17 wrz 2015

Rozdział szesnasty. Harry

Na urodziny dla mojego słoneczka. Kocham Cię misia <3

Stoję w tym samym miejscu co piętnaście minut temu od wyjścia tamtej dwójki. W mojej głowie zrodziło się tysiące, a nawet może miliony myśli, co mam o tym wszystkim sądzić. Powinienem kompletnie to olać, pojechać do Briana, zostać w domu i myśleć dalej czy zrobić coś co odciągnęłoby mnie o rzeczywistości?
Kelly nadal przede mną stoi przyglądając mi się uważnie, aż nareszcie obdarzam ją spojrzeniem na kilka sekund i przesuwam ją dłonią w bok, żeby udostępniła mi przejście. Pewnym, zamaszystym krokiem zmierzam w storę wyjścia i dopiero w tym momencie budzi się we mnie uczucie złości. Szaleńczo, opętanej wściekłości, jakiej nie dane mi było doświadczyć jeszcze nigdy w życiu. 
- Harry, stój! –krzyczy dziewczyna i łapie mnie za ramiona, ale jestem jak w transie i jedyne co chcę teraz zrobić to wyjść z tego miejsca, gdzie tak wiele się zdarzyło, zarówno przyjemnych jak i nieprzyjemnych rzeczy. – Harry do cholery, powiedz mi co się stało?! Gdzie idziesz, no stój!? –trzaskam drzwiami i zbiegam po schodach. Wiem, że Kelly robi to samo, bo słyszę jej głośne westchnięcia spowodowane tym by mnie dogonić. Wsiadam na motor, ale nie mogę odjechać, bo dziewczyna niemal wskakuje mi specjalnie pod koła. – Harry! – Wrzeszczy i zmusza mnie bym na nią spojrzał, przytrzymując moją twarz w dłoniach. – Proszę, porozmawiajmy o tym, nie dam ci uciec, nie teraz, szczególnie widząc w jakim jesteś stanie! Nie odjeżdżaj, proszę… -skomli i głaszcze lekko moje policzki, ale jedyne co robię to dodaję gazu, zmuszając motor do wydania z siebie charakterystycznego dźwięku. – Proszę, błagam Harry, nie, nie. –w jej oczach można dostrzec iskierki łez. Pcham ją dłonią w stronę kamienicy i z piskiem opon ruszam przed siebie, zostawiając ją w daleko w tyle. 
Jadę tak szybko jak to tylko możliwe. Zwinnie wyprzedzam nadjeżdżające z na przeciwka pojazdy. Jestem wściekły i nie do końca rozumiem nawet dlaczego? Wszystko jest dla mnie tak cholernie niezrozumiałe. 
Dojeżdżam do upragnionego miejsca w ułamku sekundy. Nawet nie pamiętam, którą trasą pojechałem, ale najważniejsze jest to, że w końcu tu jestem. Muszę wyładować się na czymś, w przeciwnym wypadku emocje zeżrą mnie od środka, a myśli zabiją prędzej czy później. 
Wyciągam telefon z kieszeni i przejeżdżam palcem po liście kontaktów. Klikam na odpowiednią osobę i przystawiam urządzenie do ucha. Po kilku sygnałach wita mnie radosny głos przyjaciela. 
- Witaj Brytyjczyku, który dzwonisz do rodowitego nowojorczyka w ten piękny słoneczny dzień, nie to co w Anglii, gdzie pada, pogoda jest plugawa jak… -zaczyna radośnie swoje wywody, ale nie jestem w nastroju, żeby ich słuchać.
- Gdzie jesteś? –przerywam mu tą gadaninę, najwyraźniej zbyt niegrzecznie, bo Wall-e aż zaniemówił. – Harry, do cholery, gdzie jesteś? –pytam już trochę łagodniej, dorzucając niestety przekleństwo. Chyba jednak nie wyszło to łagodniej…
- W domu. Oglądam ze Shrekiem Friends’ów. – odpowiada niepewnie. 
- Co? Wy oglądaci…? Nie ważne. Potrzebuję samochodu, liczę na czyjąś pomoc. 
- Będziemy na dziesięć minut, stary. Shrek, Styles potrzebuje auta, weź no zadzwoń do Chrisa może ma coś na zbyciu. Po co ci tak nagle fura?
- Myślałem, że robimy rewanż.
- To ty nie jesteś w domu? –pyta podekscytowany.
- Jestem w Bronx. 
- Zapowiada się ciekawie. Zaraz będziemy. – złowieszczy śmiech z drugiej strony słuchawki każe mi odstawić telefon od ucha, żeby nie ogłuchnąć.
 Kończę połączenie i idę w stronę ogrodzonych drucianą siatką wrót do miejsca, z którego tak cholernie ciężko jest uciec, lub wyjść z niego bez ubytków na zdrowiu.
 Pewnym lecz powolnym krokiem podchodzę do bramy wjazdowej, przy której jest stara, wyglądająca na opuszczoną, budka. Nie muszę długo czekać, żeby mnie przywitano, oczywiście w dość chamski sposób, ale nie mogę na to narzekać. 
- Zakaz wstępu, jaśnie wielmożny.
- Jestem umówiony. –odpowiadam zwyczajnie, nie chcąc zdradzić szastających mną emocji. 
- Nie masz fury, jedyne co widzę to jakąś pipidówkę z dwoma kołami jak rower. 
- Moje auto jest już w drodze tutaj. Nie zachowuj się jak władca świata, mówię że jestem umówiony i nie wyjdę stąd dopóki nie dasz mi przepustki! –wrzeszczę niekontrolowanie i walę pięściami o blat biurka, przy którym siedzi mężczyzna. Nie planuję tego, ale niestety nie ma już odwrotu. Wstaje mierzwiąc mnie wzrokiem, ale ani mi się śni ulec jego wyższości nade mną. 
- Kim jesteś? –pyta marszcząc brwi. 
- Widać, że jesteś nowy… -prycham w jego stronę i opadam ciężko na krzesło, które ówcześnie z pogardą kopnąłem. – Kto był tu dzisiaj? Christopher? Austin? A może… Brian?
- Żadnego Briana nie znam. I co to za przesłuchanie gnoju?! Dajesz cynk glinom?! –znowu wybucha, a ja śmieję się na głos. 
- Oczywiście, że go nie znasz! –mówię ignorując dalszą część jego wypowiedzi. – Brian zawsze przyjeżdżał ze mną i tylko ze mną! Jeśli nie wiesz kim ja jestem, nie będziesz wiedział kim jest też Brian! 
- Czego chcesz do cholery, człowieku! Wypierzaj zanim sprowadzę tu szefa! –unosi się równie mocno co ja. Nasza rozmowa sprawdziła się do krzyku, ale i tak gówno mnie to obchodzi. 
- Chętnie JĄ zobaczę! –naskakuję w jego stronę, na co robi zdziwioną minę. Nie spodziewał się, że tak dobrze znam to miejsce. A w szczególności tego, że wiem, że to kobieta tutaj rządzi. 
- Kim jesteś? –ponawia pytanie, ale nie będę mu się tłumaczyć.
- Albo dajesz mi przepustkę, albo wezwij… szefa. –syczę przez zęby i kładę nogi na jego biurku. Patrzy na nie krótko i z morderczym spojrzeniem mierzwi mnie przez chwilę zostawiając w końcu samego w „biurze”. Przeglądam z nudów papiery leżące na blacie w oczekiwaniu na ich przybycie. Nie trwa to długo, bo po jakichś pięciu minutach słyszę odgłosy wydobywające się z korytarza. 
- Jak to się nie przedstawił? Po co go wpuściłeś skoro nie wiesz kim…? –słyszę głos tak dobrze mi znany i wstaję, żebym wyglądał lepiej i pewniej. Gdy tylko mnie widzi staje jak wryta. 
- Harry… -szepcze Wendy i odgarnia włosy z twarzy udając, że nie rusza ją moje przybycie. – Co za spotkanie. –mówi uwodząc głosem i idzie ponętnie w moją stronę. Stukot jej szpilek rozchodzi się po pomieszczeniu, przypominając o tym jak często słyszałem ich dźwięk i jak cholernie go kochałem. Mimowolnie krew  płynie szybciej, adrenalina pulsuje w żyłach jak narkotyk, bo wiem co się stanie po tym jak wyjdę. Jej bliskość jest obezwładniająca. Słodkie perfumy łaskoczą mój nos i mrużę oczy, kiedy ponownie czuję jak napływ emocji związanych z tym miejscem przejmuję nade mną kontrolę. Potrzebowałem tego, żeby oderwać się od niewyjaśnionej złości, spowodowaną wydarzeniami z ranka. I jakby za sprawą czarodziejskiej różyczki, cała moja złość powróciła, gdy tylko przypomniałem sobie Briana stającego przede mną i mrożącego mnie swoich zawistnym spojrzeniem. Wendy wyczuła moje zdenerwowanie, bo zaprzestała wszelkich ruchów. Stoi kilka centymetrów ode mnie i z uwagą wpatruje się w moje oczy. Bada sytuację, rozważa nad tym na ile może sobie pozwolić. Słusznie, bo nawet nie jestem w stanie określić, jak długo będę umiał utrzymać nerwy na wodzy. 
- Daj mi przepustkę. –mówię beznamiętnie i zaczynam zaciskać szczękę. 
- Co cię tu sprowadza? Ile cię tu nie było? Chyba rok co nie? Zaskoczyłeś mnie swoją obecnością… -jest opanowana, jak zwykle, bo jest na swoim terytorium. Dobrze to wykorzystuje. 
- Nieistotne. Po prostu daj mi przepustkę, Wendy. –syczę przez zęby. 
- Tęskniłam, skarbie. Wszystkim brakowało twojego towarzystwa. W szczególności mnie. – kontynuuje, a ja wzdycham wywracając oczami. 
- Nie czas na sentymenty. Przepustka. –powtarzam ostrzej. Kobieta odwraca się do mnie tyłem i siada zakładając nogę na nogę na biurku. Zaczyna kręcić włosy na palec i przejeżdża nim sobie później po brzuchu. 
- Ja nią będę. Wprowadzę cię, Harry. Po warunkiem, że powiesz mi co tu znowu robisz? 
- Nie komplikuj Wendy. 
- Nie jesteś wstanie odpowiedzieć na jedno pytanie Styles? 
- Nie. Chodźmy już…
- Gdzie jest Brian? –nie odpuszcza. 
- Przez niego się tu zjawiłem!  Jestem na niego wściekły, a on jest wściekły na mnie! Czy wystarczy ci taka pieprzona odpowiedź!? –wybucham i wrzeszczę prosto w jej rozkoszną twarz. Dłonie zaciskam na krawędzi blatu i nachylam się nad nią z wyższością. Mruga powoli i uśmiecha się diabelsko, wiedząc, że udało jej się wywołać u mnie najwyraźniej pożądaną reakcję szaleńczego gniewu. Oddech mam przyspieszony i wydaje mi się, że żyły eksplodują mi pod naciskiem ciśnienia. 
- Wróciłeś. –szepcze w moje usta i utula subtelnie dłonią mój policzek. 
Wpatrujemy się w siebie długo. Na tyle długo, że nie jestem już tak zdenerwowany jak przed chwilą, byłbym w stanie nawet wrócić z powrotem do domu. To zły pomysł, żebym tu przyjeżdżał, przecież tak bardzo chcieliśmy z Brianem stąd uciec. Wendy odgarnia piękne, ciemne włosy w tył i zsuwa skórzaną, czarną kurtkę ze swoich ramion. Dotyka moich barków, gdy okrycie uderza z głuchym oddźwiękiem o podłogę. Delikatnie uśmiecha się ukazując skromne dołeczki w jej policzkach. 
- Udowodnij mi, że wróciłeś… - prosi obojętnie i przysuwa się jeszcze bliżej mnie. 
Nie mam zamiaru jej niczego udowadniać, bo wcale nie wróciłem. Nie po to uciekałem, żeby wracać. Najwyraźniej Wendy odbiera moją wizytę w inny sposób. Brian na pewno nie zrobiłby takiej głupoty jak ja… 
Chęć rozładowania napięcia wygrywa z moją samokontrolą i szarpię dziewczynę w moją stronę przyciskając ją do swojego ciała. Brutalnie uderzam o jej usta swoimi i w namiętnym pocałunku zaciskam ramiona wokół jej ciała. Ulega całkowicie, w ogóle nie protestując. Nawet mnie nie dotyka, jedynie oddaje zachłannie pocałunek. Nabieramy powietrza w krótkiej przerwie jaką robię, by włożyć dłonie pod jej koszulkę. Owijam sobie jej nogi wokół bioder i dociskam ją swoim ciałem do blatu biurka. Warknięcie wydobywające się z mojego gardła dodatkowo utwierdza, że jestem szaleńczo zły i mogę teraz zrobić co tylko mi się podoba nie zważając na konsekwencje. Odrywam się od niej tak samo brutalnie jak ją zaatakowałem. Wzdycha głęboko, nie spuszczając mnie z oka i oblizuje spuchnięte usta. Bez słowa wstaje z gracją i zmierza w stronę wyjścia. Obdarowuję spojrzeniem faceta, który się ze mną sprzeczał i również wychodzę z pomieszczenia. 
Wendy kroczy pewnie do bramy wjazdowej i obraca się z rozłożonym rękoma w około robiąc zdziwioną minę. 
- Nie widzę, żebyś miał powód tu przyjeżdżać. Po co jechałeś tu do Bronx z Manhattanu? Nie wydaje mi się, żeby popatrzeć jak inni palą gumy swoich opon, co? Poza tym jesteś ze strony startujących a nie gości… 
- Moje auto jest w drodze. –mówię znudzony i przestępuję z jednej nogi na drugą. 
- W takim razie Markus znajdzie ci wolną godzinę do wyścigu. Możesz się zająć w tym czasie czymś innym. Nie obrażę się jeśli będę to ja. –mówi słodko zagryzając wargę. 
- Nie mam czasu, Wendy. Jestem tu tylko dzisiaj, potrzebuję się wyżyć. Nie myśl, że wróciłem… -odpowiadam i w tym samym momencie pod bramę wjeżdżają bliźniacy. 
Jeden z nich wysiada z czarnego, matowego lamborghini aventador, a drugi z srebrnego porsche 913. Idą w naszą stronę ramię w ramię. Jest to trochę dziwne, bo naprawdę wyglądają identycznie jak jakieś klony, albo coś. Podobnie są nawet ubrani, to chore. Wall-e uśmiecha się z wyższością i bez słowa całuje Wendy w policzek. To samo po chwili robi Shrek i wyciągają do mnie dłoń, żeby się przywitać. 
- Nie sądziłem Styles, że jeszcze znajdziemy się na tym samym torze i to tutaj. –stwierdza z podekscytowaniem Wall-e
- Który mój? –pytam kompletnie go ignorując i wskazuję głową na samochody. 
- Uh, ktoś tu jest naprawdę nie w humorze. Weź, który chcesz… Mi jest obojętnie. 
- Lamborghini. –rzucam szybko i ciągnę dziewczynę za rękę zmuszając by wsiadła ze mną do samochodu. Zatrzaskuję mocno drzwi i przejeżdżam z piskiem opon przed bramę wjazdową. 
- Czemu jesteś taki zły? –pyta mnie, gdy jadę żwirowaną alejką przebiegającą przez las. 
- Mam swoje powody. 
- Nie wierzę, że to Brian jest powodem dla którego tutaj jesteś. Zawsze trzymaliście się razem. Gdzie ty tam i on. Jak coś spieprzyłeś, zaraz cię ratował, miałeś problem z kobietami znajdywał sposób, żeby jakoś wszystko naprawić. Na każdym wyścigu siedzieliście w aucie razem, żeby w ten sposób wygrywać jednocześnie. Co się z tym wszystkim stało, Harry?
- Powiedziałem, że mam swoje powody, żeby tutaj być i koniec! –krzyczę na nią nie potrzebnie. 
- I tym powodem jest Brian?! –również się unosi.
- Tak! Ile razy mam ci mówić?! –mój ton jest obrzydliwie wściekły. Nie powinienem tak krzyczeć na kobietę, nie jest niczemu winna. 
Milczy. Zerkam na nią szybko, żeby ocenić czy ją uraziłem w jakiś sposób, ale jej twarz zostaje niewzruszona. To milczenie nie jest przyjemne i swobodne dla obojga z nas, aczkolwiek nie mam zamiaru go przerywać. 
Kolejna brama ukazuje się przed naszymi oczami i jest to dla mnie zbawiennie, bo to oznacza, że zaraz zostanę sam. Zatrzymuję się przed wjazdem  i otwieram szybę z mojej strony. Postawny mężczyzna nachyla się i wstawia głowę w otwór. 
- Przepustka. –mówi sucho. Kiwam głową w stronę dziewczyny, a widząc ją prostuje się i macha ręką na znak, że mogę jechać. 
Żwirek trzaska pod kołami auta, gdy dojeżdżam do „pawilonu dostawczego”. To miejsce gdzie samochód zostaje sprawdzony przed wyścigiem. Ludzie tu pracujący mają zawsze obowiązek takowy samochód sprawdzić nie zależnie czy jest się tu codziennie, pierwszy raz, czy był tu dwie minuty temu. Po prostu zawsze to sprawdzają. Mówiliśmy z Brianem na nich „szpiedzy”. Sprawdzony pojazd dostaje karteczkę z informacją, że jest zdolny do jazdy. 
Markus, główny człowiek dowodzący trasą, wchodzi na tylnie siedzenie auta, wyjmuje notes i kręci w palcach długopisem chwilę się zastanawiając, po czym skrupulatnie zaczyna notować. Wendy siedzi bezruchu z rękoma założonymi na piersiach i tępo wpatruje się w widok za bocznym oknem. 
- Nazwisko? –pyta Markus nadal wpatrując się w notatki. 
- Styles. –odpowiadam i stukam palcami w brzeg kierownicy. 
Zdziwiony podnosi gwałtownie głowę w górę. Napotykam jego wzrok w tylnim lusterku i robi się jeszcze bardziej zdziwiony gdy nie odrywam od niego długo oczu. 
- Harry? 
- Jak na załączonym obrazku widać… -smęcę pod nosem. 
- A gdzie jest…? –pyta, a ja wiem doskonale co chce powiedzieć, dlatego natychmiast mu przerywam.
- Nie ma go tu. Przyjechałem sam. Potrzebuje toru. Na teraz. –cedzę każde słowo. 
- Nikt inny się nie ściga, musisz poczekać do szesnastej. Samochód masz sprawdzony może tu zostać, ale przeciwników nie dostaniesz od tak. 
- Jest Wall-e, więcej nie potrzebuję. 
- Harry… -zaczyna, a mnie puszczają nerwy po raz kolejny. 
- Powiedziałem, że więcej nie potrzebuję. Chcę się ścigać i to teraz! –wybucham, a Wendy lekko podskakuje na fotelu. 
- Pozwól mu. –szepcze i zerka ukradkiem na Markusa.
- Okej, sprawdzę go. –mówi i wychodzi z auta. 
Ja również wychodzę z pojazdu i opieram się o drzwiczki karoserii. Sunę wzrokiem po pustym torze. Niegdyś siedziałem tu codziennie. Wyścig za wyścigiem, kobieta za kobietą, wygrana za wygraną. A później chlanie, palenie i imprezowanie do białego rana, z moim najlepszym kumplem. Wiem, że to co robiliśmy było złe i całkowicie nieodpowiedzialne, bo zagrażało naszemu życiu, ale świetnie się bawiliśmy i dostarczaliśmy odpowiedniej dawki adrenaliny do organizmu. Później Brian rzeczywiście wziął się za taniec na poważnie i nie chciał już narażać nas na niebezpieczeństwo związane z wyścigami. Upierałem się, żeby tutaj zostać za wszelką cenę, ale przekonał mnie skutecznie i wyplątał z tego chorego układu z „wilkami” , ludźmi, który nie potrafią się stąd wyrwać. Sam byłem jednym z nich, gdy wygrana stanowiła główny cel w moim życiu. Nie myślałem o niczym innym, zaniedbywałem taniec i powoli odsuwałem się od przyjaciół jakich „dał” mi Brian. Będąc teraz tutaj odsuwam się dobrowolnie od źródła radości, jakie mnie spotkało w Nowym Jorku. Od samego Briana. 
- Ścigasz się Styles? – głos dochodzi zza moich placów i momentalnie robi mi się gorąco na samą myśl, kogo zobaczę gdy się odwrócę. 
- Można tak powiedzieć. –mówię w przestrzeń przede mną i mam nadzieję, że widząc moją obojętność rozmówca odpuści jednak pogawędkę ze mną. 
- A myślałem, że to przeszłość… Okres w życiu, gdzie tylko się bawiłeś i narażałeś. Ale jednak nie potrafisz się z niego tak po prostu wyplątać co? 
- Jestem tu tylko dziś. –chłopak staje naprzeciw mnie i mierzwi mnie powoli wzrokiem. 
- Mówiłeś w tamtym roku, że więcej tu nie przyjedziesz… -wypomina mi i kopie koło mojego auta sprawdzając jakby jego twardość. 
- Wiem co mówiłem. 
- Dlatego tutaj jesteś? –pyta kpiąco i prycha w moją stronę.
- Jestem tu tylko dzisiaj –powtarzam w taki sam wredny sposób i odsuwam się od auta. 
Idę zamaszyście w stronę Markusa, który wychodzi z Porsche chłopaków. Wręcza Shrekowi karteczkę ze sprawdzeniem stanu pojazdu i idzie do „nory komentatora”, miejsca gdzie załatwia wszystkie szczegółu odnośnie wyścigów. Wchodzę do niej razem z nim i posyłam mu groźne spojrzenie. 
- Aaron też startuje? –pytam ostro. 
- Tak, był trochę zdziwiony tym, że tu jesteś.
- Każdy jest, do cholery, zdziwiony.
- Dziwi cię to? –uśmiecha się podle i podaje mi karteczkę ze zgodą na wyścig. – Tor drugi, zaczynasz za pięć minut. 
Wyrywam zwitek papieru z jego rąk i wychodzę trzaskając drzwiami. Jeszcze tego mi brakowało, żebym użerał się z największym wrogiem toru. Nie dość, że moja wściekłość osiąga zenitu, to jeszcze Aaron wściubia się do tego feralnego dnia z buciorami, denerwując mnie jeszcze bardziej. 
Wendy siedzi na masce Lamborghini z brodą opartą na dłoni. Zeskakuje, gdy jestem już naprawdę blisko auta i taranuje mi drogę, abym nie mógł wejść do środka. 
- Wróć do nas. –prosi i układa swoje smukle dłonie na moim torsie. – Dzięki tobie było tu o wiele lepiej, Harry. 
- Nie ma mowy Wendy. 
- Proszę, tak bardzo mi cię brakuje. 
- Brakuje ci zysku ze mnie. Wiedziałaś, że zawsze wygram i dzięki temu wzbogacałaś się każdego wieczoru. To miejsce jest dla mnie bez znaczenia, może kiedyś było wszystkim, ale teraz jest przeszłością, przed którą uciekłem. Nie zamierzam wracać, nigdy tego nie zrobię.
- Więc dlaczego jesteś tu dziś? – to pytanie mógłbym zadać sam sobie i niestety nie znam na nie pełnej odpowiedzi. Wendy staje lekko na palcach i obejmuje dłońmi moje policzki, całując mnie subtelnie. Nie odtrącam jej ani nie oddaję pocałunku, czekam jedynie, żeby skończyła. Odsuwa się ode mnie po chwili, robiąc zawiedzioną minę. 
- I dłonie twe przejrzyste, miękkie, woniejące, na cierpiące połóż mi skronie…* -szepcze cicho i czeka, aż dokończę zdanie, które zawsze przed wyścigiem mówiliśmy z Brianem przed zapaleniem silnika. 
Nie sądziłem, że to pamięta. Nie sądziłem również, że wzbudzi to we mnie tak potężne uczucie, całkowicie ogarniającego mnie… Szoku? Urazy? Tęsknoty? Sam nie wiem i nie umiem określić tego stanu. Po prostu wsiadam do samochodu. Podjeżdżam na mój wyznaczony tor w całkowitej zadumie i potok wspomnień nawiedza moje myśli. 
Aaron podjeżdża na trzeci tor i patrzy na mnie przez otwarte okna. Cwany uśmiech nie schodzi z jego twarzy. Wiem, że ma mi wiele do powiedzenia i ja też dużo mógłbym mu wypomnieć. Nasza nienawiść do siebie jest ogromna, a chęć rywalizacji zawsze była najważniejsza. Tyle myśli nawiedza moją głowę, że nie wiem, na której powinienem się skupić konkretnie.
- Albo szczyt, albo nic, pamiętasz Styles? –pyta głośno i przyciska pedał gazu nie spuszczając nogi ze sprzęgła, robiąc niewiarygodny hałas silnikiem. 
- Pamiętam. –odpowiadam smętnie i patrzę w stronę bliźniaków, podekscytowanych samym siedzeniem w samochodzie, na wspólnym torze wraz ze mną. 
Wendy wychodzi na asfalt i staje zaraz koło lewej krawędzi. Trzyma chorągiew wysoko w górze i patrzy na każdego z nas, sprawdzając czy jesteśmy gotowi. Kiwamy potwierdzająco głowami. Kładzie dłoń na skroni utrzymując ze mną kontakt wzrokowy. Żołądek przewraca mi się na drugą stronę i przełykam gulę jaka powstała mi w gardle. Spuszcza chorągiew na dół i nie słychać już nic innego niż pisk opon i warkot naszych silników, gdy startujemy. 
- O śmierci.* –mówię do siebie, kończąc zdanie, które rozpoczęła dziewczyna i dociskam pedał gazu do samej podłogi. 
* O przyjdź – Stanisław Korab-Brzozowski.

1 komentarz:

  1. Brajan ciul, wkurwił Stajlsa :<

    Ok, czyli moja wiedza w końcu zaczyna się stopniowo powiększać, wiem że Styles sobie się ścigał i był taki niegrzeczny i wgl i wgl *.*
    i wiem kto to Wendy.
    I wiem że mam zazdro, że ją tak Styles pocałował i O MAKO I WANT
    I sama wzmianka aka " Chris" sprawiła że mnie aż gardło tak jakoś mniej boli XD
    I WGL OMG
    wściekły Styles to gorący Styles, April może żałować i się wypchać z tym swoim Brajanem-człowiekiem-konfliktem, TeamHarry forever, pis joł :3
    mam tylko nadzieję, że Heri nic sobie nie zrobi w trakcie tego wyśicgu, nie rozpitoli boskiego Lambo i cały i zdrowy wróci żeby wyruchać April na złość Brajanowi :3
    HEHE
    no i w sumie z drugiej strony mam też nadzieję na wzruszającą scene gdy Brajan sie dowiaduje do czego doprowadził Stajlsa, że aż wrócił do scigania się i Wendy i wgl i wgl i to ruszy jego nieodgadnięte frozen serce i przeprosi Hazze i coś do niego dotrze bo przecie zachował się jak chory pojeb -.-

    I CZEKAM NA CHRISA :D
    I CZEKAM NA COŚ CO ZMIENI MOJE ZDANIE O BRAJANIE
    I CZEKAM NA SEKSY
    I KOCHAM CIĘ NAJMOCNIEJ I DZIĘKUJĘ ZA ŻYCZENIA I WSZYSTKO WSZYSTKO LALENIU MÓJ NAJCUDOWNIEJSZY ♥

    OdpowiedzUsuń