- Stój!
Do cholery Styles, zatrzymaj się natychmiast!
Ja już nawet nie biegnę, ja zapierdalam jak najszybciej
potrafię. Mam wrażenie, że zaraz się przewrócę, bo nogi nie nadążają dotknąć
podłoża, a już podnoszę je do góry robiąc kolejny, niewyobrażanie długi krok.
Gubię Gigi po chwili, bo nie jest w stanie mnie dogonić.
Muszę trafić do domu, natychmiast.
Przeskakuję po trzy schodki i rzucam się na drzwi ciągnąć
mocno klamkę w dół. Drzwi z głośnym trzaskiem otwierają się i wbiegam do
sypialni porywając telefon i kluczyki do motoru. W pełni jestem gotowy aby
jechać do szpitala, gdy słyszę jak zamek zostaje zamknięty a klucze cisną w
powietrzu rzucone przez Kelly, żebym nie mógł wyjść. Wzdycham jedynie i
przecieram dłonią mokre od potu czoło.
- To nie ma sensu, żebyś mnie zatrzymywała. –dyszę zmęczony
biegiem i zmieniam pozycję z jednej nogi na drugą.
- Nigdzie, kurwa, nie pójdziesz… -komentuje zwięźle i zaciska
szczękę.
- Nic nie rozumiesz, Apri…
- Wiem! Brian do ciebie dzwonił. Wiem, że April jest w
szpitalu. Wiem, że cię uderzył i wiem, że znalazłeś April w nocy pijaną, że się
nią zaopiekowałeś! – jest poddenerwowana i roztrzęsiona z niewyjaśnionego
powodu. – Nigdzie nie pojedziesz… -powtarza z mroźnym wyrazem twarzy.
- Kelly muszę jechać, sprawdzić czy nic jej nie jest,
zobaczyć się z Brianem, nie mogę…
- Nigdzie nie pojedziesz, Styles. Jest po dwudziestej,
biegałeś przez pierdolone cztery godziny a ja umierałam ze strachu czy nie
zrobiłeś czegoś głupiego. Nie wypuszczę cię z tego przeklętego mieszkania.
Będziesz tu siedział na dupie i słuchał co mówię. Nie pozwolę ci wyjść. Nie
pozwolę, Harry.
Zachowuje się trochę psychopatycznie, aż z wrażenia muszę
usiąść tym samym wykonując jej proś… żądanie.
- Kelly… -zaczynam chociaż nie wiem co chcę dokładnie
powiedzieć.
- Nic jej nie jest. Zemdlała, nic sobie przy tym nie robiąc. Ma
anemię…
- Co to jest? Jest chora? Nie, Kelly muszę natychmiast tam
jechać. – podrywam się z miejsca, odblokowyjąc telefon z chęcią zadzwonienia na
Briana, ale Kelly natychmiast wyrywa mi go z rąk i ciska nim podobnie jak
kluczami przed chwilą. Patrzę jak telefon odbija się od połogi, ale na całe
szczęście nic się z nim nie dzieje. Ja natomiast zostaję sprowadzony z powrotem
na krzesło. Dziewczyna siada na mnie okrakiem jak kilka godzin temu i wzdycha
zaczynając mówić.
- Zrozum, że stąd nie wyjdziesz i pozwól mi mówić, bo za
chwilę cię zabiję.
Kiwnąłem porozumiewawczo głową i usadziłem ją sobie wygodniej
na udach.
- Anemia, idioto, to niedokrwistość. Wiele osób poniżej
normalnej wagi ją posiada i można z tym żyć. Kobiety przy obfitych miesiączkach
też ja mają lub brak witamin powoduje takie zaburzenie. Była osłabiona, to
normalne, dlatego zemdlała. Nie masz co się przejmować.
- Mimo wszystko muszę jechać zobaczyć czy z nią w porządku.
–przerywam jej gdy kończy mi tłumaczyć.
- Zamknij… się. Brian jest już w domu przyjechał po niego
ojciec. Jutro przyjedzie do ciebie, rozumiesz? Tutaj do ciebie. Wszystko
musicie sobie obgadać. –ściska mnie w żołądku i zaczyna pulsować mi głowa gdy
tylko Kelly mówi o Brianie. – Jest mu głupio, naprawdę głupio, że tak na ciebie
naskoczył. Boi się, że mu nie wybaczysz…
- Nie muszę mu niczego wybaczać…
- Zamknij się, Harry, do cholery. – bierze moje wilgotne
włosy w dłonie i robi z nich małego koczka z tyłu głowy. Później wyciera o mnie
ręce i otula moje policzki tak abym na nią patrzył. – Nigdzie nie pojedziesz. –
powtarza jeszcze raz. Chwytam za jej nadgarstki zbyt mocno i całkowicie
niepotrzebnie.
-Dlaczego ciągle to powtarzasz?! –podnoszę na nią głos i
natychmiast się rozpłakuje. Rozpłakuje się choć nie wyglądała jakby miała
płakać. Była nabuzowana, ale nie skłonna do płaczu. Łzy cieką jej po
policzkach, jedna za drugą i wyrywa agresywne nadgarstki z moich dłoni.
Żałośnie zanosi się a mi wydaje się, że te krótkie sekundy trwają całe wieki.
- Zostaniesz tu ze mną… Nie pojedziesz… Nie pojedziesz
nigdzie. – lamentuje nie patrząc na mnie, nie mając odwagi na mnie spojrzeć.
Przypomina mi się płacząca April, która nie mogła nic z
siebie wydusić, nie mogła nic powiedzieć. Potrafiła tylko płakać. Kelly pragnie
rozmowy, chce przeprowadzić ją ze mną a teraz to ja uciekam.
- Zostanę tu z tobą. –mówię. – Nigdzie nie pojadę.
- Dlaczego nie pojedziesz? –pyta wycierając wierzchem dłoni
oczy, rozmazując makijaż i robiąc na swojej skórze czarne ślady po tuszu.
- Bo zastanę tu z tobą…
- Bo nie jesteś w stanie się z tym zmierzyć Harry. Nie możesz
prowadzić, spójrz tylko na siebie… Niczego nie przemyślałeś, działasz pod
impulsem chwili. Dotknęło cię coś nowego i nie wiesz jak to rozgryźć. Co byś
jej powiedział, co? Co byś powiedział Brianowi? Nie sądzisz, że zdenerwował by
się jeszcze bardziej? Czy to jest ważniejsze od waszej przyjaźni, do cholery.
Harry, Brian bez ciebie jest innym człowiekiem. Jesteście braćmi, nie możesz
działać przeciwko niemu. A gdybyś tam pojechał zniszczyłbyś barierę, którą dziś
postawił, że zrozumieć jak wiele dla siebie znaczycie. Pozwól mu przemyśleć
dzisiejszy dzień.
- Zostanę tu z tobą. –zapewniam i przytulam ją do siebie
wiedząc, że ma całkowitą rację.
- Idź się umyć, zrobię nam kolację. –szepcze do mojego ucha.
- A zostaniesz dopóki nie zasnę? – pytam się jak jakieś
dziecko.
- Zostanę z tobą całą noc, Harry.
~*~
Gorące strumienie
wody ukoiły moje nerwy i napięte ze stresu i emocji ciało.
Stałem pod
prysznicem w bezruchu długo, miałem wrażenie, ze pierdoloną wieczność, gapiąc
się przed siebie. Ogarnął mnie cholernie dziwny stan, z którego jednocześnie
chciałem się wyrwać, by móc znowu myśleć racjonalnie i zostać by się uspokoić.
Beznamiętnie
i machinalnie umyłem włosy i ciało, tak samo wyszedłem spod prysznica, wytarłem
się i założyłem bokserki. Spojrzałem w lustro. Wyglądam tak samo jak się czuję.
Ciekawe jak
się czuje April…
Nie chcąc
kolejnych myśli, wyszedłem gwałtownie z łazienki, przykuwając tym ruchem uwagę
Kelly, siedzącą w fotelu. Spojrzała na mnie zaskoczona, a mi zrobiło się
głupio, że otworzyłem drzwi jak furiat. Co mi się w ogóle dzieje? Uniknąłem jej
spojrzenia, będąc zły sam na siebie.
- Harry… -
usłyszałem od razu łagodny głos Kelly. W ciągu chwili znalazła się obok mnie,
kładąc dłoń na moim ramieniu.
Spojrzałem
na nią.
- Wszystko
okej? – zapytała cicho.
Skinąłem
tylko głową na tak. Pociągnęła mnie bez słowa za rękę w kierunku łóżka.
Położyła się na nim i wyciągnęła w moją stronę ramiona. Bez protestu ułożyłem
się na jej klatce piersiowej wtulając się w jej ciepłe ciało. Od razu zamknęła mnie w swoim uścisku, powoli
głaszcząc moje plecy. Odetchnąłem z ulgą, trzymając się nadziei, że to ukoi
moje nerwy.
- Dziękuję,
Kelly. – mruknąłem cicho.
- Nie masz
za co. – odparła spokojnie.
- Mam.
Zawsze mogę na ciebie liczyć. Nie tylko w kwestii potrzeb fizycznych. – dodałem
mimochodem.
- Od czego
są przyjaciele. – zaśmiała się.
Ale mówiłem
całkiem serio. Nasza relacja to nie tylko pieprzenie. Naprawdę mogę jej zaufać
i wiem, że jeśli będę jej potrzebował to będzie obok.
Jak Brian. Kurwa, ta myśl zabolała. Wtuliłem się odruchowo bardziej w Kelly.
Jeszcze jakiś czas temu trzymałem w ramionach April. Brawo, kolejna wspaniała
myśl.
- O czym
myślisz? –zapytała cicho.
- O Brianie.
– powiedziałem zdawkowo. Bo przecież to nim powinienem się przejmować przede
wszystkim, prawda?
- Nie martw
się, Hazz. Ułoży się między wami. Jeśli między wami miałoby coś się nie ułożyć,
to zwątpiłabym we wszystko. – powiedziała z przekonaniem.
- Dlaczego?
– zapytałem.
- Jesteście
braćmi, Harry. Tego się nie da inaczej nazwać. Między wami nigdy nie stanie
nic, co mogłoby waszą relację zniszczyć na dłuższą metę. To zwyczajnie nie
możliwe. – pokręciła głową.
- Ta… -
mruknąłem.
- Naprawdę,
Harry. – zapewniła mnie.
Nie wątpię…
- Czy Brian
mówił ci coś więcej? – zapytałem.
- Nie, tylko
że są w szpitalu, bo zemdlała. Nie wiem jak się czuje i jak sobie z tym radzi
biedak. – westchnęła.
- Uh… Miałem
na myśli stan April. – wymamrotałem.
- Oh. –
mruknęła zaskoczona. – No… Wiem, że ma anemię, a przy tym nie trudno o
omdlenie. Wyjdzie z tego. – mówiła nadal zbita z tropu.
A ja
poczułem się chujowo, że bardziej przejął mnie stan właściwie obcej mi
dziewczyny niż mojego przyjaciela, który martwi się o swoją dziewczynę. Którą
pewnie kocha.
Nie wiem
czemu to dodałem.
Styles, ty
skończony dupku.
~*~
Obudził mnie
dzwonek do drzwi, zmuszając mnie do zaciśnięcia mocniej powiek przez irytację
wywołaną natarczywym dźwiękiem. Niechętnie otworzyłem oczy. Widziałem tylko
spokojnie unoszącą się klatkę piersiową Kelly.
Dźwignąłem
się na ramionach, wiedząc, że dzwonienie nie ustanie i to ja będę musiał
otworzyć drzwi. Kelly tylko cicho mruknęła i odwróciła się na drugą stronę.
Westchnąłem
ciężko i powlokłem się do drzwi. Otworzyłem je z ociąganiem, widząc przede mną postać Erica.
- O, siema
stary. – przywitał się z uśmiechem.
- Siema,
wejdź. – zaprosiłem go od razu do środka.
- Umówiłem
się z Kelly, ale pewnie zapomniała, skoro to ty mi otwierasz. – zaśmiał się
krótko.
- Taa, chyba
tak. Wydaje mi się, że śpi, nie zaglądałem do niej. – powiedziałem po chwili
namysłu.
Wolałem
ominąć wątek spania z jego dziewczyną w jednym łóżku. Ostatnim razem gdy byłem
w podobnej sytuacji, dostałem w ryj. Myślę, że tym razem podziękuję za takie
atrakcje.
- Pójdę ją
obudzić. – powiedział.
- Jasne. –
wzruszyłem ramionami.
Eric
skierował się do drzwi pokoju Kelly, gdzie spaliśmy, a ja zająłem się robieniem
kawy. Chyba nie muszę mówić, co od razu zajęło moje myśli. A świadomość, że
jeszcze dzisiaj znajdę się w szpitalu, zobaczę Briana i April, sprawiały, że
momentalnie ogarniał mnie stres.
Usłyszałem
chichot Kelly zza zamkniętych drzwi jej pokoju. Znam ten chichot. Mógł oznaczać
tylko to, ze Eric miał w planach zafundowanie jej porannego orgazmu. Jednakże
ku mojemu zaskoczeniu po chwili we dwoje wyszli z pokoju, Kelly już przebrana,
gotowa do wyjścia. Eric ją obejmował.
- Chce ktoś
kawy? – zapytałem beznamiętnie.
Kelly
chciała już coś powiedzieć, lecz Eric wpadł jej w słowo.
- Śpieszy
nam się. Wpadniemy po drodze do kawiarni i kupię ci kawę, okej? – skierował się
do dziewczyny.
Oh. Kelly po
chwili namysłu tylko pokiwała głową twierdząco. Wzruszyłem ramionami.
- Miłej
zabawy, dzieci. – powiedziałem, starając się przybrać żartobliwy ton.
- Dzięki,
Hazz. – zaśmiał się Eric, ciągnąc lekko Kelly do wyjścia.
- Pa! –
zawołała już z korytarza dziewczyna.
- Na razie!
– odkrzyknąłem i nie mogłem się powstrzymać, by nie cofnąć się o kilka kroków,
by móc ich zobaczyć.
Kelly
zakładała buty, a Eric w sposób, hm, macający starał się jej to utrudnić.
Dziewczyna chichotała, próbując go od siebie odsunąć. Czemu czułem się dziwnie,
patrząc na to? Tak… Nawet nie wiem jak to nazwać.
Jeszcze
jakiś czas temu, na tym samym blacie gdzie stoi mój kubek, uprawiałem z Kelly
seks, a teraz patrzę jak obłapia ją jej chłopak, z którym prawdopodobnie
jeszcze dzisiaj zrobi to samo. Gdybym powiedział, że to syndrom troskliwego
starszego brata, byłoby to chore, prawda? W końcu jakby na to nie patrzeć,
pieprzyliśmy się. I to nie raz. Boże, nieważne. Potrząsnąłem tylko głową chcąc
skupić myśli i usłyszałem trzask zamykanych drzwi. Wziąłem dużego łyka kawy,
gapiąc się w okno. Chyba powinienem się zbierać. Ciekawe jak się czuje April.
To znaczy Brian. Westchnąłem tylko i udałem się do mojego pokoju by się ubrać i
doprowadzić do względnego porządku.
Miejmy nadzieję,
że to spotkanie nie zakończy się dla mnie obolałą szczęką.
~*~
Z bijącym
sercem przemierzałem szpitalne korytarze, na których widok pojawiała mi się
gęsia skórka. Cholera jasna. Z jednej strony mam ochotę zawrócić i iść stąd jak
najdalej. A z drugiej chcę już mieć to za sobą, iść tam jak najszybciej i
przeżyć to, mieć to z głowy. Kto by pomyślał, że będę się stresował spotkaniem
z moim najlepszym kumplem. O, ironio. Skręciłem w jakiś korytarz. Według
wskazówek pielęgniarki, powinien być właściwy. Widząc na jego końcu sylwetkę
Briana, rozmawiającego z lekarzem, wiedziałem, że rzeczywiście to ten, którego
szukałem. Zawahałem się na sekundę, by znowu zawzięcie kroczyć w stronę
chłopaka. Chuj z tym wszystkim.
Brian
zobaczył mnie dopiero po chwili, gdy byłem zaledwie kilka metrów od niego.
Widocznie aż zgubił wątek w rozmowie z lekarzem, bo przymknął na chwilę oczy by
się skupić i kontynuował rozmowę. Ja zaś przystanąłem w niewielkiej odległości,
nie chcąc przeszkadzać, ani też pakować się na siłę do sali April. Nie trwało
to długo, ku uciesze mojego bijącego w szaleńczym tempie serca, które za kilka
minut padłoby z wycieńczenia. Brian podziękował lekarzowi, który odszedł, a
nasze spojrzenia się spotkały.
Och, kurwa.
- Harry. –
odezwał się sztywno.
- Brian. –
powiedziałem w ten sam sposób. Nigdy nie panowała między nami taka atmosfera,
nigdy. Zabawne ile może zmienić jeden cios. I jedna dziewczyna.
- Jak się
trzymasz? – postanowiłem zapytać pierwszy. Nie chcę żeby między nami tak było.
- Okej. Z
April jest lepiej, więc i ze mną też. – odparł.
- Mhm. –
mruknąłem. To dobrze.
- Stary… -
zaczął i urwał na chwilę. – Chciałem cię przeprosić. – wydusił w końcu.
- Za to jak
mnie zdzieliłeś po ryju? – upewniłem się.
- Kurwa,
tak. – westchnął. – Po prostu to, że was zobaczyłem… Pomyślałem o tobie
najgorzej, Harry. To był odruch.
Przepraszam. Jestem ci wdzięczny, że jej tam nie zostawiłeś i że się nią
zająłeś. I przede wszystkim, że nie wykorzystałeś tego w jakim stanie była. –
spojrzał mi w oczy.
- To chyba
logiczne, stary. Nie jestem taki. Pamiętasz zasadę? Nie ruszamy czyiś
dziewczyn… – powiedziałem ostrym tonem. Zna mnie praktycznie od zawsze, wie, że
nie jestem taki. I wkurwiło mnie to, że mimo wszystko tak pomyślał.
- Wiem,
Hazz… Wiem. Po prostu… Zależy mi na April, okej? I naprawdę jej dobro jest dla
mnie najważniejsze. Czasami nie myślę racjonalnie…
- Zdążyłem
się o tym dotkliwie przekonać. – zauważyłem.
- Naprawdę
przepraszam stary za tą awanturę i za to, że ci przyłożyłem. – powiedział
szczerze.
Westchnąłem
i podszedłem do szyby jednej z sal, patrząc przed siebie.
Tak naprawdę
wybaczyłem mu już w chwili gdy mi przywalił.
-
Przynajmniej wiem, że umiesz się bić, cwelu. – powiedziałem poważnym tonem, ale
spojrzałem na niego już z uśmiechem.
Jego spiętą
twarz rozświetlił uśmiech.
- Taa. –
zaśmiał się i podszedł bliżej. – Dobrze znowu mieć cię obok, stary. – powiedział i poklepał mnie po ramieniu.
- Chodź tu
pedale. –prycham w jego stronę i nie muszę czekać na to by wpadł mi w ramiona.
Wtula się we mnie i wiem że w pełni go odzyskałem. Od razu jest mi lżej na
sercu. Jakby ktoś odciął sznury z cegłami i mogę przez to sprawnie
funkcjonować.
- Kelly
powiedziała mi, że byłeś w Bronx. – skarży i odsuwa się ode mnie, smutniejąc
odrobinę. – Przecież mieliśmy tam nie wracać, Harry. Dlaczego tam pojechałeś?
Kto był?
- Aaron i
bliźniaki. Rano nie ma ludzi do wyścigu. –wpatrujemy się oboje przez szybę do
sali.
- Skąd
miałeś samochód?
- Bliźniacy.
- Wendy
chciała, żebyś wrócił?
- Nalegała.
Uwodziła. Naciskała. Znasz ją…
- Wygrałeś
chociaż? –pyta zaczepiając mnie łokciem w bok.
- Wygrałbym.
Ale zatrzymałem się przed samą metą, bo uznałem że to nie ma sensu.
- Co jeszcze
robiłeś?
- Biegałem.
– to jak zabawa w pięćdziesiąt pytań dla jednej osoby.
- Hm…
chciałbyś ją zobaczyć? –pyta po dłużej chwili milczenia. Patrzę mu w oczy i
kiwam jedynie głową.
Jestem
wdzięczny, że nie robi mi kazania odnośnie wyścigów. Chyba rozumie, że było mi
potrzebne coś takiego. I jestem cholernie wdzięczny, że chce abym zobaczył się
z April. Muszę oczyścić myśli.
Brian kiwa
głową w stronę, w którą mam się za nim udać.
Idziemy równo krok za krokiem w tym samym tempie, na tej samej wysokości.
Dochodzimy do sali numer 49 i Brian otwiera mi je pokazując, żebym wchodził.
- Myślę, że
dam wam chwilę samotności.
- Ok.
Wchodzę do
nieprzyjemnie błękitnej sali. Najpierw widzę dwa puste łóżka, ale dalej przy
samym oknie pod białą pościelą siedzi kruszyna jaką jest April. Włosy ma
związane w kucyka, ale najwyraźniej musiała w nim spać, bo jest potargamy. Drobne
kosmyki odstają na boki lecz mimo wszystko wygląda to uroczo. W tej bieli
wygląda na jeszcze chudszą. Co akurat nie jest pocieszające.
Idę wolno w
stronę jej łóżka a gdy do niego dochodzę ogarnia mnie dziwne ważenie, że April
nie będzie chciała ze mną rozmawiać i wyprosi mnie stąd. Wzdycham i w tym
momencie się odwraca. Patrzy na mnie tymi swoimi kolorowymi tęczówkami i nic
nie mówi. Stoję w miejscu jak zaczarowany. Wydaje mi się, że stopy przyrosły mi
do podłogi.
- Cześć. –
mówię cicho i odgarniam włosy w tył.
- Cześć,
Harry. – odpowiada i poprawia się na łóżku. – Nie sadziłam, że przyjedziesz
tutaj, do szpitala.
- Czemu
miałbym cię nie odwiedzić? – pytam lekko zawiedziony jej wyznaniem.
- Nie wiem…
-szepcze i spuszcza głowę w dół. Trwa między nami cisza. Postanawiam ją
przerwać, bo podświadomość wyjmuje tę swoją cholerną kartkę.
- Jak się
czujesz? – hm, jak to szło? „ODDALIĆ SIĘ!!!” czy jakoś tak…
- Dobrze.
Chciałabym dziś wyjść. Nie lubię tej szpitalnej atmosfery.
- Wcale się
nie dziwię, ja też za nią jakoś nie przepadam. – i znów ta cisza. W dodatku
staję jak ten dureń na środku i nie ruszam się nawet na milimetr. Podchodzę
bliżej niej i siadam na krześle które stoi obok szafki. Patrzę uważnie na jej
sylwetkę nogi ma przykryte pościelą, dłonie ułożyła sobie na udach. Na jednym
palcu ma szary klips trochę wygląda jak spinacz do prania tylko, że jakiś
kabelek biegnie do któregoś z urządzeń i wydaje dziwne dźwięki pikania. Biegnę
ze wzrokiem dalej i widzę wenflon z odprowadzeniem do kroplówki wbity w jej
rękę. Ubrana jest w szary zwyczajny t-shirt. Oczy ma podkrążone i lekko
zaczerwienione gałki, usta spierzchnięte i suche, a policzki dziwnie
zapadnięte.
- Co… co się
właściwie stało? Chodzi mi o dzisiaj i wczoraj…
- Zemdlałam.
Ostatnio coś kiepsko się czuję.
- Te twoje
problemy z krążeniem krwi to ta anemia, tak?
- Tak.
- Tak się
tylko upewniam, jestem beznadziejny w sprawach medycznych… I przez to jesteś
taka zimna i blada i w ogóle taka… osłabiona?
- Tak,
Harry.
- Dlaczego?
- Cóż, muszę
przyznać, że moja dieta nie jest najodpowiedniejsza na świecie… brakuje kilku
witamin i takich tam. –wymiguje się od odpowiedzi.
- Rozumiem…
-przeciągam to słowo i drapię się w tył głowy. – A jeśli chodzi o to w nocy?
-
Przepraszam, że przysporzyłam ci problemów… Brian nie chciał cię uderzyć, jest
mu źle, że to zrobił…
-
Rozmawiałem z Brianem, chyba już sobie to wyjaśniliśmy. –przerywam jej i
instynktownie siadam na jej łóżku, żeby być bliżej niej, twarzą w twarz.
Przekraczam
jej granicę prywatności, bo aż cofa się lekko w tył i odwraca głowę unikając
mojego wzroku. Nie wiem dlaczego, ale chce mieć ją jasno przed sobą, spróbować
wyczytać coś z niej czego mi nie powie…
- Bardzo… płakałaś.
Bałem się, że ktoś ci coś zrobił, April.
- Nic mi się
nie stało naprawdę.
- Więc czemu
płakałaś?
Wzrusza
ramionami i patrzy przez okno. Potrzebuję z nią kontaktu wzrokowego, chcę żeby na
mnie patrzyła, bo w żaden inny sposób nie potrafię jej rozszyfrować. Kładę dłoń
na jej policzku i odwracam ją w moją stronę. Gdy jej dotykam wzdryga się i
zaciska oczy. Dokładam drugą rękę do jej
twarzy i leciutko pocieram jej skórę kciukami. Jej lewa, nie uwięziona przez
żaden wenflon czy inne cholerstwo, dłoń dotyka mojej i wydaje mi się, że będzie
chciała mnie odsunąć, ale nie czuję żadnej presji. Ostrożnie zaczynam głaskać
jej włosy.
- Otwórz
oczy. –proszę ją szeptem i podążam wzrokiem w ślad mojej ręki.
- Więc
odstaw dłonie… - mówi równie cicho jak
ja. Jej ciało krzyczy jakbym zadawał jej cierpienie a nie potulnie tulił.
- Tylko na
mnie spójrz, April. – nie ustępuję, ale na moje słowa dziewczyna tylko kręci
głową.
Sprawiam sobie
przyjemność tym, że mogę jej dotykać, aż sam do siebie się uśmiecham. Zjeżdżam dłonią
do jej szyi. Błądzę wzrokiem po jej twarz zważając na każdy najmniejszy detal. Pragnę
ją przytulić tak jak w nocy gdy tego potrzebowała. Ucałować wystające obojczyki…
- Błagam,
otwórz je. – proszę ponownie i przybliżam do niej twarz.
Jej oddech robi się nierówny i czuję go na
mojej skórze. Musi wdychać powietrze przez usta, bo nos nie daję rady pracować
tak szybko. Pikanie robi się coraz szybsze wręcz denerwujące, powoli nie do
zniesienia. Marszczę czoło i zaciskam powieki. Zdenerwowany oddech opuszcza
moje gardło i odsuwam od niej dłonie.
- Nienawidzę
tego, że się tak ode mnie oddalasz! – przyznaję w złości i sam zaczynam
niespokojnie oddychać.
- Więc nie wódź mnie na pokuszenie… Nie będę się
oddalać, jeśli ty nie będziesz się przybliżać.
Moje serce
staje. Mam wrażenie, że mi je wyrwano. Patrzy ma mnie smutno, a ja patrzę na
nią zdezorientowany.
Więc nie
wódź mnie na pokuszenie.
Trawię te
słowa uważnie jedno za drugim.
Podświadomość
odwraca kartkę na drugą, czystą stronę i kreśli to zdanie powoli i z rozwagą.
Nie wódź mnie na pokuszenie.
_____________
Rozdział pisany
z pomocą Mojej Kochanej Lucy bez niej dłuuuuugo dłuuugo by się jeszcze nie
pojawił także thank you very much placu lowki maks xd
POJAWIŁO SIĘ
W KOŃCU KLUCZOWE ZDANIE TEGO OPOWIADANIA BOŻE JAK JA SIĘ Z TEGO CIESZE TO SE
NAWET NIE WYOBRAŻACIE XDD ZUPEŁNIE KIEDYINDZIEJ MIAŁAM JE DAWAC ALE UZNAŁAM ŻE
TERAZ JEST TEN CZAS ABY TO ZROBIĆ I JEEEEST <333
Dziękuję tym
co są (i know Lucyna żeś jest ino ty na ten moment xd) czytają komentują i
jaraja się jak ja ryli :D
Do
następnego (nie umiem określić kiedy ale wakacje tuż tuż soł tag)
A.
Cóż mogę powiedzieć, najlepszy rozdział ever :3
OdpowiedzUsuńI okej, jako iż sama wzięłam sprawy w swoje ręce i sama przeprosiłam heriego, OKEJ, lubię monte.
DO kochania jeszcze daleka droga, ale lubić go mogę xd
Ejpril jest pojebana.
Ryli no.
Jakby ciebie taki heri miział, to byś kuwa jebała orgazm za orgazmem a ta co, mało nie zemrze tam.
AHA, SPOKO.
Pewnie ją ktoś kiedyś zgwałtał, albo naprawde jest prostytutką i ma wstręt, a nie je bo musi być chuda.
Albo modelką, fotograf ją przeleciał, ta sama historia.
No ryli, chory pojeb.
I BANG wygrałam, Ejpril ma jakieś feelingsy do heriego, HIEHIE
A on do niej
#HAPRIL WIECZNIE ŻYWE, ejmen.
tylko na chuj jej ten brajan?
STARA ŻEŚ SE WYMYŚLIŁA ZAGADKI, LOL
i że niby ja mam se to wszystko odgadnąć, LOL.
nie wódź mnie na pokuszenie, stara.
o no no.
ANYWAYYYYS
biere Hapril, Kerica też, a brajana to bym jebła z gigi albo z jakąś inną agnes i nara.
NO TAKŻE TAG
rozdział perfectamente, biere, lol sama bym tego lepiej nie napisała
(heheszki)
czekam na kolejny, jakieś action między hapril byłoby najs :3
KOCHAM CIE STARA <3