15 lip 2016

Rozdział dwudziesty piąty. April

- A więc… -mówi Harry wychodząc z baru i drapie się po karku. Zerka na mnie przelotne i wzdycha patrząc na swoje stopy.
- Przepraszam. – szepczę w jego stronę i czuję się winna, że zmusiłam go, żebyśmy wyszli. Nie pomyślałam o tym, że może chciałby jeszcze coś zamówić, albo po prostu tam zostać.
- Za co? –pyta mnie wyraźnie zaskoczony.
- W środku, zrobiło mi się duszno… Wybacz, że musieliśmy przeze mnie wyjść. Chyba potrzebuję chwilę… pooddychać. –tłumaczę, ale jakoś marnie to brzmi.
- Daj spokój, nic się nie stało. Dobrze, że mi powiedziałaś. Gdybyś mi tam zemdlała, nie dałbym sobie tam rady drugi raz. –uśmiecha się blado i zatrzymuje wzrok na moich oczach.
- Drugi raz? –pytam momentalnie, ale zaraz żałuję, że zapytałam. Doskonale wiem kiedy mdlałam a Harry musiał mi pomagać.
- No wiesz…
- Tak. –przerywam mu natychmiast i przecieram dłonią twarz. –Masz ochotę się przejść? –chcę odsunąć jego myśli od tego co się stało tamtej nocy. Nadal wwierca we mnie spojrzenie i po chwili kiwa lekko głową, stawiając pierwszy krok w stronę parku.
Delikatnie, jakby zachęcając mnie bym podążyła w jego stronę, dotyka dołu moich pleców. Jego drobny gest wywołuje u mnie dreszcz, który nie uchodzi uwadze Harrego.
- Przepraszam. – wyszeptuje koło mnie i odsuwa dłoń. Momentalnie przeklinam samą siebie, że moje ciało tak zareagowało. Chcę, żeby dotknął mnie ponownie, cofnąć czas, żebym mogła powstrzymać ten dreszcz. Patrzę na niego przepraszająco, ale on wpatruje się w chodnik, więc nawet tego nie zauważa.
Nie wiem co mogłabym do niego powiedzieć. Jaki temat poruszyć, żeby był dla nas na tyle wygodny, abyśmy czuli się komfortowo. Jak na razie jedynie idziemy, jakieś trzydzieści centymetrów od siebie, więc nie ma możliwości, żebyśmy się nawet dotknęli przez przypadek. Z jednej strony to i lepiej, po co drażnić los?
Central Park tętni życiem, zwłaszcza w tak piękną pogodę jak dziś. Grupki młodzieży siedzą na trawie i opalają się w ostatnich popołudniowych promieniach słońca. Dzieci radośnie biegają i grają w piłkę. Jest po prostu uroczo. Do tego „cisza” nie zakłócona ruchem ulicznych jest niczym zbawienie. Oh, jak i ja bym chciała nabrać więcej żywego koloru, by moja skóra wydzieliła wreszcie odrobię melaniny.
Spacer jest długi, powoli zaczynają mnie boleć nogi. Żadne z nas nie jest w stanie odezwać się pierwsze. Podczas drogi tutaj miałam wrażenie, że Harry chciałby coś powiedzieć, lecz nigdy nie wydusił ani słowa. Wlokę nogami coraz wolniej. Chłopak wyrównuje tempo do mojego i czuję na sobie jego ciężkie spojrzenie.
- Chcesz… może usiąść? Wyglądasz na zmęczoną. –stwierdza i przystaje na moment. Robię to samo i w końcu na niego patrzę. Jest trochę zaniepokojony i jednocześnie ciekawy. Wiem, że ma ochotę uczynić coś, żeby tylko zmienić mój humor z ponurego i całkowicie milczącego.
- Ok. –rzucam tylko zwięźle i moje nogi od razu mi błogosławią na to, że w końcu je odciążam.
Musimy zacząć o czymś rozmawiać, bo ta cisza sprawia, że zaczynam żałować tego, że pozwoliłam mu się ze mną spotkać. Nie mam pojęcia co mam powiedzieć, bo wszelkie moje próby w barze sprowadzały nas do sprzeczki. A na pewno nie chcę kolejnej.
Chcę zaczepić na czymś wzrok, poszukać czegoś o czym mogłabym pomówić. Błądzę oczami po parku aż w końcu zastygam na dłoniach Harrego zaciśniętych na krawędzi siedzenia ławki.
Ściska ją tak mocno, że wyraźnie widać każdą jego odstająca żyłę. Idę ich śladami i jedna kończy się wraz z końcem rękawa czarnej koszulki. Nie mogąc się oprzeć dotykam opuszkiem tej najgrubszej znajdującej się na dłoni, która rozwarstwia się na dwie trochę mniejsze.
Harry nie reaguje na mój dotyk tak silnie jak ja na jego wcześniejszy, niemniej jednak spogląda na mnie i na to co robię, marszcząc brwi tak jak tylko on to potrafi. Naciskam na żyłę i puszczam patrząc jak wraca natychmiast na swoje miejsce. Bawię się tak przez krótką chwilę, od czasu gdy Harry zaczyna patrzeć tylko i wyłącznie na moją twarz. Czuję jakby mnie pożerał od środka, wolno i boleśnie, aż w końcu nie jestem w stanie nacisnąć ani razu więcej. Zastygam milimetry nad jego skórą. Zamykam speszona oczy nie chcąc nawet widzieć kątem oka, że na mnie spogląda.
Przeżywam wewnętrzy szok, kiedy ciepła i przyjemnie szorstka dłoń Harrego obejmuje moją zastygniętą w powietrzu. Nie mam ochoty jej zabierać, choć wiem, że powinnam zrobić to natychmiast. Wzdycham niesamowicie głęboko i czuję, że powietrze niemal drży kiedy je wydmuchuję.
- Płakałaś tak długo… -szepcze. Mogę się założyć, że właśnie nachyla się nad moim uchem, bo normalnie nie usłyszałabym tego szeptu. Jest dużo bliżej niż powinien być. – Nie mogłem cię uspokoić.
Mimo zamkniętych oczu wiem, że teraz Harry siedzi bliżej mnie niż wcześniej. Jego dłoń nadal trzyma moją w uścisku, a kciuk lekko gładzi miejsce między kciukiem a palcem wskazującym. Chłopak odnajduje moją drugą dłoń i również ją chwyta. Otwieram natychmiast oczy gdy nasze palce zostają połączone.
- Dopiero, gdy objąłem cię tak ciasno, że nie mogłaś się już wyrwać zaczęłaś się uspokajać. Wolno kołysałem cię w swoich ramionach, bo tak bardzo tego potrzebowałaś.
Trupie nogami o podłogę i jestem pewny, że gdybym ją puścił runęłaby na ziemię jak długa, pomimo że wydaje się tak silna. Unoszę ją lekko do góry i kładę jej ramiona na moich barkach. Nasze twarze dzieli teraz skromna odległość. Patrzy mi w oczy i uspokaja się znacznie. Przestaje płakać i krzyczeć. Oddycha jedynie głośno i niespokojnie, a jej serce wyrywa się z piersi. Czuję jego łomot na swojej klatce i zimno jej wilgotnej jeszcze bielizny. Mruga leniwie, nie spuszczając mnie z oczu. Jej stopy balansują swobodnie nad ziemią, ponieważ trzymam ją w ramionach, lekko się z nią kołysząc. Ocieramy się nosami, przez co wypuszczam z siebie urwane powietrze. Przytulam ją do siebie mocniej, a ona nie pozostaje mi dłużna. Wodzi krótko dłońmi po moim karku i niemal dygoczę pod wpływem tego gestu. Jest tak niesamowicie blisko… Wystarczy, żebym ruszył lekko głową do przodu, a nasze usta połączyłyby się w pocałunku. Powstrzymuję się od tego z wielkim trudem. Nie urywamy kontaktu wzrokowego. Robi mi się gorąco na myśl co bym jej teraz zrobił gdyby należała do mnie. Odrzucam ponownie od siebie te myśli i nie przestaję się kołysać spokojnie. Wygląda to zapewne jakbym tulił do snu, rozdrażnione koszmarem dziecko.
Jest już spokojna. Nabieramy powietrza w tym samym czasie i wypuszczamy go wzajemnie w swoje wargi. Tańczę z nią wolno wokół całego pokoju. Siadam w końcu na łóżku. Jej nogi są po obu stronach moich bioder. Jesteśmy tak niesamowicie blisko siebie, że to aż staje się niezręczne, ale nie jestem w stanie tego przerwać. Pachnie mną. Moim żelem i szamponem. Jest…
- Wyglądało to jakbyś cierpiała… -mówi i opiera czoło o moją skroń. Moja warga drży, naprawdę drży gdy tylko się ze sobą stykamy. – Mówiłaś, że już nie chcesz, że nie możesz tego znieść, że chcesz to wszystko skończyć. – unosi nasze splecione dłonie w górę i uwalnia dwa palce by móc dotknąć mojego policzka.
Moja ręka bezwładnie odrywa się od Harrego, ale zatrzymuję ją na nadgarstku chłopaka. Ma dzięki temu możliwość objęcia mnie wszystkimi palcami. Przyciąga mnie bliżej siebie a ja się  temu nie opieram. Czuję, że już to robiliśmy. Serce wyrywa mi się z piersi, jego łomot słyszę w uszach. Mój oddech za chwilę będzie przypominał świst, jeżeli nie uda mi się go uspokoić.
Jego oddech na mojej twarzy sprawia, że cicho jęczę. Dłoń, którą trzymałam na jego nadgarstku opada mi na udo a on sam przysuwa się jeszcze bliżej mnie, jesteśmy maksymalnie blisko siebie. Ciało przy ciele. Żołądek zaciska mi się mocno i gdybym nie wypróżniła go w toalecie w barze, prawdopodobnie uczyniłabym to teraz. Moje mięśnie są napięte tak mocno gdy mam wejść do pomieszczenia, w którym siedzi wyczekujący na mnie Rafael.
Rafael.
Wstaję natychmiast, lecz Harry jest szybszy i sprowadza mnie z powrotem na ławkę. Trzyma mnie kurczowo za ramiona i przepala mnie spojrzeniem. Milczy przez kilka długich sekund zaciskając szczękę tak mocno, że linia żuchwy wygląda jakby była odrysowana od linijki.
- Co cię powstrzymuje? –pyta sucho.
- Brian. –kłamię patrząc mu prosto w oczy. To kłamstwo miażdży mnie od środka, ale muszę się nim posłużyć. Harry wierzy w to co powiedziałam, dlatego rozluźnia uścisk, ale nadal trzyma mi dłonie na ramionach w razie potrzeby.
- Kochasz go? –pyta ostro zupełnie wytrącając mnie z równowagi. Nie sądziłam, że posunie się do zadania takiego pytania. Uważnie na mnie patrzy, przerzucając spojrzenie z jednego oka na drugie. Czeka z niecierpliwością na to co powiem.
- Myślę, że nie powinieneś zadawać takich pytań, to niegrzeczne.
- Pytam się czy go kochasz, April? –naciska na mnie mocniej.
Nie pozostaje mi nic innego jak jeszcze bardziej go zniszczyć. Nie chcę mu tego robić, Harry nie zasługuje na moje kłamstwa i na to by przez nie cierpiał. Brian miał racje. Będzie jeszcze gorzej.
- Tak, Harry. Kocham go. Sądziłeś, że jest inaczej? –mówię a on zwiększa odległość między nami lekko się prostując. – Myślisz, że on nie kocha mnie? –wbijam kolejny nóż w jego serce. Czuję się z tym podle, ale muszę to mówić. – Myślisz, że Brian, nie poświęciłbym dla nas wszystkiego? Nie trzeba być jego przyjacielem, żeby to widzieć. Żeby widzieć, że mnie kocha. –oczy Harrego robią się jak ze szkła. Nie dotyka mnie już. Jego dusza jakby odleciała z ciała. Siedzi jak martwy posąg. Zabiłam go słowami. Zamroziłam jego uczucia. Brian miał rację, będzie tylko gorzej.
- Masz rację. – mówi. Oh, wcale jej nie mam. Dlaczego teraz mi wierzysz?! – Kochasz go. –Kłamstwo! –On kocha ciebie. – Prawda, ale jakże smutna… -Nie będę wchodził wam w drogę, obiecuję. Chciałem po prostu… -oblizuje spierzchnięte usta i chrząka. – Myślałem, że damy radę się zaprzyjaźnić. Ale może przełożymy to na inny… czas. To wszystko jest… zbyt świeże. –mówi łagodnie jakby w ogóle nie ruszyły go moje miażdżące słowa.
Zagryzam wargę, trawiąc to co powiedział. Nienawidzę siebie za to, że muszę to robić praktycznie wszystkim. Nie chcę, żeby czuł się teraz przygnębiony.
- Ty też go kochasz, Harry, a on ciebie. Podziel się ze mną miłością do niego. –szepczę i odwracam od niego wzrok, patrząc prosto przed siebie na dziewczynki zdmuchujące dmuchawce na trawie.
Harry długo milczy. Zapewne myśli jak ma to zgrabnie skomentować. Odwracam na niego wzrok gdy dzieci zrywają się ze śmiechem do biegu. Harry również na mnie spogląda.
- On się ze mną nie podzieli.
Kolejny raz czuję nieprzyjemny ucisk w brzuchu i tym razem to Harry wbija mi nóż w serce. Gdybym tylko mogła mu teraz powiedzieć prawdę. O wszystkim… Było bym mi o stokroć łatwiej. Będzie musiał poczekać.
Gdy już mam mu powiedzieć, że Brian nie musi się z nim niczym dzielić, że jest niewdzięcznikiem, odpysknąć mu czymkolwiek, do naszych uszu dochodzi dźwięk mojego telefonu.
Nie. Nie teraz.
Rafael.
Czuję zimno i gorąco jednocześnie gdy widzę jego imię na wyświetlaczu. Chcę czy nie muszę odebrać. Przepraszam szybko Harrego i przystawiam komórkę do ucha.
- Słucham?
- Gdzie jesteś? –pyta pewnie, tym swoim obezwładniającym głosem.
- W Central Parku.
- Wracasz z wieżowca medycznego? – pyta wyraźnie zaskoczony.
- Nie… Jestem na… spacerze.
- Miałaś odpoczywać w domu. –twardość jego słów sprawia, że przechodzi mnie dreszcz. – Chcesz, żebym cię odwiózł?
Nie chcę tego, Rafael.
- Nie. –zaprzeczam delikatnie. – Jest w porządku, czuję się już lepiej, przecież wiesz.
- Jesteś sama? –zadaje mi kolejne pytanie i aż się na nie prostuję. On będzie wiedział jeśli skłamię. Sam mnie nauczył kłamać, nie uda mi się go przechytrzyć. Milczę, co ostatecznie sprowadza go na tok myślenia, że zamierzam go skłamać. – Pytałem. Czy jesteś sama? –między każdym słowem robi przerwę jakby wciskał mi te słowa w głowę. I tak się dowie.
- Nie. –odpowiadam.
- Więc z kim? Bo na pewno nie jesteś na spacerze z matką… -szydzi a mnie boli serce, jakby właśnie mi je wyrwał. W myślach wyobrażam sobie mnie na spacerze z matką, która ma obie nogi i nie jest unieruchomiona na wózku.
- Nie, nie jestem tutaj z matką. –uświadamiam mu.
- Więc z kim do cholery? –robi się niecierpliwy, tym, że nie chcę mu odpowiedzieć. – Z tym przypierdasem Brianem?
Patrzę na Harrego, który wygląda za zdezorientowanego tym telefonem. Ręce opiera na kolanach. Dłonie ma złączone razem. Oczy smutne, pełne żalu. A zmarszczka między brwiami, która tak mi się podoba, bo dzięki niej nabiera dojrzałego i jakże pięknego uroku, jest zagłębiona jeszcze mocniej na jego skórze. Oblizuję szybko usta i patrzę w przestrzeń przed sobą, żeby uniknąć jego spojrzenia.
- Nie. –mówię kolejny raz i znów milknę, gdy Rafael nadal oczekuje odpowiedzi.
- April. –naciska.
- Jestem z Harrym. –wypowiadam w końcu, na co Harry się prostuje wlepiając we mnie wzrok jeszcze bardziej, a Rafael nie mówi kompletnie nic przed długą chwilę. Czekam aż na mnie nawrzeszczy i z każdą sekundą gorzej się boję jego głosu.
- Z kim? –mówi cicho co zaskakuje mnie jeszcze bardziej. Gdy już mam otworzyć usta by powtórzyć, Rafael wybucha. – Z kim?!
Przymykam oczy i biorę lekki oddech. Muszę teraz brzmieć bardzo naturalnie.
- To kolega Briana. –tłumaczę zwięźle.
- Jadę po ciebie. W której części parku jesteś? –mówi surowo i słyszę w tle dziwne szumy. Gardło mi się zaciska, że nie potrafię nic powiedzieć. Każda próba wypowiedzenia czegokolwiek kończy się tylko kolejnym oddechem. – Przecież wiesz, że i tak cię znajdę.
- Rafael. –mówię w końcu jedynie jego imię, na które Harry reaguje impulsywnie wyrywając mi telefon z dłoni i przykłada dłoń do głośnika, by rozmówca nie mógł nas słyszeć.
- Kim on, do chuja, jest i dlaczego tak na niego reagujesz? –cedzi przez zęby patrząc mi prosto w oczy będąc dosłownie kilka centymetrów ode mnie.
- Załatwię to… -obiecuję wyciągając dłoń po telefon. Zaskakująco szybko Harry mi go oddaje nadal nie spuszczając ze mnie co prawda wzroku.
- Rafael, posłuchaj. Byłam na spacerze sama. Harry, kolega Briana, spotkał mnie po drodze i zaproponował, że potowarzyszy.
- Było się nie zgodzić. – przerywa mi.
- Właśnie odszedł w drugą stronę. Nie odpowiadałam, bo nie chciałam mówić ci tego przy nim. Nie masz się czym denerwować. Właśnie kieruję się w stronę metra, będę w domu szybciej niż ty byś po mnie przyjechał.
- Kłamiesz. –mówi zwyczajnie po chwili zastanowienia.
- Co?
- Kłamiesz. Wymyśliłaś tę historię. I wcale nie jedziesz do domu.
Wyczekujące spojrzenie Harrego zmusza mnie do wstania i przechodzenia w tę i z powrotem by zniwelować emocje.
- Rafael… Ja nie… -zaczynam, ale mi przerywa.
- Będziesz jutro? –pyta mnie nagle.
- Mówiłeś, że dasz mi tydzień wolnego.
- Zmieniłem zdanie. Skoro masz siłę na spacery to chyba czujesz się na tyle dobrze, żeby i przyjść do mnie, nie sądzisz?
Przełykam ślinę i patrzę w niebo.
- Będę. –mówię ciężko.
- Zapominam o całej tej sprawie. Do zobaczenia jutro. –rozłącza się.
Patrzę na Harrego i zgarniam włosy do tyłu z bezsilności. Chłopak wstaje i powoli zmierza w moją stronę. Bez słowa przyciąga mnie do siebie obejmując w talii jedną ręką a drugą umiejscawia między łopatkami. Nasze ciała się ze sobą stykają. Kładę dłonie na jego ramionach chcąc go odepchnąć, ale jego usta dotykają płatka mojego ucha.
- Czy Brian o nim wie? –szepcze, tuląc mnie do siebie. Dłonie nadal mam na jego ramionach, ale nie używam żadnej siły.
Jestem tak zaskoczona tym co zrobił, tym pytaniem, że tylko kiwam potwierdzająco głową. Zamykam oczy obezwładniona jego cudownym zapachem, tym że jest przy mnie tak blisko.
- Poznał go? –pyta kolejny raz.
Znów kiwam jedynie głową. Wargi Harrego lekko przejeżdżają w dół mojego ucha. Wzdycham w jego szyję, kiedy przytula mnie do siebie mocniej.
- Kim jest Rafael? Czego od ciebie chce, April? –dłoń, którą trzymał między łopatkami prowadzi teraz do góry. Wplątuje ją w moje włosy i odsuwa usta od mojego ucha. Patrzy teraz na mnie trzymając mnie za tył głowy i biodro.
- Przepraszam. –szepczę.
Jego oczy są takie piękne. Smutne, ale piękne. Usta ma idealnie różowe, spierzchnięte, nie tak pełne jak Briana, ale i tak podobają mi się bardziej. Gdyby nie Rafael zapewne pozwoliłabym mu się pocałować, żeby sprawdzić jak smakują. Być może zrobiłabym to sama… Ale nie mogę się tego dowiedzieć, nie mogę mu nigdy ulec…
- Proszę cię, powiedz mi… -błagalnym tonem nalega, zmuszając mnie bym na niego patrzyła. Ręce ma takie ciepłe, szczególnie gdy przylegają do mojego wiecznie zimnego policzka.
- Odwieź mnie do Briana, proszę. – mówię z trudem i błagam w myślach Boga, żeby mi w tej chwili dopomógł.
- Dlaczego to dla ciebie takie trudne?
- Wróćmy już. –powtarzam moją prośbę, a twarz Harrego jeszcze bardziej smutnieje.
- Dobrze. –mówi łagodnie.

Coraz ciężej jest mi się pogodzić z myślą, że Harry najzwyczajniej na świecie się we mnie zakochał. Dlaczego Brian miał rację? Dlaczego wiedział to od samego początku? Dlaczego uczucie Harrego jest tak silne, że łamie zasady? Zasady, które współtworzył z jego najlepszym przyjacielem, Brianem. Najgorsze jest to, że ja też zaczynam coś czuć i utrzymanie prawdy w tajemnicy jest niemalże niemożliwe. 


Pielęgniarski fetysz you know ;3 

nowa perspektywa yaas 
oczywiscie mi sie rozdział nie podoba jakoś specjalnie ta końcówka eehh totalne ale cóż ... lepi nie bedzie ! xd 
dowiadujemy się,, no cóż DUŻO serio dużo. nie wszystkiego bo gdzie by była zabawa jakby tak wszystko od razu xd ale cos tam juz ekscytującego jest 
:D 
miłych wakacji 

A.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz