5 sty 2016

Rozdział dwudziesty. Harry

Cały czas jej słowa odbijają się od moich myśli.
Dlaczego miałbym się do niej nie przybliżać? Dlaczego nie chce mi na to pozwolić? Gdy tylko jej dotknąłem uciekła, nie mogła nawet na mnie patrzeć, jakby się bała, że zrobię jej coś spojrzeniem, że mój dotyk jej zaszkodzi.
Jestem jak trucizna. Coraz bardziej zaczynam się zastanawiać czy kiedyś nie została skrzywdzona… Może ma uraz do mężczyzn a tylko Brian znalazł złoty środek by do niej dotrzeć. Jest taka bez emocji, skryta a gdy tylko przekracza się jej granice wycofuje się.
Nic nie rozumiem. Kompletnie nic nie rozumiem.
Więc nie wódź mnie na pokuszenie.
Co to ma właściwie znaczyć? Oprócz moich chorych myśli nie zrobiłem nic w stosunku do niej, żeby uważała, że mógłbym ją uwieźć. Nie sprawiałem, że czuła się nie komfortowo, nie narzucałem się jeśli nie chciała mojego towarzystwa. Na treningach nawet z nie zamieniłem z nią słowa, bo wiedziałem, że by sobie tego nie życzyła.
A teraz mówi bym nie wodził jej na pokuszenie…
Być może źle interpretowałem własne czyny?
Cholera jasna, ale ja potrzebuję z nią kontaktu! Nie wiem nawet po co?!
- Wybacz mi Harry. Nie chciałam, żeby to tak wyszło… -szepcze i opiera głowę o dłoń. – Nie powinieneś mi pomagać. Nie wiem co o mnie myślisz, co aktualnie do mnie czujesz… po tym wszystkim. Wolałabym, żebyś mnie nie znalazł.
To jest jak nóż w moje serce. Cofam te wszystkie myśli. Teraz chcę jedynie dotrzeć do tego o czym ona mówi… jest to zupełnie nie zrozumiałe.
- Chciałabyś, żebym cię zostawił pijaną na ulicy? –pytam a ona błądzi wzrokiem po pomieszczeniu.
Długo zastanawia się nad odpowiedzią. Oddycha wolno uspokajając kołaczące serce. Pikanie jest łagodniejsze niż przed chwilą gdy jej dotykałem… Chcę ponowić pytanie, ale April otwiera usta by coś powiedzieć. Z utęsknieniem czekam na to co wypłynie z jej ust. Jak na razie tylko zdycha. Moje zdziwienie całą tą sytuacją jest nie do opisania, nie jestem nawet w stanie powiedzieć, czy ja w ogóle o czymkolwiek potrafię myśleć. Siedzimy w ciszy nawet na siebie nie patrząc.
- Tak. –mówi w końcu, a ja nie wiem na co tak właściwie mi odpowiedziała. Analizując chwilę naszą rozmowę stwierdzam, że odpowiada mi na to pytanie, które teraz nie przeszłoby mi przez gardło gdybym chciał zadać je ponownie.
- Nie. –protestuję – Nie –mówię jeszcze głośniej, żeby przekonać ją, że to ja mam rację nie ona.
- Powinieneś zapomnieć o tym co się stało…
- Jak mam zapomnieć o czymś takim? Ty… twoje ciało, ono… było takie kruche, ty byłaś taka bezwładna, potrzebująca pomocy, mojego wsparcia, czasu, uwagi. Jak mógł bym zapomnieć, że tak bardzo mnie potrzebowałaś? – pytam z żalem a ona zakrywa swoją twarz dłońmi.
- To było nie rozsądne. –mówi cicho.
- To było nie rozsądne i to jak! –besztam ją łagodnie i kręcę z niedowierzaniem głową… - Masz pojęcie co ja wtedy czułem, April?
Kręci jedynie głową i patrzy się na palec z klamerką. Pikanie znowu staje się mocniejsze i bardziej natarczywe. Sfrustrowany zdejmuję to z jej palca i sygnał gaśnie powodując ciszę.
- Harry… -karci mnie używając mojego imienia.
- Nie mogę już tego słuchać. Siedzisz tu taka spokojna, ale twój organizm mówi zupełnie co innego… Dlaczego? Dlaczego do cholery?
- Nie powinno tak być… Musisz już iść, Harry.
- Nie odrzucaj mnie! Co ja ci robię, że mnie tak unikasz, dlaczego mam się od siebie odsunąć? Zupełnie tego nie rozumiem, wytłumacz mi dlaczego nie mogę przy tobie być mimo, że czuję, że chcesz abym cię wspierał?
- Ja nie mogę od ciebie tego oczekiwać! Po prostu nie mogę ci tego robić…
- Może ja chcę być częścią twojego życia, może chcę ci pomóc, nie oczekując niczego w zamian?
- Nie mogę, rozumiesz? Nie mogę ci na to pozwolić…
- O czym ty mówisz?! April do cholery, o co w tym wszystkim chodzi?
Drzwi do sali otwierają się i wchodzi do niej Brian z lekkim uśmiechem. W dłoni trzyma plastikowy kubek z wodą. Podchodzi do nas i podaje go April. Dziewczyna chwyta go w obie dłonie jakby nie była pewna, że da radę utrzymać go jedną. Brian przejeżdża dłonią po jej ramieniu i siada na krześle po drugiej stronie łóżka. Patrzy na klips, który zaciskam szczelnie w dłoni i powoli wyciąga mi go z ręki nakładając na palec swojej dziewczyny. Urządzenie zaczyna pracować z niewiarygodną szybkością mimo, że April nie wygląda na zdenerwowaną.
- Łoł, stało się coś? Tętno nie wygląda na normalnie.
- Nie. – odpowiada April i sączy powoli wodę. We mnie aż gotuje się, żeby wykrzyczeć, że nic nie jest w porządku, ale tylko odwracam głowę w drugą stronę i zamykam oczy, aby się uspokoić.
- Rozmawiałem z lekarzem, nie wypiszą cię dzisiaj… Musisz zostać na jeszcze jedną noc na obserwację. Nie mogłem nic zrobić, żabcia. Lekarz powiedział, że to konieczne.
- Brian, ale ja nie chcę tu już być.
- Wiem, ale tak będzie lepiej. Może poczujesz się trochę silniejsza?
Odwracam się w jego stronę i widzę strapioną minę mojego przyjaciela. Spogląda ma mnie i wzdycha lekko po czym wlepia wzrok w oczy dziewczyny i uśmiecha się do niej pokrzepiająco. Dotyka lekko jej dłoni na co zamyka oczy, nie tak szczelnie jak zrobiła to gdy ja ją dotknąłem, ale jednak… Brian gładzi chwilę jej odstające knykcie i odsuwa dłoń chwytając się za włosy aby je przeczesać. Dziewczyna bierze głęboki wdech i wysila się na skromny uśmiech do mojego przyjaciela.
- Muszę się zobaczyć z matką…
- Dobrze, przywiozę ją. –zgadza się natychmiast, niemal odruchowo i wstaje pragnąc od razu spełnić jej prośbę. – Harry pojedziesz ze mną?
- Wolałbym zostać, żeby April nie czuła się tu samotnie. –patrzę na nią z przekąsem i wiem, że ją zdenerwowałem.
- Nie musisz ze mną siedzieć. –patrzy prosto w moje oczy i z naciskiem na każde słowo uzmysławia mi, że powinienem jechać z Brianem.
- Dobra to jadę. Jak będziesz czegoś potrzebowała to Harry to załatwi.
Podchodzi to mnie, całuje mnie w skroń i przyciąga moją głowę do swojej piersi lekko trąc dłonią o włosy. Ze szczerym śmiechem nazywam go „idiotą” i odpycham od siebie mówiąc pożegnalne „spieprzaj, gejuchu”. Wychodzi śmiejąc się tak jak Brian, którego tak strasznie kocham za jego debilizm.
- Naprawdę nie musisz ze mną siedzieć… -mówi gdy tylko Brian zamyka drzwi.
- Naprawdę nie musisz tego powtarzać. I tak zostanę. Zbyt wiele spraw mamy niewyjaśnionych. –odpowiadam i wstaję z łóżka podchodząc do okna i ślepo się w niego wpatruję. Wkładam sobie dłonie w kieszenie dżinsów i nabieram powietrza. – Porozmawiamy sobie.
- Nie chcę rozmawiać.
- Dlaczego płakałaś na wieść, że Christopher spowodował wypadek? –rzucam odległą sprawę na światło dzienne. Właściwie nawet nie myślałem, że ciągle to pamiętam.
- Harry…
- Opowiadaj, i tak ci nie odpuszczę.
Milczy. Moja nerwowość trochę mnie dziwi. Może jest ona spowodowana tym jak bardzo zraniła mnie słowami, które wypowiedziała? Nie chcę jej na razie popędzać z odpowiadaniem, ale muszę znać te wszystkie dręczące mnie sprawy, z którymi nie umiem sobie poradzić.
- Przypomniało mi się jak to ja… my mieliśmy wypadek. Od razu pomyślałam o tym najgorszym.
- Przecież nawet go nie znałaś? Czemu tak bardzo się przejęłaś?
- Tłumaczę ci, że przypomniało mi się to wszystko… To było instynktowne zachowanie.
- Dlaczego nie jesz? – zadaję kolejne pytanie, zostawiając tamtą odpowiedzieć, która, powiedzmy, satysfakcjonuje mnie na tyle, że nie muszę wiedzieć więcej.
- Jem… -szepcze. Pikanie jest głośniejsze, ale jak na razie je ignoruję.
- Kłamiesz, April. Nigdy nie widziałem cię, żebyś jadła. Znamy się ile? Dwa, trzy miesiące? A ja nigdy nie widziałem, żebyś miała coś w ustach.
- Po prostu nie trafiłeś na okazję, żebym jadła…
- Za to widziałem jak pijesz… Dlaczego to zrobiłaś, dlaczego się jak opiłaś? –pytam z urazem, spuszczając głowę w dół.
- Chwila słabości… -mówi cicho i również spuszcza wzrok na dół na swoje dłonie. Nie odpowiada mi ta odpowiedź, chcę wiedzieć więcej.
- Dlaczego to zrobiłaś?
- Harry, nie będę ci się spowiad…
- Właśnie, że będziesz. –złość przelana w te słowa nie daje mi na nią przewagi.
Obserwuje mnie uważnie gdy oddycham głęboko a jej wyraz twarz zostaje niewzruszony. Jedynie ten przeklęty dźwięk doprowadza mnie do obłędu. Jej tętno na monitorze pokazuje liczbę sto osiemnaście co podpowiada mi, że nie jest ono normalne.
- Dlaczego? –cedzę przez zęby i opieram się rękami o materac pochylając się w jej stronę.
Wypuszcza gwałtownie powietrze gdy jestem coraz bliżej jej twarzy. Nie ustępuję i coraz to bardziej zmniejszam odległość miedzy nami. Patrzę przelotnie w stronę monitora by zobaczyć, że liczby na nim są coraz większe. Zatrzymuję się centymetry od niej, unikając otarcia się naszych nosów. Nie jest w stanie nic powiedzieć, nic zrobić. Ze świstem nabiera powietrza w płuca i mruga kilkakrotnie.
- Byłaś tak blisko mnie, jak ja teraz. –szepczę w jej stronę a jej ciało przechodzi dreszcz. – Potrzebowałaś mnie, mojego ciepła, tak jak ja teraz potrzebuję odpowiedzi na pytania, które ci zadaję… April… nauczę cię akceptować moje towarzystwo, nauczę cię czuć coś więcej niż obojętność do mojej osoby, tylko pozwól mi to zrobić. Pozwól sobie otworzyć się przede mną. W przeciwnym wypadku… - dotykam jej policzka po prostu nie mogąc się już powstrzymać. Reaguje na to lekkim jękiem, ale nie sprzeciwia się.  Opieram się czołem o jej czoło i zamykam oczy przytłoczony naszą bliskością. – W przeciwnym wypadku będę musiał cię uwieźć, a uwierz, że nie chcę ranić przez to mojego przyjaciela…
Muszę na nią spojrzeć, po tych słowach. Subtelnie mruży oczy, a jej usta są lekko rozchylone. Impulsywnie dotkam jej dolnej wargi swoim kciukiem. Zamyka je przełykając ślinę. Nie mam odwagi spojrzeć jak wysokie jest jej tętno, które sam jej podniosłem. Przygryzam wargę, żeby nie powiedzieć niczego więcej, choć wiele rzeczy ciśnie się na moje usta.
Z patrzenia się na nią wyrywa nas rozchodzący się dźwięk dzwonka jej telefonu. Odsuwam się od niej natychmiast a ona chrząka i sięga po komórkę. Długo patrzy na wyświetlacz i zastanawia się czy odebrać. Wyczuwam, że przeszkadza jej moja obecność. Decyduje się jednak, aby odebrać i przystawia telefon do ucha.
- Halo?… Nie, nie wyjdę dzisiaj, wybacz, ale nie zjawię się dziś… -patrzy na mnie przerażonym wzrokiem i zaraz potem nie wie gdzie go podziać. – To nie jest najlepszy pomysł… I tak nie wyjdę, nie ma sensu, żebyś… -przeciera swoją zmęczoną twarz wolną dłonią i zaciska usta tworząc z nich cienką linię. – Nie, Rafael… -szepcze błagalnie i patrzy na ekran tracąc sygnał z rozmówcą.
- Kim jest Rafael? –pytam zaciekawiony marszcząc brwi.
- Musisz stąd natychmiast iść, Harry. – szlag mnie jasny trafia i mam już zamiar powiedzieć, że nigdzie się stąd nie ruszam, gdy podaje mi swój telefon.
- Wpisz mi swój numer. Umówię się z tobą w wolnej chwili gdy już wyjdę, ale teraz musisz iść… -biorę jej telefon wpisując swój numer i zwyczajnie podpisując się „Harry”. Oddaje go ostrożnie i otwieram usta, żeby zapytać co się takiego stało, że reaguje tak impulsywnie. – Proszę idź… -niemal błaga, a ja ulegam jej słowom i toczę wewnętrzną walkę z samym sobą, żeby wyjść. Nogi same robią to za mnie a oczy obdarowują ją krótkim spojrzeniem.
- Do zobaczenia. Mam nadzieję, że poczujesz się lepiej.
- Dziękuję. –szepcze i odprowadza mnie wzrokiem do drzwi.
Wychodzę z sali i powolnie wlokę nogami w stronę, z której przyszedłem. Bawię się palcami pocierając nimi jeden o drugi. Ten szpital wydaje się niekończącym labiryntem, ale w końcu rozpoznaję gdzie jestem i jak mam iść. Szerokie, wejściowe, rozsuwane drzwi zapraszają mnie do wyjścia. Oddycham w końcu świeżym, może nie tak świeżym powietrzem jak u mojej babci w Anglii, ale jednak świeższym, przyjaźniejszym powietrzem ulicznym, niż tym szpitalnym. Moje myśli powoli błądzą w podświadomości. Zahaczam się nieudolnie z mężczyzną, który pewnym krokiem zmierza w stronę budynku, z którego wyszedłem. Jest dobrze ubrany. W marynarkę i granatową koszulę. Wyglądające na cholernie drogie buty pokonują zamierzony dystans w szybkim tempie. Odwracam się na krótko przeprosić go za moją nieudolność, lecz nawet nie raczy na mnie zerknąć i cokolwiek odpowiedzieć. Niewzruszony, dominującym chodem przekracza mury szpitala, kierując się prosto korytarzem by zaraz skręcić w lewo. Tam stąd przyszedłem.
Muszę odwrócić wzrok, bo ponownie na kogoś wpadam tym razem wywołując małą katastrofę. W ostatnim momencie przytrzymuję kobietę przed upadkiem na chodnik. Rude loki są jedyną rzeczą jaką widzę przed oczami.
- Proszę mi wybaczyć. –mówię natychmiast i pomagam jej przybrać pozycję pionową.
- Jesteś zbłądzony w swoich myślach, chłopcze. Wychodząc na ulicę musisz się skupić. –uśmiecha się lekko i odgarnia włosy w tył.
- Przepraszam. – cedzę niewyraźnie przez zęby.
- Nic się nie stało. –ponownie się uśmiecha i idzie dalej poprawiając pasek od torebki na ramieniu.
Wyjmuję telefon z kieszeni i dzwonię do Christophera, bo potrzebne mi w tym momencie towarzystwo jakiegoś nieroba.
- Słucham, skarbie? – pyta Well-e albo Shrek przesłodzonym głosem księżniczki. Czyli Christopher jest u Nikki. Świetnie.
- Christopher mi jest potrzebny.
- A to czemu, misiaczku? – znowu ten głos. Powiedziałbym, że jeszcze bardziej piskliwy.
- Daj mi go.
- Jeżeli chcesz się ścigać to było dzwonić do mnie. –oburzył się Well-e. Przynajmniej już wiem z kim rozmawiam.
- Nie chcę. Daj mi Christophera.
- A daj żesz mi go do cholery! –wydziera się tak głośno, że mimo ulicznego ruchu i odległości, której się znajduje od swojej komórki i tak go słyszę.
- Halo? –lekko poddenerwowany zabiera słuchawkę od bliźniaka.
- Mam nadzieję, że poruchałeś wystarczająco, bo potrzebuję cię na wzgórzu.
- Na wzgórzu?! Styles co się stało?
- Po prostu muszę z tobą porozmawiać. Dasz radę przyjechać?
- Pewnie, już się zbieram. Mam brać kogoś ze sobą?
- Nie. Chcę cię mieć tylko dla siebie… skarbie. –dopowiadam z uśmiechem, żeby rozładować i atmosferę, którą sam napiąłem, moim dziwnym zachowaniem.
- Dobrze, kochanie. – udaje ton drugiego Harrego, który tak mile mnie przywitał i rozłącza się.

Chowam telefon do kieszeni i wsiadam na motor stojący nieopodal kierując się w stronę… „wzgórza”.


________________
Dzisiaj notka skromna.


/jestem tylko ciekawa czy domyślił się ktoś co może być na "wzgórzu" i właściwie dlaczego musiał to być Christopher ^^ szerze mówiąc nie miał być on jakąś postacią wnoszącą cokolwiek do tego opowiadania ale jeżeli uda mi sie zrealizować mój plan to może może będzie jakieś combo kto wie? XD

Trochę Hapril moments mało bo mało ale nie mogę sobie pozwolić na więcej...

i najważniejsze: KTO TO RAFAEL? o.O
wprowadzenie go bedzie destrukcyjne dosłownie destrukcyjne dla osoby Harrego, wróg numer uno. Myśli Harrego odnośnie kim on jest i co ma wspólnego z April go zniszczą obsesja i wgl i wgl aaaalee to jeszcze sobie poczekamy ojjj długo długo na takie rozdziały

Maciupki komentarzyk jeżeli ktoś coś whatever może zostawić to będę supi wdzięczna 

All the love. A

3 sty 2016

Rozdział dziewiętnasty. Harry


 - Stój! Do cholery Styles, zatrzymaj się natychmiast!
Ja już nawet nie biegnę, ja zapierdalam jak najszybciej potrafię. Mam wrażenie, że zaraz się przewrócę, bo nogi nie nadążają dotknąć podłoża, a już podnoszę je do góry robiąc kolejny, niewyobrażanie długi krok.
Gubię Gigi po chwili, bo nie jest w stanie mnie dogonić. Muszę trafić do domu, natychmiast.
Przeskakuję po trzy schodki i rzucam się na drzwi ciągnąć mocno klamkę w dół. Drzwi z głośnym trzaskiem otwierają się i wbiegam do sypialni porywając telefon i kluczyki do motoru. W pełni jestem gotowy aby jechać do szpitala, gdy słyszę jak zamek zostaje zamknięty a klucze cisną w powietrzu rzucone przez Kelly, żebym nie mógł wyjść. Wzdycham jedynie i przecieram dłonią mokre od potu czoło.
- To nie ma sensu, żebyś mnie zatrzymywała. –dyszę zmęczony biegiem i zmieniam pozycję z jednej nogi na drugą.
- Nigdzie, kurwa, nie pójdziesz… -komentuje zwięźle i zaciska szczękę.
- Nic nie rozumiesz, Apri…
- Wiem! Brian do ciebie dzwonił. Wiem, że April jest w szpitalu. Wiem, że cię uderzył i wiem, że znalazłeś April w nocy pijaną, że się nią zaopiekowałeś! – jest poddenerwowana i roztrzęsiona z niewyjaśnionego powodu. – Nigdzie nie pojedziesz… -powtarza z mroźnym wyrazem twarzy.
- Kelly muszę jechać, sprawdzić czy nic jej nie jest, zobaczyć się z Brianem, nie mogę…
- Nigdzie nie pojedziesz, Styles. Jest po dwudziestej, biegałeś przez pierdolone cztery godziny a ja umierałam ze strachu czy nie zrobiłeś czegoś głupiego. Nie wypuszczę cię z tego przeklętego mieszkania. Będziesz tu siedział na dupie i słuchał co mówię. Nie pozwolę ci wyjść. Nie pozwolę, Harry.
Zachowuje się trochę psychopatycznie, aż z wrażenia muszę usiąść tym samym wykonując jej proś… żądanie.
- Kelly… -zaczynam chociaż nie wiem co chcę dokładnie powiedzieć.
- Nic jej nie jest. Zemdlała, nic sobie przy tym nie robiąc. Ma anemię…
- Co to jest? Jest chora? Nie, Kelly muszę natychmiast tam jechać. – podrywam się z miejsca, odblokowyjąc telefon z chęcią zadzwonienia na Briana, ale Kelly natychmiast wyrywa mi go z rąk i ciska nim podobnie jak kluczami przed chwilą. Patrzę jak telefon odbija się od połogi, ale na całe szczęście nic się z nim nie dzieje. Ja natomiast zostaję sprowadzony z powrotem na krzesło. Dziewczyna siada na mnie okrakiem jak kilka godzin temu i wzdycha zaczynając mówić.
- Zrozum, że stąd nie wyjdziesz i pozwól mi mówić, bo za chwilę cię zabiję.
Kiwnąłem porozumiewawczo głową i usadziłem ją sobie wygodniej na udach.
- Anemia, idioto, to niedokrwistość. Wiele osób poniżej normalnej wagi ją posiada i można z tym żyć. Kobiety przy obfitych miesiączkach też ja mają lub brak witamin powoduje takie zaburzenie. Była osłabiona, to normalne, dlatego zemdlała. Nie masz co się przejmować.
- Mimo wszystko muszę jechać zobaczyć czy z nią w porządku. –przerywam jej gdy kończy mi tłumaczyć.
- Zamknij… się. Brian jest już w domu przyjechał po niego ojciec. Jutro przyjedzie do ciebie, rozumiesz? Tutaj do ciebie. Wszystko musicie sobie obgadać. –ściska mnie w żołądku i zaczyna pulsować mi głowa gdy tylko Kelly mówi o Brianie. – Jest mu głupio, naprawdę głupio, że tak na ciebie naskoczył. Boi się, że mu nie wybaczysz…
- Nie muszę mu niczego wybaczać…
- Zamknij się, Harry, do cholery. – bierze moje wilgotne włosy w dłonie i robi z nich małego koczka z tyłu głowy. Później wyciera o mnie ręce i otula moje policzki tak abym na nią patrzył. – Nigdzie nie pojedziesz. – powtarza jeszcze raz. Chwytam za jej nadgarstki zbyt mocno i całkowicie niepotrzebnie.
-Dlaczego ciągle to powtarzasz?! –podnoszę na nią głos i natychmiast się rozpłakuje. Rozpłakuje się choć nie wyglądała jakby miała płakać. Była nabuzowana, ale nie skłonna do płaczu. Łzy cieką jej po policzkach, jedna za drugą i wyrywa agresywne nadgarstki z moich dłoni. Żałośnie zanosi się a mi wydaje się, że te krótkie sekundy trwają całe wieki.
- Zostaniesz tu ze mną… Nie pojedziesz… Nie pojedziesz nigdzie. – lamentuje nie patrząc na mnie, nie mając odwagi na mnie spojrzeć.
Przypomina mi się płacząca April, która nie mogła nic z siebie wydusić, nie mogła nic powiedzieć. Potrafiła tylko płakać. Kelly pragnie rozmowy, chce przeprowadzić ją ze mną a teraz to ja uciekam.
- Zostanę tu z tobą. –mówię. – Nigdzie nie pojadę.
- Dlaczego nie pojedziesz? –pyta wycierając wierzchem dłoni oczy, rozmazując makijaż i robiąc na swojej skórze czarne ślady po tuszu.
- Bo zastanę tu z tobą…
- Bo nie jesteś w stanie się z tym zmierzyć Harry. Nie możesz prowadzić, spójrz tylko na siebie… Niczego nie przemyślałeś, działasz pod impulsem chwili. Dotknęło cię coś nowego i nie wiesz jak to rozgryźć. Co byś jej powiedział, co? Co byś powiedział Brianowi? Nie sądzisz, że zdenerwował by się jeszcze bardziej? Czy to jest ważniejsze od waszej przyjaźni, do cholery. Harry, Brian bez ciebie jest innym człowiekiem. Jesteście braćmi, nie możesz działać przeciwko niemu. A gdybyś tam pojechał zniszczyłbyś barierę, którą dziś postawił, że zrozumieć jak wiele dla siebie znaczycie. Pozwól mu przemyśleć dzisiejszy dzień.
- Zostanę tu z tobą. –zapewniam i przytulam ją do siebie wiedząc, że ma całkowitą rację.
- Idź się umyć, zrobię nam kolację. –szepcze do mojego ucha.
- A zostaniesz dopóki nie zasnę? – pytam się jak jakieś dziecko.
- Zostanę z tobą całą noc, Harry.

~*~
Gorące strumienie wody ukoiły moje nerwy i napięte ze stresu i emocji ciało.
Stałem pod prysznicem w bezruchu długo, miałem wrażenie, ze pierdoloną wieczność, gapiąc się przed siebie. Ogarnął mnie cholernie dziwny stan, z którego jednocześnie chciałem się wyrwać, by móc znowu myśleć racjonalnie i zostać by się uspokoić.
Beznamiętnie i machinalnie umyłem włosy i ciało, tak samo wyszedłem spod prysznica, wytarłem się i założyłem bokserki. Spojrzałem w lustro. Wyglądam tak samo jak się czuję.
Ciekawe jak się czuje April…
Nie chcąc kolejnych myśli, wyszedłem gwałtownie z łazienki, przykuwając tym ruchem uwagę Kelly, siedzącą w fotelu. Spojrzała na mnie zaskoczona, a mi zrobiło się głupio, że otworzyłem drzwi jak furiat. Co mi się w ogóle dzieje? Uniknąłem jej spojrzenia, będąc zły sam na siebie.
- Harry… - usłyszałem od razu łagodny głos Kelly. W ciągu chwili znalazła się obok mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu.
Spojrzałem na nią.
- Wszystko okej? – zapytała cicho.
Skinąłem tylko głową na tak. Pociągnęła mnie bez słowa za rękę w kierunku łóżka. Położyła się na nim i wyciągnęła w moją stronę ramiona. Bez protestu ułożyłem się na jej klatce piersiowej wtulając się w jej ciepłe ciało.  Od razu zamknęła mnie w swoim uścisku, powoli głaszcząc moje plecy. Odetchnąłem z ulgą, trzymając się nadziei, że to ukoi moje nerwy.
- Dziękuję, Kelly. – mruknąłem cicho.
- Nie masz za co. – odparła spokojnie.
- Mam. Zawsze mogę na ciebie liczyć. Nie tylko w kwestii potrzeb fizycznych. – dodałem mimochodem.
- Od czego są przyjaciele. – zaśmiała się.
Ale mówiłem całkiem serio. Nasza relacja to nie tylko pieprzenie. Naprawdę mogę jej zaufać i wiem, że jeśli będę jej potrzebował to będzie obok.
Jak Brian. Kurwa, ta myśl zabolała.  Wtuliłem się odruchowo bardziej w Kelly. Jeszcze jakiś czas temu trzymałem w ramionach April. Brawo, kolejna wspaniała myśl.
- O czym myślisz? –zapytała cicho.
- O Brianie. – powiedziałem zdawkowo. Bo przecież to nim powinienem się przejmować przede wszystkim, prawda?
- Nie martw się, Hazz. Ułoży się między wami. Jeśli między wami miałoby coś się nie ułożyć, to zwątpiłabym we wszystko. – powiedziała z przekonaniem.
- Dlaczego? – zapytałem.
- Jesteście braćmi, Harry. Tego się nie da inaczej nazwać. Między wami nigdy nie stanie nic, co mogłoby waszą relację zniszczyć na dłuższą metę. To zwyczajnie nie możliwe. – pokręciła głową.
- Ta… - mruknąłem.
- Naprawdę, Harry. – zapewniła mnie.
Nie wątpię…
- Czy Brian mówił ci coś więcej? – zapytałem.
- Nie, tylko że są w szpitalu, bo zemdlała. Nie wiem jak się czuje i jak sobie z tym radzi biedak. – westchnęła.
- Uh… Miałem na myśli stan April. – wymamrotałem.
- Oh. – mruknęła zaskoczona. – No… Wiem, że ma anemię, a przy tym nie trudno o omdlenie. Wyjdzie z tego. – mówiła nadal zbita z tropu.
A ja poczułem się chujowo, że bardziej przejął mnie stan właściwie obcej mi dziewczyny niż mojego przyjaciela, który martwi się o swoją dziewczynę. Którą pewnie kocha.
Nie wiem czemu to dodałem.
Styles, ty skończony dupku.

~*~
Obudził mnie dzwonek do drzwi, zmuszając mnie do zaciśnięcia mocniej powiek przez irytację wywołaną natarczywym dźwiękiem. Niechętnie otworzyłem oczy. Widziałem tylko spokojnie unoszącą się klatkę piersiową Kelly.
Dźwignąłem się na ramionach, wiedząc, że dzwonienie nie ustanie i to ja będę musiał otworzyć drzwi. Kelly tylko cicho mruknęła i odwróciła się na drugą stronę.
Westchnąłem ciężko i powlokłem się do drzwi. Otworzyłem je z ociąganiem,  widząc przede mną postać Erica.
- O, siema stary. – przywitał się z uśmiechem.
- Siema, wejdź. – zaprosiłem go od razu do środka.
- Umówiłem się z Kelly, ale pewnie zapomniała, skoro to ty mi otwierasz. – zaśmiał się krótko.
- Taa, chyba tak. Wydaje mi się, że śpi, nie zaglądałem do niej. – powiedziałem po chwili namysłu.
Wolałem ominąć wątek spania z jego dziewczyną w jednym łóżku. Ostatnim razem gdy byłem w podobnej sytuacji, dostałem w ryj. Myślę, że tym razem podziękuję za takie atrakcje.
- Pójdę ją obudzić. – powiedział.
- Jasne. – wzruszyłem ramionami.
Eric skierował się do drzwi pokoju Kelly, gdzie spaliśmy, a ja zająłem się robieniem kawy. Chyba nie muszę mówić, co od razu zajęło moje myśli. A świadomość, że jeszcze dzisiaj znajdę się w szpitalu, zobaczę Briana i April, sprawiały, że momentalnie ogarniał mnie stres.
Usłyszałem chichot Kelly zza zamkniętych drzwi jej pokoju. Znam ten chichot. Mógł oznaczać tylko to, ze Eric miał w planach zafundowanie jej porannego orgazmu. Jednakże ku mojemu zaskoczeniu po chwili we dwoje wyszli z pokoju, Kelly już przebrana, gotowa do wyjścia. Eric ją obejmował.
- Chce ktoś kawy? – zapytałem beznamiętnie.
Kelly chciała już coś powiedzieć, lecz Eric wpadł jej w słowo.
- Śpieszy nam się. Wpadniemy po drodze do kawiarni i kupię ci kawę, okej? – skierował się do dziewczyny.
Oh. Kelly po chwili namysłu tylko pokiwała głową twierdząco. Wzruszyłem ramionami.
- Miłej zabawy, dzieci. – powiedziałem, starając się przybrać żartobliwy ton.
- Dzięki, Hazz. – zaśmiał się Eric, ciągnąc lekko Kelly do wyjścia.
- Pa! – zawołała już z korytarza dziewczyna.
- Na razie! – odkrzyknąłem i nie mogłem się powstrzymać, by nie cofnąć się o kilka kroków, by móc ich zobaczyć.
Kelly zakładała buty, a Eric w sposób, hm, macający starał się jej to utrudnić. Dziewczyna chichotała, próbując go od siebie odsunąć. Czemu czułem się dziwnie, patrząc na to? Tak… Nawet nie wiem jak to nazwać.
Jeszcze jakiś czas temu, na tym samym blacie gdzie stoi mój kubek, uprawiałem z Kelly seks, a teraz patrzę jak obłapia ją jej chłopak, z którym prawdopodobnie jeszcze dzisiaj zrobi to samo. Gdybym powiedział, że to syndrom troskliwego starszego brata, byłoby to chore, prawda? W końcu jakby na to nie patrzeć, pieprzyliśmy się. I to nie raz. Boże, nieważne. Potrząsnąłem tylko głową chcąc skupić myśli i usłyszałem trzask zamykanych drzwi. Wziąłem dużego łyka kawy, gapiąc się w okno. Chyba powinienem się zbierać. Ciekawe jak się czuje April. To znaczy Brian. Westchnąłem tylko i udałem się do mojego pokoju by się ubrać i doprowadzić do względnego porządku.
Miejmy nadzieję, że to spotkanie nie zakończy się dla mnie obolałą szczęką.

~*~
Z bijącym sercem przemierzałem szpitalne korytarze, na których widok pojawiała mi się gęsia skórka. Cholera jasna. Z jednej strony mam ochotę zawrócić i iść stąd jak najdalej. A z drugiej chcę już mieć to za sobą, iść tam jak najszybciej i przeżyć to, mieć to z głowy. Kto by pomyślał, że będę się stresował spotkaniem z moim najlepszym kumplem. O, ironio. Skręciłem w jakiś korytarz. Według wskazówek pielęgniarki, powinien być właściwy. Widząc na jego końcu sylwetkę Briana, rozmawiającego z lekarzem, wiedziałem, że rzeczywiście to ten, którego szukałem. Zawahałem się na sekundę, by znowu zawzięcie kroczyć w stronę chłopaka. Chuj z tym wszystkim.
Brian zobaczył mnie dopiero po chwili, gdy byłem zaledwie kilka metrów od niego. Widocznie aż zgubił wątek w rozmowie z lekarzem, bo przymknął na chwilę oczy by się skupić i kontynuował rozmowę. Ja zaś przystanąłem w niewielkiej odległości, nie chcąc przeszkadzać, ani też pakować się na siłę do sali April. Nie trwało to długo, ku uciesze mojego bijącego w szaleńczym tempie serca, które za kilka minut padłoby z wycieńczenia. Brian podziękował lekarzowi, który odszedł, a nasze spojrzenia się spotkały.
Och, kurwa.
- Harry. – odezwał się sztywno.
- Brian. – powiedziałem w ten sam sposób. Nigdy nie panowała między nami taka atmosfera, nigdy. Zabawne ile może zmienić jeden cios. I jedna dziewczyna.
- Jak się trzymasz? – postanowiłem zapytać pierwszy. Nie chcę żeby między nami tak było.
- Okej. Z April jest lepiej, więc i ze mną też. – odparł.
- Mhm. – mruknąłem. To dobrze.
- Stary… - zaczął i urwał na chwilę. – Chciałem cię przeprosić. – wydusił w końcu.
- Za to jak mnie zdzieliłeś po ryju? – upewniłem się.
- Kurwa, tak. – westchnął. – Po prostu to, że was zobaczyłem… Pomyślałem o tobie najgorzej, Harry. To był odruch.  Przepraszam. Jestem ci wdzięczny, że jej tam nie zostawiłeś i że się nią zająłeś. I przede wszystkim, że nie wykorzystałeś tego w jakim stanie była. – spojrzał mi w oczy.
- To chyba logiczne, stary. Nie jestem taki. Pamiętasz zasadę? Nie ruszamy czyiś dziewczyn… – powiedziałem ostrym tonem. Zna mnie praktycznie od zawsze, wie, że nie jestem taki. I wkurwiło mnie to, że mimo wszystko tak pomyślał.
- Wiem, Hazz… Wiem. Po prostu… Zależy mi na April, okej? I naprawdę jej dobro jest dla mnie najważniejsze. Czasami nie myślę racjonalnie…
- Zdążyłem się o tym dotkliwie przekonać. – zauważyłem.
- Naprawdę przepraszam stary za tą awanturę i za to, że ci przyłożyłem. – powiedział szczerze.
Westchnąłem i podszedłem do szyby jednej z sal, patrząc przed siebie.
Tak naprawdę wybaczyłem mu już w chwili gdy mi przywalił.
- Przynajmniej wiem, że umiesz się bić, cwelu. – powiedziałem poważnym tonem, ale spojrzałem na niego już z uśmiechem.
Jego spiętą twarz rozświetlił uśmiech.
- Taa. – zaśmiał się i podszedł bliżej. – Dobrze znowu mieć cię obok, stary.  – powiedział i poklepał mnie po ramieniu.
- Chodź tu pedale. –prycham w jego stronę i nie muszę czekać na to by wpadł mi w ramiona. Wtula się we mnie i wiem że w pełni go odzyskałem. Od razu jest mi lżej na sercu. Jakby ktoś odciął sznury z cegłami i mogę przez to sprawnie funkcjonować.
- Kelly powiedziała mi, że byłeś w Bronx. – skarży i odsuwa się ode mnie, smutniejąc odrobinę. – Przecież mieliśmy tam nie wracać, Harry. Dlaczego tam pojechałeś? Kto był?
- Aaron i bliźniaki. Rano nie ma ludzi do wyścigu. –wpatrujemy się oboje przez szybę do sali.
- Skąd miałeś samochód?
- Bliźniacy.
- Wendy chciała, żebyś wrócił?
- Nalegała. Uwodziła. Naciskała. Znasz ją…
- Wygrałeś chociaż? –pyta zaczepiając mnie łokciem w bok.
- Wygrałbym. Ale zatrzymałem się przed samą metą, bo uznałem że to nie ma sensu.
- Co jeszcze robiłeś?
- Biegałem. – to jak zabawa w pięćdziesiąt pytań dla jednej osoby.
- Hm… chciałbyś ją zobaczyć? –pyta po dłużej chwili milczenia. Patrzę mu w oczy i kiwam jedynie głową.
Jestem wdzięczny, że nie robi mi kazania odnośnie wyścigów. Chyba rozumie, że było mi potrzebne coś takiego. I jestem cholernie wdzięczny, że chce abym zobaczył się z April. Muszę oczyścić myśli.
Brian kiwa głową w stronę, w którą mam się za nim udać. Idziemy równo krok za krokiem w tym samym tempie, na tej samej wysokości. Dochodzimy do sali numer 49 i Brian otwiera mi je pokazując, żebym wchodził.
- Myślę, że dam wam chwilę samotności.
- Ok.
Wchodzę do nieprzyjemnie błękitnej sali. Najpierw widzę dwa puste łóżka, ale dalej przy samym oknie pod białą pościelą siedzi kruszyna jaką jest April. Włosy ma związane w kucyka, ale najwyraźniej musiała w nim spać, bo jest potargamy. Drobne kosmyki odstają na boki lecz mimo wszystko wygląda to uroczo. W tej bieli wygląda na jeszcze chudszą. Co akurat nie jest pocieszające.
Idę wolno w stronę jej łóżka a gdy do niego dochodzę ogarnia mnie dziwne ważenie, że April nie będzie chciała ze mną rozmawiać i wyprosi mnie stąd. Wzdycham i w tym momencie się odwraca. Patrzy na mnie tymi swoimi kolorowymi tęczówkami i nic nie mówi. Stoję w miejscu jak zaczarowany. Wydaje mi się, że stopy przyrosły mi do podłogi.
- Cześć. – mówię cicho i odgarniam włosy w tył.
- Cześć, Harry. – odpowiada i poprawia się na łóżku. – Nie sadziłam, że przyjedziesz tutaj, do szpitala.
- Czemu miałbym cię nie odwiedzić? – pytam lekko zawiedziony jej wyznaniem.
- Nie wiem… -szepcze i spuszcza głowę w dół. Trwa między nami cisza. Postanawiam ją przerwać, bo podświadomość wyjmuje tę swoją cholerną kartkę.
- Jak się czujesz? – hm, jak to szło? „ODDALIĆ SIĘ!!!” czy jakoś tak…
- Dobrze. Chciałabym dziś wyjść. Nie lubię tej szpitalnej atmosfery.
- Wcale się nie dziwię, ja też za nią jakoś nie przepadam. – i znów ta cisza. W dodatku staję jak ten dureń na środku i nie ruszam się nawet na milimetr. Podchodzę bliżej niej i siadam na krześle które stoi obok szafki. Patrzę uważnie na jej sylwetkę nogi ma przykryte pościelą, dłonie ułożyła sobie na udach. Na jednym palcu ma szary klips trochę wygląda jak spinacz do prania tylko, że jakiś kabelek biegnie do któregoś z urządzeń i wydaje dziwne dźwięki pikania. Biegnę ze wzrokiem dalej i widzę wenflon z odprowadzeniem do kroplówki wbity w jej rękę. Ubrana jest w szary zwyczajny t-shirt. Oczy ma podkrążone i lekko zaczerwienione gałki, usta spierzchnięte i suche, a policzki dziwnie zapadnięte.
- Co… co się właściwie stało? Chodzi mi o dzisiaj i wczoraj…
- Zemdlałam. Ostatnio coś kiepsko się czuję.
- Te twoje problemy z krążeniem krwi to ta anemia, tak?
- Tak.
- Tak się tylko upewniam, jestem beznadziejny w sprawach medycznych… I przez to jesteś taka zimna i blada i w ogóle taka… osłabiona?
- Tak, Harry.
- Dlaczego?
- Cóż, muszę przyznać, że moja dieta nie jest najodpowiedniejsza na świecie… brakuje kilku witamin i takich tam. –wymiguje się od odpowiedzi.
- Rozumiem… -przeciągam to słowo i drapię się w tył głowy. – A jeśli chodzi o to w nocy?
- Przepraszam, że przysporzyłam ci problemów… Brian nie chciał cię uderzyć, jest mu źle, że to zrobił…
- Rozmawiałem z Brianem, chyba już sobie to wyjaśniliśmy. –przerywam jej i instynktownie siadam na jej łóżku, żeby być bliżej niej, twarzą w twarz.
Przekraczam jej granicę prywatności, bo aż cofa się lekko w tył i odwraca głowę unikając mojego wzroku. Nie wiem dlaczego, ale chce mieć ją jasno przed sobą, spróbować wyczytać coś z niej czego mi nie powie…
- Bardzo… płakałaś. Bałem się, że ktoś ci coś zrobił, April.
- Nic mi się nie stało naprawdę.
- Więc czemu płakałaś?
Wzrusza ramionami i patrzy przez okno. Potrzebuję z nią kontaktu wzrokowego, chcę żeby na mnie patrzyła, bo w żaden inny sposób nie potrafię jej rozszyfrować. Kładę dłoń na jej policzku i odwracam ją w moją stronę. Gdy jej dotykam wzdryga się i zaciska oczy.  Dokładam drugą rękę do jej twarzy i leciutko pocieram jej skórę kciukami. Jej lewa, nie uwięziona przez żaden wenflon czy inne cholerstwo, dłoń dotyka mojej i wydaje mi się, że będzie chciała mnie odsunąć, ale nie czuję żadnej presji. Ostrożnie zaczynam głaskać jej włosy.
- Otwórz oczy. –proszę ją szeptem i podążam wzrokiem w ślad mojej ręki.
- Więc odstaw dłonie…  - mówi równie cicho jak ja. Jej ciało krzyczy jakbym zadawał jej cierpienie a nie potulnie tulił.
- Tylko na mnie spójrz, April. – nie ustępuję, ale na moje słowa dziewczyna tylko kręci głową.
Sprawiam sobie przyjemność tym, że mogę jej dotykać, aż sam do siebie się uśmiecham. Zjeżdżam dłonią do jej szyi. Błądzę wzrokiem po jej twarz zważając na każdy najmniejszy detal. Pragnę ją przytulić tak jak w nocy gdy tego potrzebowała. Ucałować wystające obojczyki…
- Błagam, otwórz je. – proszę ponownie i przybliżam do niej twarz.
 Jej oddech robi się nierówny i czuję go na mojej skórze. Musi wdychać powietrze przez usta, bo nos nie daję rady pracować tak szybko. Pikanie robi się coraz szybsze wręcz denerwujące, powoli nie do zniesienia. Marszczę czoło i zaciskam powieki. Zdenerwowany oddech opuszcza moje gardło i odsuwam od niej dłonie.
- Nienawidzę tego, że się tak ode mnie oddalasz! – przyznaję w złości i sam zaczynam niespokojnie oddychać.
- Więc nie wódź mnie na pokuszenie… Nie będę się oddalać, jeśli ty nie będziesz się przybliżać.
Moje serce staje. Mam wrażenie, że mi je wyrwano. Patrzy ma mnie smutno, a ja patrzę na nią zdezorientowany.
Więc nie wódź mnie na pokuszenie.
Trawię te słowa uważnie jedno za drugim.
Podświadomość odwraca kartkę na drugą, czystą stronę i kreśli to zdanie powoli i z rozwagą.
Nie wódź mnie na pokuszenie.

_____________


Rozdział pisany z pomocą Mojej Kochanej Lucy bez niej dłuuuuugo dłuuugo by się jeszcze nie pojawił także thank you very much placu lowki maks xd

POJAWIŁO SIĘ W KOŃCU KLUCZOWE ZDANIE TEGO OPOWIADANIA BOŻE JAK JA SIĘ Z TEGO CIESZE TO SE NAWET NIE WYOBRAŻACIE XDD ZUPEŁNIE KIEDYINDZIEJ MIAŁAM JE DAWAC ALE UZNAŁAM ŻE TERAZ JEST TEN CZAS ABY TO ZROBIĆ I JEEEEST <333
Dziękuję tym co są (i know Lucyna żeś jest ino ty na ten moment xd) czytają komentują i jaraja się jak ja ryli :D
Do następnego (nie umiem określić kiedy ale wakacje tuż tuż soł tag)


A.