi się go uspokoić.
Jego oddech na mojej twarzy sprawia, że cicho jęczę. Dłoń, którą trzymałam na jego nadgarstku opada mi na udo a on sam przysuwa się jeszcze bliżej mnie, jesteśmy maksymalnie blisko siebie. Ciało przy ciele. Żołądek zaciska mi się mocno i gdybym nie wypróżniła go w toalecie w barze, prawdopodobnie uczyniłabym to teraz. Moje mięśnie są napięte tak mocno gdy mam wejść do pomieszczenia, w którym siedzi wyczekujący na mnie Rafael.
Rafael.
Wstaję natychmiast, lecz Harry jest szybszy i sprowadza mnie z powrotem na ławkę. Trzyma mnie kurczowo za ramiona i przepala mnie spojrzeniem. Milczy przez kilka długich sekund zaciskając szczękę tak mocno, że linia żuchwy wygląda jakby była odrysowana od linijki.
- Co cię powstrzymuje? –pyta sucho.
- Brian. –kłamię patrząc mu prosto w oczy. To kłamstwo miażdży mnie od środka, ale muszę się nim posłużyć. Harry wierzy w to co powiedziałam, dlatego rozluźnia uścisk, ale nadal trzyma mi dłonie na ramionach w razie potrzeby.
- Kochasz go? –pyta ostro zupełnie wytrącając mnie z równowagi. Nie sądziłam, że posunie się do zadania takiego pytania. Uważnie na mnie patrzy, przerzucając spojrzenie z jednego oka na drugie. Czeka z niecierpliwością na to co powiem.
- Myślę, że nie powinieneś zadawać takich pytań, to niegrzeczne.
- Pytam się czy go kochasz, April? –naciska na mnie mocniej.
Nie pozostaje mi nic innego jak jeszcze bardziej go zniszczyć. Nie chcę mu tego robić, Harry nie zasługuje na moje kłamstwa i na to by przez nie cierpiał. Brian miał racje. Będzie jeszcze gorzej.
- Tak, Harry. Kocham go. Sądziłeś, że jest inaczej? –mówię a on zwiększa odległość między nami lekko się prostując. – Myślisz, że on nie kocha mnie? –wbijam kolejny nóż w jego serce. Czuję się z tym podle, ale muszę to mówić. – Myślisz, że Brian, nie poświęciłbym dla nas wszystkiego? Nie trzeba być jego przyjacielem, żeby to widzieć. Żeby widzieć, że mnie kocha. –oczy Harrego robią się jak ze szkła. Nie dotyka mnie już. Jego dusza jakby odleciała z ciała. Siedzi jak martwy posąg. Zabiłam go słowami. Zamroziłam jego uczucia. Brian miał rację, będzie tylko gorzej.
- Masz rację. – mówi. Oh, wcale jej nie mam. Dlaczego teraz mi wierzysz?! – Kochasz go. –Kłamstwo! –On kocha ciebie. – Prawda, ale jakże smutna… -Nie będę wchodził wam w drogę, obiecuję. Chciałem po prostu… -oblizuje spierzchnięte usta i chrząka. – Myślałem, że damy radę się zaprzyjaźnić. Ale może przełożymy to na inny… czas. To wszystko jest… zbyt świeże. –mówi łagodnie jakby w ogóle nie ruszyły go moje miażdżące słowa.
Zagryzam wargę, trawiąc to co powiedział. Nienawidzę siebie za to, że muszę to robić praktycznie wszystkim. Nie chcę, żeby czuł się teraz przygnębiony.
- Ty też go kochasz, Harry, a on ciebie. Podziel się ze mną miłością do niego. –szepczę i odwracam od niego wzrok, patrząc prosto przed siebie na dziewczynki zdmuchujące dmuchawce na trawie.
Harry długo milczy. Zapewne myśli jak ma to zgrabnie skomentować. Odwracam na niego wzrok gdy dzieci zrywają się ze śmiechem do biegu. Harry również na mnie spogląda.
- On się ze mną nie podzieli.
Kolejny raz czuję nieprzyjemny ucisk w brzuchu i tym razem to Harry wbija mi nóż w serce. Gdybym tylko mogła mu teraz powiedzieć prawdę. O wszystkim… Było bym mi o stokroć łatwiej. Będzie musiał poczekać.
Gdy już mam mu powiedzieć, że Brian nie musi się z nim niczym dzielić, że jest niewdzięcznikiem, odpysknąć mu czymkolwiek, do naszych uszu dochodzi dźwięk mojego telefonu.
Nie. Nie teraz.
Rafael.
Czuję zimno i gorąco jednocześnie gdy widzę jego imię na wyświetlaczu. Chcę czy nie muszę odebrać. Przepraszam szybko Harrego i przystawiam komórkę do ucha.
- Słucham?
- Gdzie jesteś? –pyta pewnie, tym swoim obezwładniającym głosem.
- W Central Parku.
- Wracasz z wieżowca medycznego? – pyta wyraźnie zaskoczony.
- Nie… Jestem na… spacerze.
- Miałaś odpoczywać w domu. –twardość jego słów sprawia, że przechodzi mnie dreszcz. – Chcesz, żebym cię odwiózł?
Nie chcę tego, Rafael.
- Nie. –zaprzeczam delikatnie. – Jest w porządku, czuję się już lepiej, przecież wiesz.
- Jesteś sama? –zadaje mi kolejne pytanie i aż się na nie prostuję. On będzie wiedział jeśli skłamię. Sam mnie nauczył kłamać, nie uda mi się go przechytrzyć. Milczę, co ostatecznie sprowadza go na tok myślenia, że zamierzam go skłamać. – Pytałem. Czy jesteś sama? –między każdym słowem robi przerwę jakby wciskał mi te słowa w głowę. I tak się dowie.
- Nie. –odpowiadam.
- Więc z kim? Bo na pewno nie jesteś na spacerze z matką… -szydzi a mnie boli serce, jakby właśnie mi je wyrwał. W myślach wyobrażam sobie mnie na spacerze z matką, która ma obie nogi i nie jest unieruchomiona na wózku.
- Nie, nie jestem tutaj z matką. –uświadamiam mu.
- Więc z kim do cholery? –robi się niecierpliwy, tym, że nie chcę mu odpowiedzieć. – Z tym przypierdasem Brianem?
Patrzę na Harrego, który wygląda za zdezorientowanego tym telefonem. Ręce opiera na kolanach. Dłonie ma złączone razem. Oczy smutne, pełne żalu. A zmarszczka między brwiami, która tak mi się podoba, bo dzięki niej nabiera dojrzałego i jakże pięknego uroku, jest zagłębiona jeszcze mocniej na jego skórze. Oblizuję szybko usta i patrzę w przestrzeń przed sobą, żeby uniknąć jego spojrzenia.
- Nie. –mówię kolejny raz i znów milknę, gdy Rafael nadal oczekuje odpowiedzi.
- April. –naciska.
- Jestem z Harrym. –wypowiadam w końcu, na co Harry się prostuje wlepiając we mnie wzrok jeszcze bardziej, a Rafael nie mówi kompletnie nic przed długą chwilę. Czekam aż na mnie nawrzeszczy i z każdą sekundą gorzej się boję jego głosu.
- Z kim? –mówi cicho co zaskakuje mnie jeszcze bardziej. Gdy już mam otworzyć usta by powtórzyć, Rafael wybucha. – Z kim?!
Przymykam oczy i biorę lekki oddech. Muszę teraz brzmieć bardzo naturalnie.
- To kolega Briana. –tłumaczę zwięźle.
- Jadę po ciebie. W której części parku jesteś? –mówi surowo i słyszę w tle dziwne szumy. Gardło mi się zaciska, że nie potrafię nic powiedzieć. Każda próba wypowiedzenia czegokolwiek kończy się tylko kolejnym oddechem. – Przecież wiesz, że i tak cię znajdę.
- Rafael. –mówię w końcu jedynie jego imię, na które Harry reaguje impulsywnie wyrywając mi telefon z dłoni i przykłada dłoń do głośnika, by rozmówca nie mógł nas słyszeć.
- Kim on, do chuja, jest i dlaczego tak na niego reagujesz? –cedzi przez zęby patrząc mi prosto w oczy będąc dosłownie kilka centymetrów ode mnie.
- Załatwię to… -obiecuję wyciągając dłoń po telefon. Zaskakująco szybko Harry mi go oddaje nadal nie spuszczając ze mnie co prawda wzroku.
- Rafael, posłuchaj. Byłam na spacerze sama. Harry, kolega Briana, spotkał mnie po drodze i zaproponował, że potowarzyszy.
- Było się nie zgodzić. – przerywa mi.
- Właśnie odszedł w drugą stronę. Nie odpowiadałam, bo nie chciałam mówić ci tego przy nim. Nie masz się czym denerwować. Właśnie kieruję się w stronę metra, będę w domu szybciej niż ty byś po mnie przyjechał.
- Kłamiesz. –mówi zwyczajnie po chwili zastanowienia.
- Co?
- Kłamiesz. Wymyśliłaś tę historię. I wcale nie jedziesz do domu.
Wyczekujące spojrzenie Harrego zmusza mnie do wstania i przechodzenia w tę i z powrotem by zniwelować emocje.
- Rafael… Ja nie… -zaczynam, ale mi przerywa.
- Będziesz jutro? –pyta mnie nagle.
- Mówiłeś, że dasz mi tydzień wolnego.
- Zmieniłem zdanie. Skoro masz siłę na spacery to chyba czujesz się na tyle dobrze, żeby i przyjść do mnie, nie sądzisz?
Przełykam ślinę i patrzę w niebo.
- Będę. –mówię ciężko.
- Zapominam o całej tej sprawie. Do zobaczenia jutro. –rozłącza się.
Patrzę na Harrego i zgarniam włosy do tyłu z bezsilności. Chłopak wstaje i powoli zmierza w moją stronę. Bez słowa przyciąga mnie do siebie obejmując w talii jedną ręką a drugą umiejscawia między łopatkami. Nasze ciała się ze sobą stykają. Kładę dłonie na jego ramionach chcąc go odepchnąć, ale jego usta dotykają płatka mojego ucha.
- Czy Brian o nim wie? –szepcze, tuląc mnie do siebie. Dłonie nadal mam na jego ramionach, ale nie używam żadnej siły.
Jestem tak zaskoczona tym co zrobił, tym pytaniem, że tylko kiwam potwierdzająco głową. Zamykam oczy obezwładniona jego cudownym zapachem, tym że jest przy mnie tak blisko.
- Poznał go? –pyta kolejny raz.
Znów kiwam jedynie głową. Wargi Harrego lekko przejeżdżają w dół mojego ucha. Wzdycham w jego szyję, kiedy przytula mnie do siebie mocniej.
- Kim jest Rafael? Czego od ciebie chce, April? –dłoń, którą trzymał między łopatkami prowadzi teraz do góry. Wplątuje ją w moje włosy i odsuwa usta od mojego ucha. Patrzy teraz na mnie trzymając mnie za tył głowy i biodro.
- Przepraszam. –szepczę.
Jego oczy są takie piękne. Smutne, ale piękne. Usta ma idealnie różowe, spierzchnięte, nie tak pełne jak Briana, ale i tak podobają mi się bardziej. Gdyby nie Rafael zapewne pozwoliłabym mu się pocałować, żeby sprawdzić jak smakują. Być może zrobiłabym to sama… Ale nie mogę się tego dowiedzieć, nie mogę mu nigdy ulec…
- Proszę cię, powiedz mi… -błagalnym tonem nalega, zmuszając mnie bym na niego patrzyła. Ręce ma takie ciepłe, szczególnie gdy przylegają do mojego wiecznie zimnego policzka.
- Odwieź mnie do Briana, proszę. – mówię z trudem i błagam w myślach Boga, żeby mi w tej chwili dopomógł.
- Dlaczego to dla ciebie takie trudne?
- Wróćmy już. –powtarzam moją prośbę, a twarz Harrego jeszcze bardziej smutnieje.
- Dobrze. –mówi łagodnie.

Coraz ciężej jest mi się pogodzić z myślą, że Harry najzwyczajniej na świecie się we mnie zakochał. Dlaczego Brian miał rację? Dlaczego wiedział to od samego początku? Dlaczego uczucie Harrego jest tak silne, że łamie zasady? Zasady, które współtworzył z jego najlepszym przyjacielem, Brianem. Najgorsze jest to, że ja też zaczynam coś czuć i utrzymanie prawdy w tajemnicy jest niemalże niemożliwe. 


Pielęgniarski fetysz you know ;3 

nowa perspektywa yaas 
oczywiscie mi sie rozdział nie podoba jakoś specjalnie ta końcówka eehh totalne ale cóż ... lepi nie bedzie ! xd 
dowiadujemy się,, no cóż DUŻO serio dużo. nie wszystkiego bo gdzie by była zabawa jakby tak wszystko od razu xd ale cos tam juz ekscytującego jest 
:D 
miłych wakacji 

A.

26 maj 2016

Rozdział dwudziesty czwarty. Harry


Jesteśmy już pod restauracją, a raczej barem, do którego Brian przytaszczył mnie na nasz pierwszy wspólny posiłek. Był to oczywiście hamburger z frytkami a asyście połowy butelki ketchupu. Chętnie zamówiłbym go i dzisiaj, ale obawiam się, że zostanę na tym motorze do końca świata. April nadal jest do mnie przyklejona, mimo że nie jedziemy.
- Jesteśmy na miejscu. –mówię i automatycznie się odwracam, żeby obdarować ją uśmiechem.
Dziewczyna nie drgnęła nawet o milimetr. Prychnąłem śmiechem i złapałem za jej dłonie, które zacisnęła mi na koszulce. O dziwo nie zabrała ich odruchowo. Było to dla mnie nowe uczucie, bo zwykle zawsze odskakuje. Nigdy nie chce, bym trzymał z nią bliższego kontaktu, nawet tego wzrokowego, dłużej niż kilka sekund. Powoli i ostrożnie wyplątuję jej palce z materiału, a gdy wiem, że już mnie nimi nie osacza, kładę jej drobne ręce na swoich i patrzę jak duża jest między nimi różnica.
Jej są małe, ze smukłymi, dość długimi palcami. Paznokcie ma minimalnie wystające za opuszkę, pomalowane na blady beż. Nie ma na dłoniach, żadnych ozdób, tylko złotą, cieniutką bransoletkę z położonym na łańcuszku krzyżem, o którym mi opowiadała w sali tanecznej u Briana, gdy tańczyliśmy. Małe, niebieskie żyłki zdobią jej bladą skórę. Wystające ścięgna i kostki palców wykonują drobne ruchy, gdy przyglądam im się z uwagą.
Moje dłonie są zupełnie inne. Są większe i szersze. Gdybym zamknął dłoń z łatwością zakleszczyłbym w niej dłoń April. Skórę mam o kilka odcieni ciemniejszą niż ona. Wydaje się, że ten kolor jest o wiele bardziej zdrowszy niż u mojej towarzyszki. Manewruję naszymi dłońmi by zobaczyć swoją zewnętrzną stronę, przy okazji udowadniam sobie, że potrafię przykryć nimi dłonie dziewczyny. Wierzch pokryty mam odstającymi żyłami w paru miejscach. Nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiałem dlaczego moje żyły wyszły na powierzchnię, tak że je widać. To pewnie efekt ćwiczeń i pracy w warsztacie.
April wykonuje drobny ruch, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie, że stoimy i że właśnie badam nasze ręce. Odrywa głowę zabezpieczoną kaskiem od moich pleców i powoli wysuwa ręce spod mojego ciała. Nie spieszy się. Ani ja nie zamierzam jej popędzać. Pozwala sobie subtelnie przesunąć wewnętrznymi stronami dłoni po moich żebrach, aż w końcu znika z mojego ciała.
Odwracam się by na nią spojrzeć. Przez szybkę kasku, nie mogę odczytać całego jej wyrazu twarzy. Zsiadam z motoru i pomagam April stanąć na nogi. Zdejmuję z niej kask, uwalniając jasno brązowe włosy, które zburzyły się i poplątały. Staram się je jakoś lekko ujarzmić, ale April zaczyna robić to sama, więc nie chcę jej w tym przeszkadzać.
- Przeżyłaś? –pytam i wzdycham, żeby ukryć to, że chciałbym się teraz roześmiać.
- Chyba. –komentuje i przełyka ślinę wypuszczając wcześniej urwane powietrze z płuc.
- Wlokłem się jak ślimak. Jechałem naprawdę ostrożnie.
- Dziękuję, ale i tak umarłam po drodze kilka razy.
- Daj spokój. –mówię i nie umiem się powstrzymać od tego, żeby nie schować jednego z odstających kosmyków za jej ucho. Speszona natychmiast spuszcza głowę w dół. – Wejdźmy. To naprzeciwko.
Przepuszczam ją kulturalnie w drzwiach na co mi dziękuje szeptem i przechodzi. Siadamy naprzeciwko siebie na miejscach przy oknie. Chwytam za kartę i przeglądam jej zawartość mimo, że i tak wiem co chcę zamówić.
- Na co masz ochotę? –pytam i na nią patrzę. Siedzi wyprostowana, w dłoniach trzyma menu, ale nawet na nie nie zwraca szczególnej uwagi.
- Cokolwiek. Mogę zjeść to co ty. –odpowiada zwyczajnie i zamyka kartę jakby jej obecność na stoliku ją denerwowała.
- W takim razie jemy ogromnego burgera z talerzem frytek. Mają tu najlepsze hamburgery w Nowym Jorku, przysięgam! -    mówię z entuzjazmem i pocieram o siebie dłonie.
- Ou. –wyrywa się z jej ust i wtedy przychodzi kelnerka, żeby złożyć nasze zamówienie.
- Chciałabym… żebyś, mi opowiedział… wszystko. –mówi cicho April po tym jak kobieta odchodzi i podpiera sobie podbródek na wspartej ręce. – Ale najpierw chciałabym cię przeprosić.
- Nie musisz mnie przepraszać. –alarmuję od razu, ale wiem, że dziewczyna i tak będzie kontynuować.
- Przepraszam, że musiałeś się mną zajmować, za to że Brian… się tak zachował, za to, że ja też do końca nie zachowałam się w porządku wtedy w szpitalu. Wiem, że masz wiele pytań o to dlaczego, po co, ale nie jestem w stanie ci na nie odpowiedzieć więc nie pytaj… - mówi dokładnie, zupełnie jakby ułożyła sobie schemat naszej rozmowy w głowie.
- Spójrz, April. –zaczynam nie będąc pewnym czy skończyła swoją wypowiedź. – Nie mam wam niczego za złe. Cieszę się, że to ja cię znalazłem a nie jakiś popapraniec, który mógłby ci coś zrobić. Brian i ja mamy już wszystko obgadane. Zapewne wiesz jaki jest… -dodaję i obserwuję jej reakcję. Uśmiecha się blado i kiwa lekko głową więc postanawiam kontynuować. – A co do tego ostatniego… to rzeczywiście nie za bardzo zrozumiałem kilka rzeczy, ale szczerze mówiąc nie zastanawiałem się nad nimi. Mam tylko jedno pytanie, które dość mnie nurtuje i chciałbym, żebyś mi na nie odpowiedziała.
- Nie sądzę, że będę w stanie to uczynić, Harry. I tak wiele mnie to kosztuje będąc tutaj z tobą. Nawet nie wiesz jak czuję się z tym źle… tak jakbym zdradzała Briana a doskonale wiem, że tego nie robię. –mówi smutno i zgarnia wszystkie włosy do tyłu patrząc przy tym w sufit. – Sprawiasz, że czuję się niepewnie. –wyznaje i jakby była zawiedziona, kiwa przecząco głową.
- Kim jest Rafael, April? –pytam, starając się puścić koło uszu te obezwładniające słowa, które wypowiedziała. – Kazałaś mi wyjść… natychmiast, gdy tylko zadzwonił. –jej ciało sztywnieje, wstrzymuje oddech lekko przygryzając wargę. Bingo.
- O takich pytaniach mówiłam… Nie chcę na to odpowiadać.
- April… Bądź ze mną szczerza tylko ten jeden raz. Nie chcę wiedzieć niczego więcej, chcę po prostu znać odpowiedź na to jedno pytanie. –oczywiście, że chcę wiedzieć wszystko, nie podlega to wątpliwości, ale sądzę, że jeżeli będę wiedział o co chodzi z tym facetem dojdę może o co chodzi z resztą zagadek. Dziewczyna wzdycha nerwowo, ale na jej twarzy nie widać cienia stresu. Właściwie jej twarz nie wyraża nic. Jakbym patrzył na kamienną rzeźbę w muzeum. Jest to dla mnie popieprzone, że w takiej chwili potrafi nie okazywać, żadnej emocji. –Odpowiedz mi… -mówię łagodnie i po chwili dodaję. –Proszę.
- Rafael jest… -waha się patrząc mi w oczy i oblizuje usta językiem. –Jest człowiekiem, który nauczył mnie jak mam akceptować to, że moja matka jest kaleką a ojciec nie żyje. To mój nauczyciel, dzięki któremu jestem teraz taka jaka jestem.
Szokuję mnie to wyznanie, mimo że go nie rozumiem.
- Co masz na myśli? – dopytuję marszcząc brwi.
- Harry… -wzdycha. – Jako dziewczynka, która obwiniała się za spowodowanie wypadku, byłam w naprawdę marnym stanie psychicznym. Rafael jako starszy ode mnie o dwanaście lat człowiek, widząc w jakim jestem stanie, postanowił pomóc mi. Wpoił założenie, że mogę odkupić winę jaką się obarczam, dążąc do perfekcji, którą ustala. To było dla mnie oderwanie się od tego czego się bałam. Wszyscy wokół mnie nagle stali się przez to szczęśliwsi…
- Przez co? –ignoruje mnie patrząc na ruch uliczny za oknem.
- Za dużo pytań… -szepcze.
- No dobrze, powiedzmy, że rozumiem…
- Nie, nie możesz tego rozumieć.
- Ok, wygrałaś, nie zrozumiałem… Ale skoro ten cały Rafael ci pomógł i dzięki niemu poczułaś się lepiej, to dlaczego tak się zaniepokoiłaś gdy powiedział, że przyjdzie? Dlaczego kazałaś mi wyjść?
- I tak naginam zasady, spotykając się z Brianem. Nie spodobałoby mu się gdyby jeszcze ciebie spotkał, Harry. Wyprosiłam cię dla twojego dobra.
Parskam śmiechem tak głośno, że kilka osób obraca się w naszą stronę. April siedzi skamieniała, wpatrując się we mnie z uwagą. Powstrzymuję po chwili mój wybuch śmiechu i aż kręcę głową z niedowierzania.
- Dla mojego dobra? –powtarzam jej słowa –Myślisz, że krótkie spotkanie z nieznanym mi facetem by mi zaszkodziło?
- Z pewnością zaszkodziłoby mi, gdyby zobaczył jak blisko przy mnie byłeś… Nie powinieneś więcej tego robić… Nie tylko ze względu na Briana, ale także na Rafaela.
- Wydaje mi się czy rzeczywiście odnoszę wrażenie, że bardziej się martwisz o to jak zareaguje Rafael, niż…? –pytam ale nie dane mi jest dokończyć.
- Ta rozmowa prowadzi donikąd. Co ci do da, że będziesz wiedział? –zbija mnie z pantałyku, więc jedyne co robię to oparcie się ostentacyjnie o krzesło.
W tym momencie do stolika podchodzi kobieta z naszym zamówieniem. Stawia przed nami talerze i życzy smacznego. Nadal lekko zmieszany naszą rozmową, chwytam za sos i leję go koło frytek. Zamaczam w nim cienką dobroć i pakuje ją sobie do ust. April patrzy na talerz pełen jedzenia i zauważam jak przełyka ślinę.
- Jedz. –zachęcam ją, przez co obdarowuje mnie szybkim spojrzeniem.
- Chyba straciłam apetyt. – mamrocze i zaczyna wirować powoli końcówką frytki po talerzu.
- Daj spokój… -mówię do niej i gryzę hamburgera. –Nie chciałem, żebyś tak zareagowała. Przepraszam, jeśli jakoś cię uraziłem. – tłumaczę po połknięciu kęsa.
- Nie uraziłeś mnie, Harry. Ja po prostu nie jestem głodna, już ci mówiłam.
Patrząc na nią nawet głodujące dzieci z Afryki wyglądają na bardziej utuczone. Nie wmówi mi, że nie jest głodna.
- Zjedz chociaż trochę. Wiem, że dziewczyny nie lubią jak się na nie patrzy gdy jedzą, więc nie będę patrzył. –dodaję z uśmiechem, żeby jakoś rozładować i tak dziwnie napiętą sytuację.
- Obiecaj. –grozi lekko a na co się oczywiście zgadzam i zaczynam kontynuować jedzenie.
Jest cicho. Każdy wpatrzony w swój talerz, nie ma odwagi się odezwać. Zerkam na nią niezauważenie, ale zaraz skupiam się na posiłku. Dręczy mnie przed chwilą przeprowadzona rozmowa. Chciałbym wiedzieć o czy myśli. Zaskakujące jak niewiedza może oddziaływać na człowieka.
- O czym myślisz? –pytam po dłuższej chwili i postanawiam na nią w pełni spojrzeć. Zaczęła coś jeść, co szczerze mnie ucieszyło. Jednak ja już praktycznie skończyłem a ona nie jest nawet przy początku. Postanowiłem się tym jednak nie przejmować.
- Dlaczego pytasz? –mówi cicho i przestaje jeść.
- Tak się po prostu zastanawiam… -wzruszam ramionami.
- Myślę… o tej piosence. If I could fly, mam rację? Tak ją właśnie nazwaliście?
- Powiedzmy… jak na razie zdania są podzielone. I tak aktualna będzie wersja Briana. Nie wiele mam do gadania jeśli chodzi o tytuły naszych piosenek. – uśmiecham się niemrawo.
- To macie ich więcej? – brak entuzjazmu, czy jakiejkolwiek pieprzonej emocji w jej głosie działa mi na nerwy. Nie mogę przez to odczytać jak się z tym czuje.
- Tak. Brian bardzo lubi tworzyć. Naszą pierwszą piosenką było „Set me free” chociaż ja oczywiście inaczej ją nazywam. –śmieję się lekko i wracam do opowiadania. – Jak będziesz chciała to kiedyś ci ją zaśpiewamy.
- Chętnie.
- Jest dobra. Bardzo ją lubię, ale to może dlatego, że była pierwszą. Inne też mi się podobają, ale nie nagraliśmy ich. Nie pokazywałem ci studia nagraniowego za salą taneczną. Z resztą pewnie i tak wiesz, że nawet takie coś Brian ma w domu. –prycham krótko –Trafiłaś na kolesia, który ma wszystko. I talent, i hobby, kasy od cholery i zajebiste możliwości na przyszłość. –mówię z dumą, podziwiając kumpla a jednocześnie zazdroszczę, że nie jestem tak idealny jak on. – Ale nie zapominaj, że jest rozpieszczony! –dodaję, żeby nie wyszło na to, że aż tak mu słodzę. Uśmiecha się na to lekko. – Wracając… -mówię, ale jej cichy głos mi przerywa.
- Mylisz się. Brian nie ma wszystkiego…
- Co? –pytam jakby powiedziała coś zupełnie nielogicznego.
- Może się mylę, ale myślę, że ta piosenka, nad którą pracujecie wcale nie jest o mnie, tak jak sądzisz.
- A co ma ona wspólnego z tym co powiedziałem?
- On chce ją podarować tobie, Harry. Nie jest dla mnie, tylko dla ciebie.
Nie wiem co tu się właśnie odpierdala. (Czyli myśli wszystkich ludzi na tej planecie hahaha XD) Z dupy wyskakuje z czymś co zupełnie nie trzyma się kupy.
- Nie rozumiem do czego dążysz…?
- Do tego, że powinieneś dostrzegać w nim inne rzeczy niż zwykle.
- Jest moim najlepszym przyjacielem, April. Znam go na wylot. On wie lepiej co myślę niż ja… nie potrafiłbym bez niego żyć, bo być może dostrzegam w nim właśnie za dużo. Nie wiem co chcesz mi o nim powiedzieć…
- Nie ja powinnam ci o nim mówić. To on podejmie decyzję.
- Mam się bać? O co chodzi?
I nagle przypomina mi się, że Brian odszedł z zespołu od tak. Koniecznie chciał napisać piosenkę, pomimo że teraz powinniśmy się skupić na tańcu. Jedziemy do Miami i to za miesiąc a on tak to po prostu rzuca. Może utaja coś przede mną odnośnie tego konkursu? Może się go boi? Nie jest wystarczająco pewny, że da radę dobrze zatańczyć, dlatego chce mnie przeprosić piosenką. Nie, to nie ma sensu, przecież to Brian! Nie ma czego się bać, ani za co przepraszać czy coś. A może to wszystko wina April? Może rzeczywiście miałem rację, myśląc że zmusiła go do odejścia i chce mi zamydlić oczy, żebym nie widział, że wina stoi po jej stronie.
- Chcesz mnie z nim jakoś skłócić dając mi powody do myślenia nad tym co się dzieje? –pytam rozczarowany.
- Nie. Nie, Harry nie chcę was skłócić. Dlaczego tak pomyślałeś?
- Może dlatego, że nie dostaję żadnych odpowiedzi.
Wzdycha i zamyka oczy.
- Porozmawiajmy o czymś innym. – proponuje i odsuwa od siebie talerz.
- Bardzo chętnie. Podaj temat, na który w pełni będziesz mogła porozmawiać a nie przerywać go po minucie. – mówię lekko sfrustrowany.
April wstaje z krzesła. Patrzę na nią niezrozumiale i również jestem gotów wstać lecz dziewczyna zabiera głos.
- Idę do łazienki.
Zostawia mnie samego z moimi myślami. Denerwuje mnie jej… zachowanie, którego nie okazuje. I zawsze z każdego napoczętego tematu wymiguje się zanim właściwie się zacznie. Nienawidzę takich beznadziejnych sytuacji.
Postanawiam chwilę pomyśleć nad tym co już przerobiliśmy. Po pierwsze, Rafael. Koleś jest jej… nauczycielem. Ale czego? Życia? Nie można mówić komuś jak ma żyć, to nielogiczne. Nie da się tego nauczyć. Rozumiem to, że mógł jej pomóc wyjść z tej depresji po wypadku. Była zaledwie jedenastolatką gdy jej ojciec umarł. Musiała czuć się strasznie… Do tego obwiniała się, że to przez nią zginął, że przez jej urodziny nie są teraz pełną rodziną. Jej matka nie jeździła by na wózku, a jej przyszła siostra urodziła by się normalnie. Rozumiem, że była zrozpaczona. I nagle pojawia się facet o dwanaście lat starszy od niej i ją… naprawia? W jaki cholerny sposób?! Co on mógł, do cholery, uczynić, że nagle April „wyzdrowiała”? Co zrobił, że przestała o tym wszystkim myśleć i co to znaczy, że wszyscy wydali się nagle szczęśliwsi? Od razu zaczynam go nienawidzić, a jeszcze nie wiem co rozbił. Sama myśl o nim zaczyna mnie poważnie denerwować. Wydaje mi się, że wcale jej nie pomógł, tylko zniszczył wszelkie jej uczucia i jest teraz taka obojętna na wszystko. Taka cholernie zamknięta w sobie.
Po drugie, Brian. No teraz to ja naprawdę nie wiem co się dzieje… Może April chce zrobić to samo z Brianem co Rafael zrobił z nią? Takie… odcięcie emocjonalne? Nie. Nie mogę na to pozwolić. Brian nie może tak po prostu nas opuścić tylko dla tego, że April może mieć na niego jakiś dziwny wpływ… O czym ja w ogóle myślę?! To głupie. Zamiast mu zaufać i przystać na jego decyzję wymyślam jakieś chore fanaberie, które nie mają żadnego sensu. Niezbyt dobrze wychodzi mi to całe przebywanie z April i na siłę zaprzyjaźnianie się z nią. Może po prostu sobie odpuszczę cały ten cyrk? Zastawię ją w spokoju, tak jak ona tego chce, Brian na pewno będzie z tego powodu również zadowolony, że nie będę się dłużej przystawiał do jego dziewczyny. Zjemy do końca, porozmawiamy o najgłupszych pierdołach i pojedziemy z powrotem do domu Briana posiedzieć pięć metrów od siebie oglądając jakiś durny film. I wszyscy będą szczęśliwi. Oprócz mnie, ale zawsze jest jakiś poszkodowany, więc powinienem się przyzwyczaić, że teraz zawsze będę nim ja.
Taki jest plan i tego się będę trzymał. Nie zamierzam już o tym myśleć.
- Harry. – odzywa się April wracając z łazienki. Wydaje mi się trochę bledsza, co mnie nie pokoi i mam ochotę zapytać czy coś się stało, gdy dziewczyna zaczyna mówić. – Czy możemy iść na spacer?
Zbija mnie to z rytmu mojego planu, który ułożyłem sobie w głowie.
- Teraz? – pytam zaskoczony. – Jeszcze nie zjadłaś wszystkiego.
April patrzy na talerz i przechodzi ją leciutki dreszcz. Jakby samo patrzenie ją obrzydzało. Uśmiecha się jednak w moją stronę, a gdy to robi małe zmarszczki tworzą się w kącikach jej oczu. Nigdy nie widziałem, żeby się uśmiechała tak szeroko. Wydaje mi się jednak, że ten uśmiech nie jest do końca prawdziwy.
- Wolałabym iść teraz… -mówi odwracając moją uwagę od tego, że jej talerz jest do połowy pełny.
Nogi same podnoszą mi się z miejsca.
- Zapłacę i idziemy. –mówię od razu jakby mną ktoś kierował i uśmiecham się do niej lekko.
- Dobrze. – mówi jakby z ulgą i zgarnia włosy z ucho.
Cały plan diabli wzięli. Mówiłem już, że powinienem się do niej odczepić, bo to się źle skończy?

Płacę w kasie za nasz posiłek i wychodzę z baru gdzie widzę stojącą z uśmiechem April. Jak mam nie wodzić jej na pokuszenie, skoro ona uwodzi mnie samym istnieniem?



Przepraszam, że tak długo, ale rozdział był praktycznie napisany zaraz po tym poprzednim, bo pisałam jak szalona, ale musiałam nagle przestać i dopisanie dosłownie dwóch stron tego rozdziału zajęło mi nagle ponad miesiąc, więc... przepraszam przepraszam mega przepraszam ze tak długo nie było.  ;(

Od 9 lipca zaczynam pracować ponownie a przede wszystkim regularnie od opowiadaniem, przysięgam. Jak na razie uczelnie ssie tak bardzo, że nie wiem jak ja to wgl pozdaje no ale..

Już się coś zaczyna dziać, ale naprawdę tak mnie denerwuje to, że nie mogę pisać o końcu tego opowiadania, że to jest niepojęte XD koniec będzie epicki a przynajmniej taki planuje napisac (mam juz ułożone dialogi, narracje i wszystko dosłownie) teraz tylko trzeba czekać a przejdą te chujowe rozdziały nicości i będę mogla w końcu zacząc to do czego dążę z UTĘSKNIENIEM :D

Dzielcie się wrażeniami, jeszcze raz przepraszam, że tak długo to trwało i że rozdział nie jest taki supi jaki powinien no ale... tsaa
Do następnego. 

A. x

10 kwi 2016

Rozdział dwudziesty trzeci. Harry

KochamNutellę <3 cieszę się, że sprawiłam u ciebie te salwy śmiechu w klasie :D pozdrów ziomków i nauczycieli hahah xd Dziękuję, że czytasz ;*



Leżę na łóżku i gapię się w ekran telefonu, czytając po raz tysięczny wiadomość od April. Briana wywlokłem piętnaście minut wcześniej z łóżka, które nie jest moim, żeby zrobił coś do jedzenia i żebym to ja teraz sobie odpoczął. Ten cwel podczas mojej nieobecności kupił nowe łóżko i wyrzucił stare z jakimiś dostawcami mebli. A mówiłem debilowi, żeby nie ruszał tego cholernego łóżka i nie wydawał na mnie pieniędzy, to nigdy mnie nie słucha.
- Ile mam ci oddać za łóżko? –pytam z sypialni na tyle głośno, żeby usłyszał mnie z kuchni, ale odpowiada mi głucha cisza i cichy stukot naczyń – Brian! –drę się.
- Daj se spokój… Jedna noc na tym łóżku mnie wykończyła a ty tak śpisz już trzy lata. Nie mogłem pozwolić, żebyś spał na tym gównie ani jedną noc dłużej. Więc się ciesz, że masz takiego kumpla, który dba o twoją dupę, żeby spała na miękkim, a nie będziesz mi tu truł o jakiś pieniądzach.
- No ja jestem wdzięczny za twoją troskę i oddanie, ale wolałbym zapłacić za rzecz którą to ja będę używał, tak?
Brian wychyla się przez drzwi i patrzy na mnie tępo.
- Uznaj to za prezent. – i znów się chowa kontynuując gotowanie.
- W takim razie nie przyjmuję prezentu.
- Zamknij się i leż. –mówi ostro gdy właśnie mam zamiar się podnieść. Wzdycham jedynie i znów czytam wiadomość.
- Dzięki. –mówię jakby od niechcenia. – Oddam ci w naturze. –żartuję.
- Szykuj tyłek! –śmieje się głośno Brian i wali o czymś w patelnie.
Rzucam telefon obok siebie i przecieram twarz ze zmęczenia. Obracam się na brzuch i leżę twarzą w poduszce. Warczę w nią krótko, ale zagłusza mnie odgłos otwieranych drzwi.
- Kelly! Nareszcie… -mówi z ulgą Brian.
- Czeeeść –wita się typowym dla Kelly powitaniem i cmoka głośno Briana- Co gotujesz? W sumie to jestem głodna.
- Masz moje kluczyki? –pyta podekscytowany chłopak.
- Mam, pijaku!
- To dobrze, bo już nie mogę tu wytrzymać.
- Eeeeeej! –marudzę i spoglądam w stronę drzwi, ale nie widzę tych dwojga.
- Możesz mi przypomnieć dlaczego kupiłem ci takie małe mieszkanie?! Klaustrofobii można tu dostać. –narzeka.
- Bo tylko takie byłem w stanie spłacić, ok? Nie oceniaj, ja je lubię!
- Dowiem się co na ten obiad, czy będziecie się drzeć do siebie jak debile z oddzielnych pomieszczeń, zamiast usiąść razem?
- Harry jest zmęczony. Niech odpocznie. –odzywa się silniejsza strona Briana. Zajebista, nadwrażliwa opiekuńczość. Koniec z wyzwiskami i przekomarzaniem… - Ryż z grillowanymi warzywami i kurczakiem. –odpowiada grzecznie i chichocze cicho, bo Kelly jak to Kelly ma w zwyczaju łaskotanie ludzi.
- Starczy dla mnie? –mówi przez śmiech dziewczyna. Czyli wojna łaskotkowa.
- Nie! –mówi Brian chcąc jakoś się opanować.
- Brian, nie! –krzyczy Kelly i mogę ich zauważyć przez drzwi jak próbują jedno drugiego odepchnąć od siebie. – Brian! –wygrywa biorąc moją sąsiadkę w objęcia, tyłem do siebie i stosuje na niej tę okrutna torturę. – Ok, ok wygrałeś!
- Raz do Harrego na łóżko! Nie przeszkadzać mistrzowi w kuchni! –śmieje się i puszcza ją.
Kelly odgarnia włosy z twarzy i wystawia mu język gdy ten nie widzi. Spogląda w moją stronę, otwiera lekko usta i wciąga powietrze tworząc charakterystyczny dźwięk świstu. Udaje „bieg” i po chwili na mnie wskakuje. Wydaję z siebie głuchy odgłos i krzywię się z bólu, który będzie mi dokuczał na plecach. Dziewczyna przewraca się i rozkłada szeroko ręce patrząc w górę. Jej włosy rozłożyły się na poduszce niczym wachlarz. Głęboko bierze wdech i patrzy na mnie z uśmiechem.
- Nowe łóżko. – komentuje i znów patrzy na sufit.
- I złamany kręgosłup. –kwituję i przewracam się na bok, żeby ją lepiej widzieć.
- Co się stało, że je wymieniłeś?
- Brian marudził. On je dzisiaj kupił… Nawet o tym nie wiedziałem.
- I dobrze.
- Czemu się tak cieszysz? Przecież i tak nie będziesz na nim spała.
- Ale będę patrzyła jak ty na nim śpisz…
- Obserwujesz mnie w nocy? –pytam zadziornie.
- Oczywiście. –odpowiada takim samym tonem i również przekręca się na bok.
- Lepiej mów jak ci minął dzień? –pytam i głaszczę jej ramię.
- Dobrze. Był ruch w restauracji, nie nadążałam gotować. Ale wydaliśmy wszystko i czuję się taka zadowolona ze zmęczenia, bo było warto. –uśmiecha się blado i wtula się w moje ciało.
Zaskakuje mnie tym ruchem, ale natychmiast ją do siebie tulę i zapada między na mi cisza przerwana przez gotowanie i obijanie wszystkiego o wszystko przez Briana.
Całuję ją w czoło. Wtula się mocniej i kładzie dłonie na moich łopatkach. Aż chcę teraz zasnąć trzymając dziewczynę w objęciach.
- Kocham go, Harry. –mówi cicho w moją pierś. –Ale… ciebie kocham bardziej.
- Ja też cię kocham.
Wiem o jakim „kochaniu” mówi. Nie o pożądaniu tej drugiej osoby, nie o chęci spędzenia z nią każdego dnia i założeniu rodziny. Nie o zamieszkaniu z nią i chodzeniu za rękę w miejscach publicznych. Nie o chęci przedstawieniu jej rodzinie i modleniu się o to, żeby ją polubili. To nie taka miłość, gdzie czekasz na jej pocałunek gdy przyjdziesz zmęczony z pracy. Nie taka, kiedy czujesz jej oddech na swoim policzku i chcesz go połączyć ze swoim oddechem. Nie taka, kiedy czujesz, że rozpadasz się na kawałki, gdy nie ma jej przy tobie dłużej niż dwa dni.
To miłość, w której spędzanie z tą osobą czasu, nawet z zupełnej ciszy jest jak głośna impreza. To żartowanie i dokuczanie sobie, które kończy się bitwą i piwem. To nie miłość, której obawiają się twoi przyjaciele czy rodzina. To taka miłość, że kochasz ją za to, że po prostu przy tobie jest. Nie umiem wytłumaczyć dlaczego ją kocham, a ona nie wie dlaczego kocha mnie, pomimo, że nie powinna takich rzeczy mówić będąc w związku z innym facetem, ale my jesteśmy w sobie zakochani, czy nam się to podoba czy nie.
- Czy to czyni mnie złym człowiekiem? –pyta ze smutkiem. Głos jej się załamuje niebezpiecznie, jakby miała się rozpłakać.
- Nie, Kelly. Nie czyni cię to złym człowiekiem… -odpowiadam spokojnie i głaszczę tył jej głowy.
- Więc dlaczego jest mi źle z tym, że czuję do ciebie coś mocniejszego niż do własnego chłopaka?
- Nie powinnaś o tym myśleć. Nic nie poradzisz.
- Myślałam, że gdy będę miała Erica to miłość do ciebie zesłabnie, ale chyba jest na odwrót. –zmuszam ją by na mnie spojrzała. Wygląda na smutną i rozczarowaną.
- Może nie kochasz mnie, tylko siebie którą jesteś we mnie, którą osobą się stajesz gdy jesteśmy razem? Kochasz mnie dlatego, że… Po prostu stałem się częścią ciebie, Kelly. A ty stałaś się częścią mnie. To nie jest złe, nie musisz się obwiniać. Erica kochasz inaczej, jeszcze nie wiesz jak, bo może nie przeżyłaś czegoś takiego dotychczas, ale jestem pewny że się dowiesz. Uważasz miłość do mnie za silniejszą, bo jeszcze nie rozpracowałaś tej do Erica.
- Harry… -wzdycha cicho i kładzie dłoń na moim policzku. Oddycha szybciej i zamyka oczy myśląc, trawiąc moje słowa.
Przysuwam do niej nos i dotykam nim czubka jej nosa. Uśmiecham się przez naszą bliskość. W odpowiedzi dziewczyna pociera lekko naszą skórę o siebie i wplątuje palce w moje włosy. Leżymy tak wtuleni w siebie bawiąc się w całujące Eskimosy i wdychamy nasz zapach.
Kelly pachnie jak wiosna. Budząca się po zimie ziemia. Pąki kwiatów z drzew leniwie rozwijających się w promieniach pierwszego ciepłego słońca. Ja pachnę jak nadchodząca burza. Czuć pewien niepokój, duchotę, ale w końcu gdy deszcz spada na ziemię i współgra z zapachem wiosny, jest to idealne połączenie…
Chciałbym coś jeszcze powiedzieć, dodać jej otuchy, coś w rodzaju pocieszenia, że to przeze mnie… mnie kocha. Ale mogę jedynie oddychać teraz z nią i być blisko jej ciała.
- Chcesz, żebym… -próbuję jakoś poskładać słowa w głowie. Jak mam powiedzieć, że chciałbym, żeby mnie nie kochała, tylko po to, żeby czuła się dobrze, szczęśliwie. – Chcesz, żebym cię opuścił?
- Nie. –odpowiada po sekundzie.
- Chcesz mnie przestać kochać? –zadaję kolejne pytanie, nawet nie drgając.
- Nie. –mówi tym samym tonem.
- Chciałbym, żebyś była szczęśliwa.
- A ja chcę, żebyś szczęśliwy był ty.
- To raczej nie możliwe w tej sytuacji. – i nagle przypomina mi się April. Wzbudza to u mnie radość a jedocześnie złość, że właśnie teraz postanawia nawiedzić moje myśli. Nie powinna mi w tym momencie przeszkadzać.
- Kiedy będziesz szczęśliwy? – pyta i podnosi głowę by na mnie spojrzeć. Jej oczy się załzawione i smutne. Nie lubię oglądać kobiety w takim stanie. To nie naturalne, żeby płakały i szpeciły swój cudowny urok przez łzy żalu.
- Jak się dowiem, to ci powiem. – uśmiecham się pocieszająco i wycieram kciukami mokre smugi z jej policzków. Wzdycha z uśmiechem i zamyka oczy na długą chwilę zastygając w leciutkim uśmiechu. Przyglądam jej się w uwagą. Otwiera oczy i składa mały, krótki pocałunek na moich ustach, po czym turla się na drugą stronę przez moje ciało i wstaje zmierzając w stronę drzwi kuchni.
- Pomogę ci, bo zanim zrobisz ten obiad to ja umrę z głodu. –mówi do Briana i znika za futryną, biorąc sprawy w swoje ręce.
Z niechęcią się podnoszę z łóżka i również idę do kuchni. Nie chcę być teraz sam pomimo zmęczenia i braku chęci do życia. Człowiek to zwierzę stadne, więc co się dziwić, że chcę spędzić z nimi trochę czasu.
Kelly i Brian stoją przy blacie kuchennym. Dziewczyna kroi paprykę w drobne paski a jej towarzysz zawzięcie miesza coś na patelni. Ja przepycham się przez nich wyciągając szklankę z półki i nalewam sobie do niej wody. Siadam wygodnie na krześle, upijam łyk płynu i przyjmuję pozycję załamanego alkoholika, opierając łokcie na blacie stołu i przykładając wierzch dłoni do czoła. Zamykam oczy i zaczynam sobie wszystko analizować.
Stało się tak wiele szczęśliwych rzeczy, ale jakoś nie potrafię się nimi cieszyć… Ta rozmowa z Kelly wybiła mnie z rytmu rozmyślania o spotkaniu z April. Nie mogę jej jednak zignorować, przecież tu chodzi o Kelly. Jest dla mnie jak siostra (tak wiem, że byliśmy za blisko jak na rodzeństwo), chciałbym jej jakoś pomóc, ale nie mogę nic zrobić, bo darzę ją tym samym uczuciem co ona mnie. Wiem, że wolałabym, żebym był obojętny, nadal się z nią przyjaźnił, ale nie dawał oznak pełnego przywiązania. Byłoby łatwiej zapomnieć o tym jak daleko się posunęliśmy i puścić w niepamięć wszystkie chwile, kiedy obdarzaliśmy się wzajemnie opieką… Ale ponieważ tak nie jest, to Kelly nie może sobie poradzić z natłokiem emocji i doskonale ją rozumiem.
Do tego dzisiejsza propozycja spotkania się z dziewczyną mojego przyjaciela wcale nie jest lepszym tematem do rozmyślań. Oczywiście pokazałem Brianowi wiadomość, którą otrzymałem od April, ale nie zareagował na to jakoś specjalnie. Uznał, że jest zbyt głodny, żeby nad tym myśleć. Wieść o Miami i urlopie nie jest dla mnie pocieszająca w tak trudnej sytuacji. Wolałbym rozwiązać sprawy trudniejsze, a potem cieszyć się tymi łatwiejszymi.
- Brian, co ja mam zrobić? –pytam, tępo patrząc się w stół.
- Ale z czym?
- Z April. Mam się z nią spotkać? – pytam jak dwunastolatka szukająca pomocy u matki w co ma się jutro ubrać do szkoły.
- No… Tak. Musisz się z nią spotkać. Co to w ogóle za pytanie?
- Pochwalasz ten pomysł?
- A czemu miałbym nie pochwalać? Spotkajcie się, przecież wiem, że jej nie zamordujesz na zwykłym spotkaniu.
- No jak nas razem ostatnio widziałeś to zostałem zajebiście sklepany… -mówię ponuro.
- Miałeś mi tego nie wypominać! –krzyczy wymachując nożem w moją stronę.
- Przepraszam, wiem. –mówię natychmiast i wzdycham przeciągle. –Więc mogę się z nią spotkać na legalu, tak?
- Tak. –mówi przez śmiech i stuka Kelly biodrem, a ta podaje mu coś czego akurat potrzebuje.
- Chcesz przy tym być? –zadaję ostrożnie kolejne pytanie, jakbym stąpał po cienkim lodzie.
- Nie. Znam obie wersje wydarzeń, nie potrzebuję ich słuchać jeszcze raz. Poza tym, z tego co wiem to wolelibyście być na osobności, więc nie zamierzam wam przeszkadzać.
- Ok. Kiedy mógłbym się z nią umówić?
- Nie wiem, stary, no! Kiedy chcesz! Nie będę za was decydować…
- Dość jasno określiłeś co jest twoje i jakie masz zasady, więc nie chciałbym ich jakoś podważać, dlatego pytam.
- Znowu mi wypominasz, że cię uderzyłem.
- Dość trudno zapomnieć, że jesteś w stanie zrobić coś takiego. –za dużo słów, za dużo gadam.
- Harry, przepraszam! –wrzeszczy i odwraca się w moją stronę, rzucając wszystko co miał w rękach na blat. Kelly lekko podskakuje i patrzy to na mnie to na Briana.
- Brian. –szepcze do niego cicho i dotyka jego ramienia.
- To ja przepraszam. –mówię i znów przecieram twarz dłońmi.
- Będzie ci lepiej jeśli to ja wyznaczę datę i godzinę? – pyta mnie przyjaciel, bardzo spokojnie.
- Tak. –przyznaję szczerze – Chcę wiedzieć, że będziesz miał nad tym pewną kontrolę, będę czuł się lepiej jeśli to ty zdecydujesz.
- Jutro po treningu. Umyjesz się u mnie i zabierzesz ze sobą April. Niech ona wybierze miejsce. – mówi normalnie, co mnie dziwi, że nie musiał używać sarkazmu czy bluźnierstw.
- Dobrze.
- No i dobra. – mówi i z lekkim uśmiechem wzdycha. – Jemy! –pogodnie oznajmia i stawia przede mną talerz.
~*~
- Powtarzamy. – wzdycha Brian i podchodzi do radia odtwarzając piosenkę, którą skręcił Matthew z Cindy, po raz setny tego dnia.
Jesteśmy w sali tanecznej w domu Briana i trenujemy już od paru ładnych godzin. Chcąc nie umrzeć z wycieńczenia siadam na podłodze a moja głowa opada między kolanami.
- Zaraz umrę. –narzeka Eva.
Nikomu się już nie chce. Nawet bliźniacy opadli z sił. Patrzą na siebie i dyszą. Nie chce im się nawet dokuczyć swoim dziewczyną jak to zawsze mają w zwyczaju, robienie jakiś małych zalotów czy zwykłe robienie z siebie durnia. Jedynie Christopher wydaje się być niewzruszony tym, że Brian chce ponownie zatańczyć.
Od kiedy tylko wszedł na salę jest zdenerwowany. Gdy tylko jego spojrzenie skrzyżowało się z Briana napięcie w nim wzrosło. Nie wiem czy Christopher ma do Briana aż taki żal, że postanowił z nami nie tańczyć, tylko nas trenować. Też tego nie pochwalam, zwłaszcza przed Miami, ale nie mogę nic na to poradzić, to jego decyzja i gniewanie się nic nie da.
Moim zdaniem Christopher trochę przesadza, ale jemu też nie będę prawił kazań jak ma się zachowywać. Co mnie to z resztą obchodzi, są dorośli, niech robią co chcą.
Nikki podchodzi do Chrisa i zawiesza leniwie na nim ramiona obdarowując go słodkim cmoknięciem. Odwracam wzrok nie chcąc zabierać im tej chwili dla siebie i patrzę na swoje bose stopy. Przecieram błyszczące od potu czoło dłonią i z litością patrzę na Briana.
- Daj nam przerwę. –proszę go a w tym samym momencie, któraś z dziewczyn, Gigi albo Cindy siada mi na plecach. Chwytam za kostki dziewczyny i rozpoznaję przez to Cindy, która zaczyna lekko chichotać, gdy łaskoczę jej podeszwę.
- Chciałbym przećwiczyć to tylko raz. I na dzisiaj skończymy, obiecuję.
Kiwam jedynie głową, że zgadzam się na taki układ i wstaję nadal mając Cindy na karku. Piszczy i mocniej się mnie łapie.
- Harry! Przewrócimy się. –mówi oskarżycielsko, ale śmieje się w głos.
- Spokojnie młoda.
Przeciągam ją po swoim ciele, wykorzystując ruch z układu i wyginam jej ciało w przeciwną stronę nachylając się nad nią. Pewnie sprowadzam ją do pionu, a jej włosy podskakują przy tym w górę. Nie dzieli nas żadna przestrzeń, jesteśmy maksymalnie blisko siebie. Z uśmiechem wzdycha w moje usta i okręca się wspomagając się moją dłonią.
- Jesteś strasznie spocony. –komentuje i klepie mnie w nagi tors swoją drobną dłonią.
- Odezwała się. –śmieję się krótko i walę ją w tyłek gdy idzie na swoje miejsce w grupie.
Muzyka zaczyna grać w głośników zamontowanych w każdym rogu sali. Shrek i Wall-e stają na przodzie a po ich zewnętrznych stronach Fiona i Eva. Ja stoję tuż za nimi, z prawej mam Cindy z lewej Gigi, za nimi jest Matthew i Eric. Na końcu Christopher z Nikki i Loren. Zaczynamy tańczyć od początku układ, a Brian pilnie nas obserwuje wykonując skromne ruchy i kiwając głową gdy dobrze coś zrobimy, że o tu mu chodziło. Jestem wykończony, ale nie chcę tego po sobie jeszcze poznać. Skupiam się na krokach, na tym, żeby podczas podnoszenia dziewczyn nie ich wyśliznąć z rąk. Wszystkie emocje sprowadzam do tańca.
- Dobrze! –mówi entuzjastycznie Brian uśmiechając się szeroko w naszą stronę. –Nawet nie wiecie jak cholernie dumny z was jestem. Miami czeka na was w rozłożonymi rękami. To tylko początek tego jak wiele osiągniecie.
- Chyba MY. –poprawiam go, nie biorąc w ogóle pod uwagę tego, ze mógłby zrezygnować i pozwolić rozwijać się nam samym. Jako tancerz jest świetny, jako trener jest zajebisty. Grupa bez niego nie będzie tak dobra. Uśmiecha się jedynie pogodnie po tych słowach obdarowując mnie spojrzeniem i klaszcze w dłonie przykuwając na sobie uwagę innych.
- Na dzisiaj koniec! Jedzenie w kuchni jak zawsze, woda w lodówce, zostawcie Harremu jakiś prysznic, bo śmierdzi najbardziej –śmieje się i marszczy nos. – Żartuję, wszyscy cuchniecie.
Dziewczyny gromadzą się w małą grupkę i zaczynają plotkować a Brian idzie w stronę drzwi od sali tanecznej. Dopiero teraz zauważam w nich drobną sylwetkę dziewczyny opartej ramieniem o framugę drzwi. Przygląda się Brianowi, który stąpa powoli w jej stronę jakby się trochę droczył. Lekki uśmiech pojawia się na jej twarzy gdy chłopak kładzie jedną dłoń na jej biodrze a drugą na policzku. Składa na jej ustach długiego, słodkiego całusa a po tym przybliża ją do swojego ciała i przytula.
Ciężka gula podchodzi mi do gardła i dziwnie się czuję nie mogąc jej przełknąć. Żeby się czymś zająć, wycieram brudną koszulką czoło mokre od potu i wzdycham, potwierdzając coś co Gigi do mnie mówiła, ale nie załapałem. Wiem, że jestem gotowy stawić czoła spotkania się z nią sam na sam, na trzeźwo i relacji po tym dla Briana, ale nie jestem chyba gotów patrzeć na nich razem.
Sala zrobiła się pusta. Zostałem w niej tylko ja, przeglądający szkice Cindy leżące na parapecie i tamta dwójka wtulona w siebie przy wyjściu. Jest mi niezręczne, więc wolę pokazywać, że czymś się zajmuję i czekać aż wyjdą znudzeni czekaniem na mnie.
- Harry, chodź już. Zostaw te szkice popracujemy nad tym później. Pewnie jesteś głodny. – mówi opiekuńczo Brian – I naprawdę musisz się wymyć. –śmieje się lekko.
- Już, już. Chciałem coś tylko sprawdzić. –nie wymigam się od tego, żeby na nich nie spojrzeć.
- Masz dzisiaj pewne spotkanie. –przypomina mi przyjaciel.
Hmm… Doskonale o tym wiem. To dziewczyna, którą obejmujesz.
- Idę, idę. –powtarzam dwukrotnie i zostawiam papiery w spokoju.
Niepewnym krokiem, rozglądając się po sali i udając, że sprawdzam czy niczego nie zostawiłem, zmierzam w ich stronę. Cholera, nawet nie wiem jak mam się z nią przywitać, żeby nie narazić się na dzikie spojrzenie Briana.
- Cześć… April. –mówię zwyczajnie z lekkim wahaniem i patrzę na nią krótko po czym przenoszę wzrok na przyjaciela.
- Hej. –mówi cicho a Brian pociera jej ramię swoją dłonią.
- Um… to. To ja idę pod ten prysznic. Zobaczymy się w kuchni? –pytam nadal podtrzymując kontakt wzrokowy z Brianem.
- Tak, pewnie. Jak nas tam nie będzie to znaczy, że jesteśmy w sypialni.
W sypialni. Ok, to normalnie, nie powiedział tego w żaden sprośny sposób. A nawet jeśli zajmą się sobą… dokładniej, to nie powinno mnie to w ogóle obchodzić, czy ruszać, bo przecież są razem i… nie, nie ważne. Odchrząkuję i wchodzę po schodach na górę.
-Będę pukać. –zapewniam i słyszę z dołu śmiech Briana.
~*~
Po wywalczeniu sobie łazienki przed Shrekiem i szybkim prysznicu, poszedłem do kuchni poszukać Briana z April. Oczywiście to nie był jedyny powód pójścia akurat tam, bo jestem cholernie głodny i muszę coś zjeść. Rozglądam się po kuchni, jadalni i salonie, ale widzę wszystkich oprócz tych dwojga. No cóż… będę musiał zapukać do sypialni Briana.
- Cindy, skarbie, wiesz jak bardzo cię lubię. –mówię do dziewczyny, która najwyraźniej też dopiero co wyszła spod prysznica u góry, bo szykuje sobie teraz kanapki i przyciągam ją sobie do ciała wdychając jej świeży zapach.
- Nie zrobię ci jedzenia, nie ma mowy. –mówi od razu odgadując moje myśli.
- Proszę. –szepczę w jej ucho i wtulam się w jej szyję. – Wiesz, że nie lubię gotować.
- To nie gotowanie, tylko przetrwalnikowe przygotowywanie sobie kanapek, Harry. Nawet dzieci to umieją robić.
- Błagam cię, Cindy. –wzdycham i przytulam ją od tyłu jeszcze mocniej.
Oczywiście wywalczam od dziewczyny zrobienie mi kanapek i uwalam się z nią na kanapie w salonie. Z racji tego, że zrobiła mi jedzenie, zażądała sobie leżenia na mnie podczas oglądania jakiegoś filmu, który włączył Matt. Zaczynamy gadać jak to my o wszystkim i o niczym. W tym czasie wypijam małą butelkę wody, a gdy patrzę na zegarek zrywam się z kanapy jak poparzony. Od końca ćwiczeń upłynęło półtorej godziny. To chyba odpowiedni czas, żeby w końcu jechać gdzieś z April i porozmawiać. Szczerze to naprawdę chcę mieć to za sobą.
- Co ci się stało? – pyta Christopher widząc moją nagłą reakcję.
- Um… jadę gdzieś. Muszę tylko… -patrzę na wszystkich, bo jestem głównym obiektem ich spojrzeń i odchrząkam. – Wyślę do was Briana.
Odchodzę zostawiając ich w niepewności. Wchodzę do góry i wlokę nogami w stronę pokoju Briana. Nie chcę im przeszkadzać, ale im dłużej zwlekam z tym bardziej niepewnie się czuję. Co ja będę z nią robił? Wiem, że chce się dowiedzieć co się właściwie stało tamtej nocy, być może chce mi podziękować, albo przeprosić jeszcze raz w imieniu Briana za to co się stało rano. Ale to właściwie tyle. Gdzie mam ją zabrać, co mamy robić? Nic nie wiem. I mam jakieś dziwne przeczucie, że Brian wcale nie pochwala tego, że się spotkamy, bez niego. Jest wobec niej taki czuły. Ona tego tak nie okazuje, ale wiem, że to co mój przyjaciel czuje jest mocne i prawdziwe, więc boję się trochę jego reakcji na to wszystko.
Biorę głęboki wdech i pukam w drzwi do jego sypialni. Słyszę stłumione ‘proszę’ i niepewnie wchodzę do środka. April leży na łóżku z dłońmi pod głową i zamkniętymi powiekami. Brian w tym czasie, w którym przekraczam próg, podnosi się z łóżka i przeciąga się w bok.
- Zasnęła. –mówi spokojnie i wzdycha. – Nie chciałbym jej teraz budzić.
- W porządku, przyjdę później. –chwytam za klamkę i kiwam do niego głową.
- Nie, zostań. –przerywa mi. – Chciałbym, żebyś coś zobaczył. Powiesz mi czy ci się podoba. – mówi cicho i przechodzi do balkonu.
Idę za nim ukradkiem zerkając szybko na śpiącą dziewczynę.
- Wiesz jaki jestem. Musiałem obczaić wszystko to co napisaliśmy po pijaku, jeszcze raz. – śmieje się i siada na krześle. Na stoliku ma plik kartek, ale podaje mi tylko jedną z nich leżąca na wierzchu.
- Co to?
- Piosenka. Przepisałem ją. Czegoś jej definitywnie brakuje, ale nie wiem jeszcze czego. Na razie mamy tyle. –tłumaczy, gdy siadam wygodniej i zaczynam czytać tekst naszej piosenki.
Ma dwie zwrotki. Przydała by się jeszcze jedna, trochę inna niż pozostałe, żebyśmy mogli śpiewać ja razem.
- Trzeba zrobić jeszcze jedną, żebyśmy… -zaczynam, ale Brian postanawia mi przerwać.
- Musimy śpiewać coś razem. –ekscytuje się. Zupełnie jakbyśmy mieli połączone mózgi.
- O tym myślałem. –uśmiecham się i patrzę na jego szeroki uśmiech. – Podoba mi się… -chwalę nasze dzieło i rozsiadam się wygodniej. – Powiem ci, że dobrze nam to wyszło.
- Tak. –mówi z zadowoleniem i nachyla się nad papierami. – Chciałbym zrobić jakiś oddźwięk. Wiesz o co mi chodzi? Że ja coś śpiewam a ty robisz echo. Albo na odwrót.
- Fajny pomysł, tylko, że nie mamy jeszcze słów. –zauważam i oddaję mu szkic piosenki.
- Wieeem. Ale podoba ci się to co już mamy?
- No przecież mówię.
- Myślałem również nad tym, żebyś… zagrał ją na fortepianie. – przyznaje i bada moją reakcję.
- Ja? –zadziwienie w moim głosie jest dokładnie wyraźnie.
- No tak. Lepiej będzie z fortepianem, niż z gitarą.
- Ale dlaczego ja?
- Nie wiem. Myślałem, że lubisz grać na fortepianie.
- Bo lubię, ale gram tylko stare, zajebiście długo uczone kawałki. Dziwnie mi będzie grać coś nowego.
- No musisz spróbować. –mówi uśmiechając się szeroko i wstaje. – Zostawiłeś ich wszystkich na dole samych?
- Taaa. Mówiłem, że cię do nich przyślę, bo ja muszę coś załatwić…
- Dobra, to idę. Gdzieś w papierach powinny być nuty, możesz zacząć już coś ogarniać. Ah, i opiekuj się nią. –mówi kiwając lekko głową w stronę okiem balkonowych- Jak wstanie to zabierz ją na jakieś żarcie czy coś, bo powinna być głodna. Chcesz jakąś kasę? –pyta, ale energicznie kręcę głową w odmowie- W takim razie życzę wam miłego wieczoru –unosi znacząco brwi w górę, ale posyła mi skromny uśmiech- O dziesiątej masz mi ją odstawić z powrotem –grozi palcem żartując i wychodzi.
Przeglądam kartki i znajduje nuty, które nagryzmolił ołówkiem na pięciolinii. Warto spróbować, najwyżej jak mi nie wyjdzie on będzie grał. Albo zostaniemy przy gitarze. Wchodzę do jego pokoju, obserwując spokojnie śpiącą April. Jej ciemno blond włosy rozłożone są na poduszce w okrąg, a jedno pasemko spada na jej policzek. Od razu mam ochotę podejść do niej  i zgarnąć je w tył, ale upominam się w myślach, żeby tego nie robić. Przyglądam jej się dokładniej. Ma na sobie zwykłą niebieską jak niebo bluzkę z rękawem do łokcia i czarne rurki. Na nogach jasne balerinki zakrywające palce stóp. Przypomina mi się widok jej zakrwawionych stóp i aż przechodzi mnie dreszcz.
Nie powinien tak długo się jej przyglądać dlatego podchodzę do fortepianu i siadam na krześle ustawiając nuty na wsporniku. Czy w ogóle powinienem teraz grać? Nie chciałbym, żeby się przeze mnie obudziła. Fortepian stoi w drugim końcu ogromnego pokoju, ale jednak będzie mogła to usłyszeć. Wciskam jeden, przypadkowy klawisz i patrzę czy reaguje na ten dźwięk. Nie rusza się nawet o milimetr, więc wzdycham i postanawiam jednak zagrać.
Patrzę na nuty. Nie będzie trudno to zagrać. To dość wolna piosenka, melodia będzie raczej spokojna i nie skomplikowana na tyle, żeby się nie można było jej nauczyć. Wciskam pierwsze klawisze i odwracam się jeszcze raz, żeby upewnić się, że April nadal śpi. Zaczynam grać, powoli rozszyfrowując jak długo i jaki klawisz mam przyciskać. Po kilku próbach melodia zwrotki zaczyna jakoś istnieć. Kolejny raz zaczynam od początku aż dochodzę do perfekcji, a przynajmniej tak mi się wydaje. Dla pewności odwracam się w stronę łóżka, ale tym razem April nie śpi. Siedzi z nogami przyciągniętymi do klatki piersiowej a policzek ma wciśnięty w jedno kolano. Z uwagą na mnie patrzy i mruga powolnie.
- Obudziłem cię. –stwierdzam żałując, że w ogóle zacząłem grać.
- Mój ojciec grał na pianinie. Zasypiałam i budziłam się słuchając melodii, które grał. – mówi ignorując to co powiedziałem.
Kiwam jedynie głową na jej wyznanie i przyjeżdżam palcami po klawiszach, ale nie na tyle mocno, żeby wydobyć z nich jakiś dźwięk.
- Brian wszedł na dół. Mówił, żebym poćwiczył. Nie chciałem cię obudzić. –przyznaję i znów na nią patrzę.
- Nie szkodzi.
Siada na skraju łóżka i oblizuje lekko usta. Wstaje i idzie w moją stronę. Siada na skrawku krzesła obok mnie. Jest na tyle szerokie, że spokojnie mieszczę się na nim z Brianem. April wybiera powierzchnię małą, daleko ode mnie. Jej chude, smukłe palce naciskają na białe klawisze zaczynając grać pierwszy podkład do naszej piosenki, który normalnie zagrałbym lewą ręką, więc postanawiam zagrać drugi podkład tylko prawą, żebyśmy się współgrali. Dziewczyna patrzy na nuty i z dokładnością odwzorowuje melodię piosenki. Wydaje mi się, że brzmi to lepiej niż grałem to sam. Dochodzimy w końcu do urwanego kawałka piosenki.
- Piękna. –komentuje i spogląda na mnie szybko lecz znów ucieka wzrokiem w bok. – A gdzie słowa?
- Jeszcze nad nimi pracujemy. Mam nadzieję, ze będą ci się podobały tak samo jak melodia. Brian… -zaczynam niepotrzebnie i urywam zaczęte zdanie, bo wcale nie chcę go wypowiadać. April obraża mnie swoim spojrzeniem i wyczekuje na to co powiem. – Brian z pewnością myślał o tobie pisząc tę piosenkę. –mówię i aż zaczyna mnie kłuć serce.
- O mnie? –unosi brwi ze zdziwienia i kręci krótko głową. – Z pewnością to nie ja byłam inspiracją…
- Jak już będzie gotowa w całości to zobaczysz, że jest o tobie. – zarówno od strony Briana jak i od mojej- dopowiadam w swoich myślach.
- Nie sądzę. –mówi przez lekki uśmiech i spuszcza głowę na dół z zawstydzenia. – Ale skoro tak uważasz…
Odchrząkam i składam kartkę na pół tak jak wyglądała wcześniej. Zerkam na nią i wzdycham.
- Gdzie byś chciała iść? –pytam a ona spogląda na mnie długo i upajam się jej skromnym a jednocześnie jakże ślicznym wyglądem.
Wzrusza ramionami i zaciska usta w jedną, prostą linię. Wydaje mi się, że jest jeszcze chudsza niż gdy ja poznałem, jeszcze bardziej niepewna. Nie trzaska optymizmem na lewo i prawo, ale nawet nieśmiałe osoby mają zawsze coś do powiedzenia. Byle co, ale zawsze coś. April zupełnie taka nie jest. Jakby mogła to by się w ogóle nie odzywała i w ogóle nic nie robiła w stronę zaprzyjaźnienia się z kimkolwiek. Nie rozumiem jej dystansu do społeczeństwa.
- Brian chciał, żebym zabrał cię do jakieś restauracji, żeby zjeść.
- Nie jestem głodna, ale możemy tam iść jeśli ty jesteś głodny.
- Kazał ci zjeść. –marszczę brwi mówiąc to. Przecież mówił, ze będzie głodna, bo dawno nic nie jadła. Co ona mi teraz wkręca?
- Dobrze, więc możemy coś zjeść. – mówi trochę od niechcenia i wstaje. Robię to samo i odkładam nuty na biurko Briana. Bierze z komody małą torebkę i zawiesza ją sobie przez ramię.
- Masz swoją ulubioną restaurację? –pytam i otwieram przed nią drzwi.
- Nie. Raczej nie… -odpowiada i chce skręcić w lewo schodami na dół gdzie siedzą wszyscy, a ja chciałbym jednak uniknąć ich ciekawskich spojrzeń i dociekliwych pytań.
Chwytam ją z nadgarstek zatrzymując. Przez to, że pozwalam ją sobie dotknąć głos grzęźnie mi w gardle. Nawilżam usta językiem, ale i to nie pomaga mi wykrztusić z siebie słów. April patrzy a moją zaciskającą się wokół jej nadgarstka dłoń. Delikatnie obluzowuję uścisk i walczę o każdą kolejną chwilę by nasza  skóra się stykała. Nie mogę tego jednak ciągnąć w nieskończoność i w końcu spuszczam rękę na dół.
- Tamtędy będzie szybciej do garażu. –tłumaczę i zaraz odchrząkam. – Chyba, że chcesz się jeszcze pożegnać z… Brianem.
- Nie w porządku. Możemy iść od razu przez garaż. –dotyka drugą dłonią miejsca gdzie przed chwilą ją złapałem. Masuje lekko palcami odstającą kostkę. Zapraszam ją gestem dłoni, aby szła w przeciwnym kierunku.
Schodzimy po schodach znajdujących się przy sali tanecznej, ale do niej nie skręcamy tylko idziemy prosto korytarzem wprost do garażu. Po prawej stronie stoją wszystkie samochody Briana i jego ojca Petera, po lewej motory i samochody przyjaciół, którzy go odwiedzają. Każdy z nas ma już własne miejsce parkingowe. A ja czasami nie mam gdzie postawić głupiego motoru przy swojej kamienicy. Zasrany bogacz.
- Mam nadzieję, że nie boisz się jeździć motorem? –pytam i siadam na swoim pojeździe.
- To nie jedziemy samochodem? –pyta lekko zestresowana i patrzy na kask, który jej podaję.
- Tak się składa, że samochodu na tę chwilę nie posiadam. Załóż kask. – mówię i bardziej wypycham go w jej stronę.
- Nie wsiądę na to. –protestuje i robi krok w tył.
- April. –wzdycham i podnoszę się z motoru. – Nie każę ci go prowadzić.
- Harry… -szepcze i kiwa głową spuszczając ją w dół.
Dziwnym sposobem moje imię wypowiedziane przez nią wydaje mi się najpiękniejszym słowem jakie kiedykolwiek usłyszałem. Jest jak miód na moje uszy. Natychmiast moje serce zaczyna się rozpływać, a jednocześnie rozpiera mi klatkę z dumy. Wolną dłonią dotykam jej policzka i zmuszam by na mnie spojrzała. Lekko się wzdryga, ale w końcu na mnie patrzy. Jej nieokreślone dla mnie kolorem tęczówki przeskakują z prawej na lewą stronę patrząc w moje oczy.
- Nie wsiądę na motor, Harry. –mówi cicho rozpraszając ciszę między nami.
- Boisz się?
- Tak. I nie chcę na niego wsiadać.
- Będziesz przy mnie. Nic ci się nie stanie. –zapewniam i delikatnie przecieram kciukiem po jej skórze.
- Nie. –mówi krótko i wzdycha nerwowo.
- Boisz się mnie? –pytam trochę kpiąco.
- Nie o to chodzi, ja…
- Nie ufasz mi?
- Nie wiem.
- Powinnaś to wiedzieć. Skoro Brian mi ufa na tyle, żeby ci mnie powierzyć, to ty też powinnaś mi zaufać. To tylko motor.
- I tak się go boję.
- A czy boisz się mnie? –powtarzam pytanie i zamierzam uzyskać tym razem odpowiedź. Dziewczyna bije się z myślami i milczy długo wpatrując się na mnie. Spuszcza w końcu wzrok, nie mogąc znieść przytłoczenia i wydycha drżąco powietrze. – Odpowiedź mi. –proszę łagodnie i przerzucam jej włosy w tył. Jej drobne ciało przebiega dreszcz, gdy opuszkami palców dotykam jej karku.
- Nie boję się ciebie, Harry.
- A więc mi tylko nie ufasz? –szepczę i niechętnie odsuwam od niej dłoń.
- Ufam ci. –wyznaje cichutko, a mnie serce rozpala się żywym ogniem.
Obdarowuje mnie spojrzeniem. Niepewnym, ale jednak. Minimalnie podnoszę kąciki ust i robię długi wdech. Nakładam na jej głowę kask i sprawdzam wszystkie szelki dociskając je na wszelki wypadek. Siadam na motorze i wyciągam dłoń, żeby pomóc wejść na niego April.
- Błagam jedź powoli. –skomli za mną gdy już siada.
- Będę. –mówię przez śmiech i odpalam silnik motoru.
Gdy tylko pierwszy dźwięk warkotu dobiega do jej uszu, gwałtownie do mnie przylega zaciskając wokół mojego torsu ramiona. Cwany uśmiech zdobi zapewne moją twarz. Patrzę na dziewczynę przez ramię i mimowolnie kręcę głową.
- Nie bój się! – krzyczę lekko i powoli, naprawdę powoli, wyjeżdżam przez bramę. April zaciska pięści na mojej koszulce i czuję jak jej ciało bardzo się spina.

Chociaż raz to ona do mnie lgnie a nie ja do niej. Podświadomość bije ospale, ale z dumą brawo i rozsiada się wygodnie na kanapie. W drogę…


____________________________________________________________

Tak bardzo wydawało mi się, że ten rozdział jest niedorzecznie długi, ale jak go wstawiłam to wcale taki nie jest. Ugh nevermind XD


Helou, co tu się właśnie stało? 
Kelly wgl kjfsklga yaaaas *-*
To tańczenie<< nie umiem tego pisać, nie wiem w co ja się wpakowałam serio XD
Hapril... będzie się juz coś więcej działo promise jak na razie tyle mogę dać a czo :D 
Brian aka sklepałem cię kiedyś, ale teraz rób z nią co chcesz yolo (obiecuję, że kiedyś wyjaśnię jego zachowanie w tym momencie) 
Cóż ja mogę powiedzieć więcej?
Jakiś komentarzyk który rozweseli moje serce były dla mnie super pocieszeniem i motywacją ;3 

Do następnego.
A.


Brian lasfhkshkhakljhkjhkfdjg *_* ok, bye xx