Po
dokończonej butelce tequili, którą Brian szczęśliwie zabrał z tego cholernego
budynku, na którym pisaliśmy i… jeszcze jednej skończonej butelce tequili,
którą kupiliśmy po drodze, jakimś cudem doczołgaliśmy się do mojej kamienicy.
Najpierw ja niosłem kawałek Briana na plecach, później on trochę mnie, ale się
wyjebaliśmy, więc postanowiliśmy odpocząć chwilę na chodniku, a później to już
poszło z górki, dosłownie z górki, gdzie szliśmy objęci ramionami i
prawdopodobnie śpiewaliśmy… coś.
- Schody?!
–wydziera się Brian i rozkłada bezradnie ręce w ich stronę. – Ty masz schody?!
–patrzy na mnie zdumiony.
Jaki jest
najebany, o Chryste. Zaczynam się jedynie śmiać, bo nie jestem lepszy i opieram
się bezsilnie na ścianę. I pomyśleć, że czeka nas jeszcze wyprawa na drugie
piętro.
- MAM!
–mówię nonszalancko i zaczynam chichotać. Osuwam się na ziemię i mam wrażenie,
że zapadam w sen.
- Tyy…
sta-stary. Kom… Chono, ja jebie. – mamrocze mój towarzysz niedoli a gdy
otwieram jedno oko by na niego zerknąć przewraca się na schodach. I leży na nich. I już się nie odzywa.
- Brian… - mówię
do niego, ale jakby mi głos uwiązł w gardle. – Brian, chuju.
Wstaję i
wchodzę na te schody po czym potykam się na tym samym stopniu co ten cwel.
- Chodź…
- Nie mam
siły.
- No
choo…dź. –ciągnę jego dłoń aż w końcu odpuszcza i wstaje.
- Wyzwoliłeś
mnie! –krzyczy i obejmuje nachalnie moje policzki tak, że moja twarz wygląda
pewnie jak hot-dog.
- Fanie –
mówię niewyraźnie i mimo, że jesteśmy napieprzeni wiem, że użył tych słów nie
przypadkowo. – Kręcisz zasadami, odnawiasz mnie –dopowiadam, chociaż on
powinien powiedzieć to do mnie. To ja ostatnio kręcę zasadami.
- Dokładnie
zamknięty, znalazłeś klucz.
Nie wiem,
naprawdę nie wiem jak, ale jesteśmy na moim piętrze. Chwytam za klamkę i z
rozmachu chcę wejść, ale zostaję ukarany, bo drzwi się nie otwierają a ja
ląduję na podłodze.
- A propos
kurwa klucza. Czy ty zamknąłeś moje mieszkanie bez pozwolenia?
- Oj… -mówi
jedynie i patrzy na mnie. – A teraz widzę… -chce kontynuować piosenkę pomimo,
że leżę plackiem na podłodze… No nie wierzę.
- Nie ma
takiego miejsca, w którym wolałbym być… -mówię dla własnego spokoju i wyciągam
ku niemu rękę, żeby mnie podniósł. – Daj klucze.
Zaczyna ich
usilnie szukać po kieszeniach. Zagląda z skrzynki na listy, gdzie zawsze je
wrzucamy, ale tam chyba też ich nie znajduje.
- Zgubiłem…
- CO?!
- Kelly…
Kelly, będzie miała.
Opieram się
o niego i wleczemy nogami pod drzwi Kelly. Pukam delikatnie, później Brian
puka… niedelikatnie a naszym oczom ukazuje się Eric.
- Dopiero
wróciliście? –pyta zdziwiony.
- Dzień
dobry. –wita się grzecznie Brian, ale zatykam mu usta dłonią.
- Tak.
–odpowiadam na pytanie.
- Stary, no
było mówić, że jesteście najebani. Przyjechałbym po was, a nie wracaliście
dobre dwie i pół godziny –śmieje się lekko, w tym czasie Brian zaczyna się
dusić więc go puszczam.
- Kelly…
jest?
- Co się
stało? –pyta dziewczyna i po chwili wyłania się zza pleców Erica.
- Brian
zamknął mi dom i zgubił klucze.
Dziewczyna
wywraca oczami i wzdycha przeciągle. Za chwilę wychodzi na korytarz migając nam
przed oczami kluczykami i otwiera moje mieszkanie.
- Królowo!
–Brian chce się nad nią pochylić, ale sprowadzam go do pionu, bo wiem, że
później nie dałbym rady go podnieść z powrotem.
- Na jasną
cholerę się tak najebaliście? –pyta dziewczyna i pomaga mi przetransportować
Briana na łóżko. Po prostu go ciągniemy, bo stracił swoją całą moc.
- Pisaliśmy
piosenkę.
- Piosenkę?
Łoo, macie już tytuł?
Już otwieram
usta, żeby jej odpowiedzieć, ale Brian się wpierdziela.
- If I Could
Fly.
- Nie, Brian
przecież nie tak miało być. –narzekam i rzucamy go na materac.
- Nie
dyskutuj.
No i koniec
tematu jeśli o to chodzi. Będzie mi tu matkował jak ja i tak wiem, że będę
robił inaczej, szczyl bezmyślny.
- Dziękuję,
skarbie. Musielibyśmy spać na schodach, gdyby nie ty. –lekko się chwieję gdy to
mówię, dlatego Kelly trzyma mnie z łokcie, żebym utrzymywał równowagę.
- Harry…
-mówi szeptem, trochę jakby mnie karciła. – Powinieneś nazywać mnie tylko
„Kelly”.
- Wybacz,
przepraszam… ja wiem. To dlatego, że jestem pijany. –kiwa porozumiewawczo głową
i uśmiecha się skromnie.
- Dobranoc.
- Dobranoc.
–odpowiadam i pozwalam sobie pocałować ją w czoło.
Patrzę na
Briana, który zajmuje całe moje łóżko, a wystaje mu przy tym noga na podłogę.
Wzdycham zrezygnowany i kładę się na niego. Głuchy odgłos jęku wydostaje się
przez kołdrę, do której przygniotłem mu głowę. Jestem na tyle litościwy, że pomagam
mu podnieść głowę, żeby mógł oddychać. Kelly zamyka za sobą drzwi i tylko kiwa
głową patrząc na tę jakże uroczą scenę. Chcę dosłyszeć czy zamyka je na klucz,
ale tylko nimi lekko trzaska. Mądra dziewczyna.
- Harry…
idioto.
- Zamknij
się i śpij.
- Muszę się
wysikać.
- Ugh, no to
idź. –próbuję go w jakoś spod siebie wypchnąć, ale nagle jego ciało jest takie
ciężkie, że nie mogę go ruszyć o milimetr. – Briaaan. –warczę na niego przez
zęby i trochę go odsuwam. W końcu dotykam materaca ciałem.
- Chodź ze
mną, bo nie ustoję.
- No chyba
kpisz, że pójdę z tobą do kibla!
- Dziewczyny
tak robią.
- I geje!
Jakbyś nie zauważył nie jesteśmy dziewczynami! –wyolbrzymiam ostatnie słowo. –
A do geja mi daleko…
- No proszę.
Tylko mnie potrzymasz…
- CO?! Zaraz
będziesz spał na klatce!
Nieudolnie
daje mi z pięści w plecy, ale jest tak powykrzywiany, że mu się to nie udaje.
- Zaraz ci
się zsikam na łóżko. – szantażuje mnie dlatego jest to ostateczne wezwanie,
żeby go zepchnąć.
Głuchy huk
obijającego się o podłogę ciała Briana pozostanie mi chyba na zawsze w pamięci.
I sąsiadom z dołu też. Nie chciałem, żeby tak walnął, znaczy chciałem, żeby
walnął, ale nie tak mocno. Brian jęczy pod nosem jakieś przekleństwa a ja
wygodniej układam się na łóżku.
- Zesikam ci
się na podłogę.
- To
będziesz sprzątał.
- A
myślałem, że ten dzień dał ci do
zrozumienia, że jesteśmy zajebiści jeśli robimy coś razem.
- Bo jesteśmy.
- Więc pomóż
mi się wysikać do cholery.
- DooObra. –mamroczę
i siadam na łóżku. Patrzę na niego i wygląda jakby złamał sobie kręgosłup.
Podnoszę go, obaj zaczynamy się chwiać, ale w końcu łapię go od tyłu i obejmuję
szczelnie pod ramionami. Dajemy radę ustać. –Najpierw lewa, później prawa, ok?
- Czemu
najpierw lewa?! –marudzi. Marudzi jak zawsze!
- Bo w
Anglii jest ruch lewostronny, tak?! Nie dyskutuj, idziemy!
-
Przypominam ci, że jesteśmy w Nowym Jorku w Stanach Zjedno…czonych.
- Dobra,
Brian do chuja, dawaj te nogę do przodu!
Posłusznie idziemy
w stronę łazienki zaczynając od lewej nogi. Nadal go trzymam, bo nie ufam ani
jemu ani w sumie sobie… Docieramy do celu po tym jak Brian się obija o futrynę
drzwi.
- No sikaj. –mówię
do niego, mocniej ściskając jego tors. Opieram sobie czoło o jego bark i
zamykam zmęczony oczy. Chłopak chwilę męczy się z rozpinaniem swoich spodni,
ale staram się to ignorować.
- Oooooh,
jak dobrze. –jęczy i odchyla swoją głowę w tył tak, że i on opiera się o moje
ramię. Powoduje to u nas lekkie zachwianie, więc od razu interweniuję i staję
pewniej.
- Bez
dźwięków! I nie osikaj mi deski, bo będziesz sprzątał!
Stoimy tak
dłuższą chwilę i z każdą sekundą robię się coraz bardziej senny.
- Skończyłeś?
–pytam leniwie. Brian wykonuje jakiś ruch, jego głowa znika z mojego ramienia i
lecimy do przodu. Na szczęście opiera swoje dłonie na ścianie przed nami, więc
nie upadamy.
- Chyba tak
mi się wydaje… -szepcze co drugie słowo i wzdycha.
- Dobra to
stań obok to też się wysikam skoro tu jesteśmy. – zaczyna lekko chichotać, gdy
opieram go o ścianę. Niestety Brian nie jest w stanie stać i po chwili ląduje w
przejściu drzwi między łazienką a sypialnią. Nie będę się teraz nim przejmował,
niech sobie chwile poleży.
- Upadłem. –śmieje
się głośno i zakrywa sobie dłońmi twarz.
- Widzę,
cioto. –również się śmieję załatwiając potrzebę.
Mamrocze coś
kretyńsko próbując wstać, ale niedaremno. Zapinam spodnie i przeciągam koszulkę
przez głowę, bo zaczyna mi być niebezpiecznie gorąco. Drapię się po głowie i patrzę
na przyjaciela. Bezsensu to wszystko.
- Boże. –jęczę
i wzdycham.
Przechodzę obok
niego, starając się go nie rozdeptać, co oczywiście nie jest takie łatwe. Zdejmuję
z niego koszulkę, bo wiem, że jemu też jest gorąco i ciągnę go za rękę w stronę
łóżka. Dobrze, że mam małe mieszkanie i droga do niego nie jest taka długa. Wciągam,
śpiącego już Briana na łóżko i znowu się na nim kładę, bo więcej miejsca nie
ma. Teraz gdy śpi nie narzeka, więc oddycham z ulgą. Sekundy zajmuje mi
odpłynięcie z tego świata do krainy zwanej snem.
~*~
- Harry. –
cichutki szept dobiega do mojego prawego ucha i czuję powolne i nostalgiczne
głaskanie moich włosów.
Daję do
zrozumienia osobie, która śmie mnie budzić, że nie jestem w nastroju na
wstawanie i mruczę lekko próbując poruszyć głową.
- Harry, musisz
wstać. –znów spokojny, łagodny głos dźwięczy przy moim uchu i małą dłoń zmusza
moją głowę bym się odwrócił.
Rozwieram leciutko
oczy i widzę twarz Kelly. Głaska mój policzek i wysyła mi skromny uśmiech. Przecieram
dłonią oczy i przeciągam się ospale. Trafiam w śpiącego nadal Briana, ale
niespecjalnie mu to przeszkadza. Sprawdzam jedynie szybko czy to na pewno on,
jakbym zapomniał, że spaliśmy dzisiaj razem.
- Zrobiłam
wam śniadanie. –mówi dziewczyna przez co ponownie skupiam na niej uwagę. –Musisz
iść do pracy, Harry. Twój szef i tak nie będzie zadowolony, że będziesz na
kacu, ale bardziej by się wkurzył gdybyś nie przyszedł w ogóle, więc się
zbieraj. –mówi i daje mi szybkiego całusa w czoło po czym wstaje. – Schowałam
wam tą zapiekankę wczorajszą do lodówki. Wodę masz na stole, ubranie na dzisiaj
przygotowałam ci na fotelu. Masz… -patrzy na zegarek i zmierza w stronę wyjścia
i dopiero teraz zauważam Erica stojącego przy wejściu do sypialni – Masz dwadzieścia
siedem minut, żeby zdążyć. Zabieram ci kluczyki od motoru, Brianowi od
samochodu, więc nie kłopocz się, żeby ich szukać.
- Kelly,
nie, błagam. Zostaw mi chociaż motor! –mówię z największą chrypą jaką chyba
kiedykolwiek w życiu miałem i próbuję wstać.
- Nie,
Harry. Nie zamierzam latać po waszych pogrzebach. W taki stanie to wy się
pozabijacie na tej drodze. Istnieje coś takiego jak metro z którego śmiało można
korzystać.
- Na razie pijaki.
–mówi Eric z uśmiechem i obejmuje Kelly w pasie.
- Poradzisz
sobie? –pyta jeszcze z troską dziewczyna gdy Eric pośpiesznie ciągnie ją już do
wyjścia.
- Taa…
-mamroczę i siadam na łóżku ciągnąc lekko z włosy z bezsilności.
- Jesteś
pewny? –upewnia się.
- Zaraz ty
się spóźnisz do tej pracy, kotku. –śmieje się Eric i całuje ją pośpiesznie po
policzku zmierzając do drzwi. – Jutro trening, pamiętaj Harry! –dodaje głośno i
znika z dziewczyną.
- Brian. –jęczę
patrząc się tępo w podłogę.
Odpowiada mi
cisza. Patrzę na niego ospale i masuję palcami skronie, chcąc jakoś pozbyć się
bólu głowy.
- Mamy
przejebane, koleś. –kontynuuję mój monolog. – Wstawaj, Montenegro! –potrząsam go
lekko za ramię.
- Nie po
nazwisku… -jęczy niewyraźnie na co prycham krótko śmiechem.
- Muszę iść
do pracy, wstawaj.
- Ty musisz
iść, nie ja, więc daj mi spokój.
- Chodź,
Kelly nam zrobiła śniadanie.
- Nieeee,
daj mi spokój.
- No Brian,
cwelu. Wstań!
- Proszę
cię, Harry. Daj mi spokój. Czuję się jak gówno, nie będę jadł.
- Mi też się
nie chce, ale jak zjesz ze mną będzie mi raźniej.
- Dobrze,
ale jak będę rzygał to ty posprzątasz.
- Oczywiście,
frajerze. O niczym innym nie marzę.
- Oh i zamawiam ci dzisiaj większe łóżko, bo to jest jakąś porażką.
- Tak kurwa. Kupiłeś mi mieszkanie i jeszcze mi będziesz kupował nowe łóżko. Bój się Boga, Brian. Po moim trupie! I tak za dużo mi w życiu dałeś...
- Morda. - podsumowuje i podnosi się, idąc chwiejnie do kuchni.
~*~
Praca na kacu jest odkurzanie trawnika z
piasku. Niemożliwe, ok? Zastanawiam się czy aby na pewno ja dobrze zrobiłem
podnosząc się z tego łóżka. Przynajmniej mam prace, i nie mam przejebane u
szefa, bo się nie spóźniłem, pomimo braku transportu. To największe osiągnięcie
jakiego mogłem dzisiaj dokonać. No i nie rzygaliśmy z Brianem po tym śniadaniu,
więc całe szczęście nie zasyfiliśmy i tak brudnego mieszkania.
Zaczynam
dłubać coś pod maską samochodu, który aktualnie został mi zlecony do naprawy,
ale jestem zbyt śpiący, żeby się nawet dowiedzieć od chłopaków co się z nim
dokładniej stało. Więc udaję, ze coś robię.
- Styles,
pozwól na chwilę. –mówi mój szef Jim.
Biorę ścierkę
i wycieram sobie dłonie ze smaru po czym zmierzam do jego biura. Siedzi nad
jakimiś papierami i popija kawę.
- Usiądź. –wskazuje
krzesło naprzeciwko niego i patrzy na mnie krótko.
- Jestem
brudny. Nie chcę ci tu wszystkiego upaprać.
- Jak tam
chcesz. Słuchaj… To, że nie było mnie w czwartek w robocie nie oznacza, że nie
wiem, że ty też się nie pojawiłeś.
- Przepraszam,
szafie. Chyba mi coś wypadło. Dzwoniłem, że mnie nie będzie, ale…
- Wiem,
wiem, nie odbierałem. Nie o to mi chodzi. Sprawdziłem twoje rozliczenia, dni
pracy, płace, wiesz takie tam pierdoły. Pracujesz cztery dni w tygodniu,
niekiedy sześć jeśli jesteś mi potrzebny, wtorek zawsze wolny…
-
Umawialiśmy się na wolny wtorek, przecież wiesz, że mam treningi nie mogę ich
opuszczać.
- Nie
przerywaj mi. Wtorek wolny, wiem. Szanuję twoją prace, Harry. Naprawdę mi
jesteś potrzebny.
- Nie do
końca rozumiem w takim razie, po co prowadzimy tę rozmowę? Zamierzasz mnie zwolnić, bo trochę to brzmi jakbyś miał szykować mi wypowiedzenie? –zaczynam się
niepokoić.
- Skądże
znowu! Chciałbym ci zaproponować urlop.
No to jestem
pozytywnie zaskoczony. Patrzę na niego trochę podejrzliwie, ale lekko się
uśmiecham.
- Urlop? –pytam
go głupio.
- Płatny
oczywiście. Chciałbym wziąć kilku nowych ludzi. Firma coraz lepiej działa,
brakuje mi ludzi. Chciałbym zatrudnić ze trzy osoby więcej, ale muszę zobaczyć
jak pracują, czy się znają na robocie. Więc chcę teraz dać wam wszystkim urlop
i zobaczyć nową ekipę. Taki jakby… staż? Wiesz o co mi chodzi. Wy sobie trochę
odpoczniecie, oni będą robić na was, a później kogoś zatrudnię i wrócicie. Przyda
ci się odpoczynek, Styles. Dzisiaj to wyglądasz okropnie, wybacz, że to mówię.
- Nie,
spoko. –śmieje się krótko. – Jestem trochę zaskoczony tym urlopem, ale skoro mi
go proponujesz to czemu miałbym nie skorzystać.
- No. To od
następnego poniedziałku możesz nie przychodzić, chyba, że świeżaki będą do dupy
to będę dzwonił. Jeszcze nigdy nie dawałem ci urlopu dłuższego niż cztery dni, więc korzystaj.
- Dziękuję
szefie.
- No nie ma
za co. Zmykaj i zawołaj mi Brada.
Urlop. Będę mógł
pożyć trochę życiem Briana, który nie robi nic przez całe swoje zasrane
życie. No nareszcie coś miłego. Będę się mógł skupić na tańczeniu. Ta wiadomość
wynagradza mi tego okropnego kaca. Uśmiecham się sam do siebie i mówię Bradowi,
żeby poszedł do biura.
- Harry! –
odwracam się w stronę, z której dobiega głos i widzę radosną Cindy, która
niemal biegnie w moją stronę. Przechodzi przez ogromne, rozsuwane drzwi warsztatu
i szczerzy zęby z podekscytowania.
- Cindy. Co
ty tutaj robisz? –czuję potrzebę ponownego przetarcia rąk ze smaru, bo wiem, że
dziewczyna będzie się chciała ze mną witać.
- Byłam w
pobliżu, nie ważne! Rozmawiałeś z Brianem?! –podskakuje w miejscu i zaciska
pięści tuż przy policzkach ciesząc się niewiarygodnie.
- Brian
został u mnie na noc, rano chwilę gadaliśmy przy śniadaniu, ale musiałem przyjść
do roboty. Nie rozmawiałem z nim teraz. Coś się stało?
- Jedziemy
do Miami! –piszczy i zarzuca mi ręce na ramiona. Tuli mnie, więc staram
odwzajemnić uścisk, ale tak, żeby jej sobą nie ubrudzić. Odsuwa się po chwili
nadal cała w skowronkach. – Zostaliśmy zakwalifikowani do największego turnieju
grup samo stworzonych poniżej piętnastu członków i lecimy za miesiąc do Miami!
- Co?! –nie mogę
uwierzyć w słowa dziewczyny i porywam ją w objęcia zaczynając kręcić ją wokół
siebie. Zaczyna się śmiać. Odstawiam ją za moment z powrotem na ziemię i
szeroki uśmiech wita moją twarz. – To wspaniała wiadomość Cindy! Najpierw
będzie walka tutaj a później w Miami… Nie mogę w to uwierzyć. Miami to
zbiegowisko najlepszych szkół tańca, od klasyki po tańce nowoczesne, wszystko
się tam znajdzie, a my tam polecimy, Cindy! –wzdycham poruszony a dziewczyna
znów wydaje cichy dźwięk podekscytowania i kiwa energicznie głową.
- To jest
jak spełnienie wszystkich marzeń. Będziesz się wyrywał na treningi w wolnej
chwili, zrobię nam nowy projekt, popracuję z Matthew nad muzyką… -zaczyna się
nakręcać, ale wchodzę jej w słowo.
- Mam urlop
od następnego tygodnia. Rozmawiałem właśnie z Jimem. Jestem wolny w każdej
minucie.
- Tak! –emocjonuje
się Cindy i znów się do mnie przytula. Ten dzień nie może być lepszy.
Dźwięk przychodzącej
wiadomości wyrywa nas z uścisku i zaczynam grzebać po kieszeniach, żeby znaleźć
przedmiot.
- To pewnie
Brian… -uśmiecha się szeroko Cindy i z ciekawością opiera się o mnie, żeby być
bliżej wyświetlacza mojego telefonu.
- Nieznany. –komentuję
krótko i odblokowuję komórkę wchodząc automatycznie w wiadomości.
Od:
Nieznany.
Miałam
napisać gdy wyjdę ze szpitala i poczuję się trochę lepiej. Wiem, że chciałeś to
wiedzieć, więc nie chciałam Cię trzymać dłużej w niepewności. Czuję się już
dobrze, myślę, że to był niepotrzebny alarm. Jeśli będziesz miał potrzebę zobaczenia
się ze mną to oczywiście możemy się spotkać, jeśli będziesz miał wolną chwilę. Napisz
kiedy ci pasuje…
Miłego dnia,
Harry.
April.
Serce, aż
zaczyna mi bić mocniej gdy czytam po raz trzeci tę wiadomość. Cindy patrzy na
mnie dziwnie. April do mnie napisała. Myślałem, że to oleje, naprawdę tak
myślałem, bo wiedziałem, że wyszła ze szpitala już wczoraj od Briana, a ten
numer kazała mi tylko wpisać, żebym się odczepił. Ale napisała. I w dodatku
chce się ze mną spotkać.
- April? Ta
od Briana? –pyta Cindy gdy kończę czytać znów tego jednego sms’a.
- Ta sama. –
blokuję telefon i wkładam go z powrotem do kieszeni.
- Dziwne? Tak
trochę, chyba… - marszczy czoło i patrzy na mnie podejrzliwie.
Mimowolnie
się uśmiecham na myśl, że się z nią zobaczę, ale odchrząkam lekko i wzruszam
ramionami w stronę Cindy, żeby okazać obojętność.
- Dobra. Nie
chcę w to wnikać. Wracaj do pracy, ja będę zmykać. – obdarowuje mnie słodkim
całusem w policzek i czochra zadziornie moje włosy. Odchodzi, lekko tanecznym
krokiem, a ja siadam na stojącej obok mnie oponie i uśmiecham się szeroko,
wymyślając scenariusz do czekającej mnie przyszłości.
_______________________________________________________________
Hejjjjo ;3
Rozdział pisany z połowicznym odstępem. Druga połowa pisana podczas instalowania jakiejś rąbanej gry dla brata, kłótnią uczelnianą, umieraniem z głodu i kąpaniem się XD ale jest! badziewie bo badziewie no ale trudno.
Bedzie meeting #Hapril planuję go na następny rozdział, który bedzie miej więcej między tym rokiem a końcem mojego życia (życie studenta ssie i to baaaaaaaaaaardzo plus brak weny i umiejętności pisarskich wcale w tym nie pomaga)
Za wszelką cenę dążę już do końca części pierwszej ale to naprawdę nie jest takie łatwe jakie mi się wydawało, że będzie ;c gwiazdki tj rozdziały Brianowskie będą ale niestety niezbyt szybko, nie umiem nawet określić ile wątków będzie jeszcze po drodze do upragnionego celu i wyjaśnienia zagadki, soł... yeah.
Mam nadzieję że ten przejściowy, super nudny i naciągany rozdział, nie zabił nikogo swoją mdłością :D
All the love. A