O przyjdź jesienią. Owiana skargą tęskną, rzewną, żurawi, w dal płynących szarą niebios tonią. Tchnącą wonią kwiatów, które mróz krwawi.
O przyjdź jesienią. W chwilę zmierzchu, senną, niepewną. I dłonie swe przejrzyste, miękkie, woniejące, na cierpiące połóż mi skronie, o śmierci.
Zasada zawsze była tylko jedna. Wygrać za wszelką cenę. Nie liczyło się kompletnie nic. Samochód można było kupić nowy, opony wymienić w każdej chwili, barierki ochronne można było wgnieść, bo Wendy dbała o co by wymieniono je co pół roku, nie liczyło się nawet… życie.
Brian może wydawał się skryty, opiekuńczy i zupełnie nie taki jak ja. Nic bardziej mylnego. To właśnie Brian przywiózł mnie tu pierwszy raz, to on chciał się ścigać. Nie chodziło mu oczywiście o kasę z wyścigu, ale o fakt, że jest w stanie pokonać każdego. Ja jako jego najlepszy przyjaciel oczywiście myślałem tak samo. Liczyła się zabawa, przede wszystkim i emocje, które towarzyszyły z każdym zmienianym biegiem, gdy prędkość robiła się coraz szybsza, gdy zakręt był coraz trudniejszy do pokonania.
„Wygrywamy, albo umieramy, Harry”. Nie było znaczenia, co wybierzemy. Opcje były zawsze dwie i obie były świetne. Młode wilki, nie znały strachu przed śmiercią, jeśli miała nastąpić danego wyścigu, zawsze byliśmy na nią przygotowani.
Jadę najszybciej jak to tylko możliwe. Znam ten tor doskonale, jak każdy, który tutaj się znajduje. Aaron za wszelką cenę stara się mnie wyprzedzić, ale niestety mu się nie udaje. Wall-e jest zaraz za mną i choć myślałem, że to z nim będę się ścigał wcale nie interesuje mnie ich obecność tutaj. Czuje się jakbym był tu tylko ja, jakbym ścigał własne życie. To nie to samo, nie ta sama rywalizacja.
W najtrudniejszym odcinku drogi wyprzedza mnie Aaron. Powoduje to u mnie niewyobrażalną złość, której nie potrafię opisać. Staram się za wszelką cenę dogonić tego idiotę. Nasze samochody zrównują się do jednej linii. Patrzę na jego zawziętą minę. Każdy kilometr, który pokonujemy nakręca mnie do wygranej coraz bardziej. Sama świadomość tego, że mógłbym wygrać po raz kolejny z Aaronem, sprawia, że czuję się lepiej. Wyprzedzam go o ponad całą długość auta. Jesteśmy na ostatniej prostej, silniki buczą głośnio i charakterystyczny świst powietrza utrzymuje się przy uszach. Wall-e ze Shrekiem są na tej samej wysokości co Aaron, więc nie zagrażają mojemu zwycięstwu. Przygryzam wargę z podekscytowania tym, że nie ma siły, żeby któryś z nich mnie teraz wyprzedził. Zawsze wygrywamy, tym razem nie mogło być inaczej.
Odwracam się by spojrzeć z uśmiechem na fotel pasażera, ale nikogo na nim nie ma. Nikt nie odwzajemni uczucia radości z wygranej. Ta radość zmienia się momentalnie w smutek. Przecież jestem tutaj tylko ja. Nostalgia ogarnia mnie natychmiastowo i w całych sił dociskam hamulec. Pisk opon roznosi się gwałtownie po całym torze. Droga hamowania jest długa i śmiertelnie głośna. Samochód staje dokładnie przed linią mety. Słyszę jak pozostała dwójka przejeżdża obok mnie i zatrzymuje się dopiero daleko poza granicą mety. Uporczywie mocno trzymam kierownicę i oddycham głęboko. Wszyscy wysiadają i patrzą w moim kierunku nie zrozumiale.
Po co mam wygrywać? Nie mogłem tego zrobić, bo to nie byłoby w porządku… nie wiem co mam myśleć. Kotłujące się w mojej głowie wspomnienia nie pozwalają mi racjonalnie funkcjonować. Staram się jedynie oddychać. Patrzę na swoje nogi wciskające pedały, później na kluczyki w stacyjce i powoli je wyjmuję. Rzucam je niedbale na deskę rozdzielczą samochodu i otwieram drzwi, żeby wysiąść.
Chłopaki, Wendy i cała ekipa szpiegów wraz z Markusem stoi na czarnym asfalcie i ich spojrzenia są skierowane na mnie. Odwracam się idąc samotnie do bram wyjściowych „Otchłani szaleństwa”, które jest teraz tylko miejscem wspomnień. Nie chcę tu być, czy sam, czy z Brianem, czy z kimkolwiek innym. Muszę wrócić do siebie.
Nie wiem jak znalazłem się w domu. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że leżę w bezruchu na łóżku i przyglądam się sufitowi. Może spałem, gdy tu przeszedłem? Nie jestem pewien. Leniwie spoglądam na zegar wiszący na ścianie, który pokazuje godzinę piętnastą. Nic dzisiaj nie jadłem, nic dzisiaj nie robiłem, po prostu dzisiaj nie istniałem. Przez kolejne godziny nadal leżę i obserwuje z uwagą biały sufit. Nie słyszę nic oprócz mojego płytkiego oddechu i przygłuszonego ruchu ulicznego. Przekręcam się na bok i wtulam głowę w poduszkę, mrugając powoli powiekami.
Jestem totalnie zawieszony w samym sobie, nie mam ochoty nic zrobić, a jednocześnie pragnę zrobić tak wiele, tylko po to, żebym wyrwał się sideł nicości. Wstaję z łóżka i wlokę nogami do kuchni obok. Ponownie spoglądam na zegarek, który tym razem pokazuje mi szesnastą. Nie mam pojęcia jakim cudem cała godzina przeleciała mi w przeciągu sekundy, ale tak się właśnie stało. Kręcę głową i biorę banana z koszyka na owoce. Siadam przy stole i zaczynam go jeść, ale opornie przechodzi mi on przez gardło.
Do mieszkania z impetem wbiega zadyszana Kelly. Gdy nasze oczy się spotykają wzdycha z ulgą i odgarnia włosy z twarzy. Jej oddech jest szybki i zmęczony. Związuje włosy w coś przypominającego pół-koka, pół-kucyka i lekki uśmiech wchodzi na jej usta. Podchodzi do mnie i bez słowa siada na mnie okrakiem, przytulając się do mojego ciała.
- Idiota, skończony z ciebie idiota. Cholerny dureń… -szepcze tuląc twarz do mojej szyi.
Obejmuję luźno jej talię i czekam ze spokojem aż skończy mnie ściskać. Całuje moją wrażliwą skórę w miejscu gdzie kończy się obojczyk i kładzie tam policzek, nieustannie głaszcząc mnie dłońmi po plecach. Odwzajemniam jej gest bardzo subtelnie i po chwili wspólnego siedzenia Kelly podnosi głowę, by na mnie spojrzeć. Ostrożnie przebiega palcami po mojej twarzy i bada każdy jej szczegół. Jej wzrok jest troskliwy i trochę smutny, mój natomiast całkowicie obojętny.
- Martwiłam się o ciebie. –mówi cicho przeczesując moje włosy na bok.
- Niepotrzebnie. –odpowiadam lekko ją przytrzymując.
- Gdzie byłeś?
- W Bronx. –jej źrenice rozszerzają się znacznie i wściubia we mnie zaskoczony wzrok.
- Harry… Nie. Nie mogłeś tam pojechać. –upiera się i pragnie żebym się z nią zgodził, ale nie mogę tego zrobić.
- Byłem tam, Kelly. Ścigałem się. – zapewniam ją a ona w odpowiedzi tylko kręci przecząco głową.
- Nie możesz tam wrócić, proszę. – w jej oczach pojawiają się łzy. Kobiety są takie delikatne. Z drugiej strony wcale jej się nie dziwię, że nie chce, żebym tam wracał. Gdy byłem tam ostatnio, wydarzyło się dużo, dużo złych rzeczy.
- Nie wrócę. – pocieszam ją i wysilam się na uśmiech.
Jej twarz wydaje się zmęczona i obawiam się, że jest to moja wina. Delikatnie dotykam jej policzka dłonią na co wtula się w nią i zamyka oczy. Bawi sie lekko moimi włosami tuż przy uchu i po chwili opiera czoło o moją szyję. Upływa kilka chwil zanim podnosi wzrok by na mnie spojrzeć ponownie.
Moja dłoń wkrada się w jej brązowe włosy i przyciągam ją do siebie bliżej. Stawia opór, ale mój jej większy. Nie wiem czemu to robię, ale przysuwam się do niej nieznacznie i delikatnie muskam jej usta swoimi. Przestaje mnie dotykać spuszczając dłonie wzdłuż swojego ciała. Lekko ją całuję uśmierzając ból jaki we mnie jest, jednocześnie powodując ból u Kelly. Mogę sobie tylko wyobrażać co może w tym momencie czuć. Nasilam pocałunek przytulając ją do swego ciała. Kręci głową i strara się odsunąć, ale niesamowicie trudno oderwać mi sie od źródła mojego ukojenia. Jest jak antidotum, którego potrzebuję. Całując ją uleczam się z żalu który przyniósł mi dzisiejszy dzień. Leczę rany, które zadał mi los. Jednocześnie czuję się źle i dobrze z tym co robię.
- Harry... -szepcze ostrożnie.
- Przepraszam. -mówię nadal pieszcząc jej słodkie wargi - Wiem, przepraszam. -ponawiam przeprosiny i po raz ostatni do niej przylegam.
Kładę głowę na jej ramieniu i obejmuję ją w podzięce, że się ode mnie nie odsunęła. Czuję jak podnosi dłoń do góry i po chwili wiem jaki był tego powód. Ukrywa szloch jaki owładnął jej ciałem. Czuję się podle wiedząc, że wykorzystałem ją tylko po to, żeby przez chwilę zapomnieć o swoich zmartwieniach. Teraz Kelly jest rozdarta pomiędzy przyjaźnią do mnie a miłością do Erica. Nie chciałem, żeby znalazła się w takiej sytuacji. Nie mogę patrzeć na jej obraz który sam stworzyłem.
Podnoszę się z miejsca porywając ją ze sobą. Trzymając ją w objęciach wysłuchuję jej płaczu w drodze do jej mieszkania. Otwieram drzwi i wchodzę z nią powoli do salonu. Sadzam ją na kanapie i całuję jej czoło. Kieruję się w stronę wyjścia niemal od razu, ale zatrzymuje mnie szept dziewczyny.
- Zostań.
- Nie, Kelly. Nie powinnaś mnie teraz widzieć... Już nigdy nie powinnaś chcieć mnie widzieć.
- Pierdolenie. -wyklina i ze złością wyciera mokre od łez policzki.
- Przepraszam... -mówię po raz kolejny i nie zważając na protesty dziewczyny wychodzę.
Wchodzę do mieszkania i zamykam drzwi na dolny zamek do którego klucze nam tylko ja. Gdy tylko je przekręcam w zamku Kelly szarpie klamkę z drugiej strony i wali dłonią o drewno.
- Otwórz to do cholery! Jeśli myślisz, że zostawię tą całą sprawę w takim stanie to się grubo mylisz!
- Odejdź Kelly. Nie przejmuj sie mną, nie widzisz, że nic dobrego z tego nie wychodzi?
- Nie gniewam się, że mnie pocałowałeś. Chcę tylko wyjaśnić to czemu to zrobiłeś, bo wiem, że nie była to zwykła zachcianka. Nie zrobił byś tego gdybyś nie miał powodu.
Ma rację. Ale nie chcę jej tego tłumaczyć, zbyt wiele mnie to dzisiaj kosztuje. Czuję sie przytłoczony tym miejscem, tymi obrazami w mojej głowie tego co zrobiłem i co chciałbym teraz zrobić. Chcę się od tego jak najszybciej wyrwać.
- Pobiegasz ze mną? -pytam przez drzwi i opieram o nie czoło w nadziei, że Kelly się zgodzi.
- Co? - pyta niezrozumiale po chwili, więc otwieram drzwi, żeby powiedzieć jej to prosto w twarz.
- Pobiegasz ze mną? - pytam ponownie i badam jej wyraz twarzy.
- A powiesz mi w końcu o co chodzi?
- Nie. - odpowiadam prosto i czekam na jej reakcję. Nic nie odpowiada, nawet jej wzrok wydaje sie taki pusty, nie wiem gdzie ma patrzeć i co ma zrobić. Omijam ją i zbiegam po schodach na dół zostawiając ją na korytarzu samą. Słyszę jej krzyki, żeby mnie zatrzymać, żebym wrócił na górę, ale je ignoruję. Moje imię jest ostatnią rzeczą, którą słyszę wychodząc na wewnątrz i dźwięczy ono długo w mojej głowie. Powtarzam sobie jednak w myślach zdanie, które mam nadzieję pomoże mi przez to wszystko przebrnąć.
Muszę pobiegać.
_____________________
Ten rozdział kompletnie inaczej wyglądał ale niestety straciłam laptopa, dwa rozdziały i dosłownie wszystko, więc dopisałam część tego rozdziału na telefonie... Nie jest to kompletnie tak jakbym chciała żeby było ale nie mogę nic na to poradzić.
W czwartek zaczynam studia, a laptopa jeszcze nie otrzymałam z naprawy, więc obawiam się że następnego rozdziału nie będzie naprawdę długo. Nie moge nawet obiecać czy będzie on w tym roku... Myślę że i tak nikt na tym nie ucierpi dlatego moge oficjalnie powiedzieć że
Zawieszam prowadzenie bloga na czas nieokreślony!.
Powodzenia wszystkim w szkole, miejcie dużo czasu na nauke i jeszcze wiecej na przyjemności ;)
Agnes.