29 mar 2016

Rozdział dwudziesty drugi. Harry

Po dokończonej butelce tequili, którą Brian szczęśliwie zabrał z tego cholernego budynku, na którym pisaliśmy i… jeszcze jednej skończonej butelce tequili, którą kupiliśmy po drodze, jakimś cudem doczołgaliśmy się do mojej kamienicy. Najpierw ja niosłem kawałek Briana na plecach, później on trochę mnie, ale się wyjebaliśmy, więc postanowiliśmy odpocząć chwilę na chodniku, a później to już poszło z górki, dosłownie z górki, gdzie szliśmy objęci ramionami i prawdopodobnie śpiewaliśmy… coś.
- Schody?! –wydziera się Brian i rozkłada bezradnie ręce w ich stronę. – Ty masz schody?! –patrzy na mnie zdumiony.
Jaki jest najebany, o Chryste. Zaczynam się jedynie śmiać, bo nie jestem lepszy i opieram się bezsilnie na ścianę. I pomyśleć, że czeka nas jeszcze wyprawa na drugie piętro.
- MAM! –mówię nonszalancko i zaczynam chichotać. Osuwam się na ziemię i mam wrażenie, że zapadam w sen.
- Tyy… sta-stary. Kom… Chono, ja jebie. – mamrocze mój towarzysz niedoli a gdy otwieram jedno oko by na niego zerknąć przewraca się na schodach.  I leży na nich. I już się nie odzywa.
- Brian… - mówię do niego, ale jakby mi głos uwiązł w gardle. – Brian, chuju.
Wstaję i wchodzę na te schody po czym potykam się na tym samym stopniu co ten cwel.
- Chodź…
- Nie mam siły.
- No choo…dź. –ciągnę jego dłoń aż w końcu odpuszcza i wstaje.
- Wyzwoliłeś mnie! –krzyczy i obejmuje nachalnie moje policzki tak, że moja twarz wygląda pewnie jak hot-dog.
- Fanie – mówię niewyraźnie i mimo, że jesteśmy napieprzeni wiem, że użył tych słów nie przypadkowo. – Kręcisz zasadami, odnawiasz mnie –dopowiadam, chociaż on powinien powiedzieć to do mnie. To ja ostatnio kręcę zasadami.
- Dokładnie zamknięty, znalazłeś klucz.
Nie wiem, naprawdę nie wiem jak, ale jesteśmy na moim piętrze. Chwytam za klamkę i z rozmachu chcę wejść, ale zostaję ukarany, bo drzwi się nie otwierają a ja ląduję na podłodze.
- A propos kurwa klucza. Czy ty zamknąłeś moje mieszkanie bez pozwolenia?
- Oj… -mówi jedynie i patrzy na mnie. – A teraz widzę… -chce kontynuować piosenkę pomimo, że leżę plackiem na podłodze… No nie wierzę.
- Nie ma takiego miejsca, w którym wolałbym być… -mówię dla własnego spokoju i wyciągam ku niemu rękę, żeby mnie podniósł. – Daj klucze.
Zaczyna ich usilnie szukać po kieszeniach. Zagląda z skrzynki na listy, gdzie zawsze je wrzucamy, ale tam chyba też ich nie znajduje.
- Zgubiłem…
- CO?!
- Kelly… Kelly, będzie miała.
Opieram się o niego i wleczemy nogami pod drzwi Kelly. Pukam delikatnie, później Brian puka… niedelikatnie a naszym oczom ukazuje się Eric.
- Dopiero wróciliście? –pyta zdziwiony.
- Dzień dobry. –wita się grzecznie Brian, ale zatykam mu usta dłonią.
- Tak. –odpowiadam na pytanie.
- Stary, no było mówić, że jesteście najebani. Przyjechałbym po was, a nie wracaliście dobre dwie i pół godziny –śmieje się lekko, w tym czasie Brian zaczyna się dusić więc go puszczam.
- Kelly… jest?
- Co się stało? –pyta dziewczyna i po chwili wyłania się zza pleców Erica.
- Brian zamknął mi dom i zgubił klucze.
Dziewczyna wywraca oczami i wzdycha przeciągle. Za chwilę wychodzi na korytarz migając nam przed oczami kluczykami i otwiera moje mieszkanie.
- Królowo! –Brian chce się nad nią pochylić, ale sprowadzam go do pionu, bo wiem, że później nie dałbym rady go podnieść z powrotem.
- Na jasną cholerę się tak najebaliście? –pyta dziewczyna i pomaga mi przetransportować Briana na łóżko. Po prostu go ciągniemy, bo stracił swoją całą moc.
- Pisaliśmy piosenkę.
- Piosenkę? Łoo, macie już tytuł?
Już otwieram usta, żeby jej odpowiedzieć, ale Brian się wpierdziela.
- If I Could Fly.
- Nie, Brian przecież nie tak miało być. –narzekam i rzucamy go na materac.
- Nie dyskutuj.
No i koniec tematu jeśli o to chodzi. Będzie mi tu matkował jak ja i tak wiem, że będę robił inaczej, szczyl bezmyślny.
- Dziękuję, skarbie. Musielibyśmy spać na schodach, gdyby nie ty. –lekko się chwieję gdy to mówię, dlatego Kelly trzyma mnie z łokcie, żebym utrzymywał równowagę.
- Harry… -mówi szeptem, trochę jakby mnie karciła. – Powinieneś nazywać mnie tylko „Kelly”.
- Wybacz, przepraszam… ja wiem. To dlatego, że jestem pijany. –kiwa porozumiewawczo głową i uśmiecha się skromnie.
- Dobranoc.
- Dobranoc. –odpowiadam i pozwalam sobie pocałować ją w czoło.
Patrzę na Briana, który zajmuje całe moje łóżko, a wystaje mu przy tym noga na podłogę. Wzdycham zrezygnowany i kładę się na niego. Głuchy odgłos jęku wydostaje się przez kołdrę, do której przygniotłem mu głowę. Jestem na tyle litościwy, że pomagam mu podnieść głowę, żeby mógł oddychać. Kelly zamyka za sobą drzwi i tylko kiwa głową patrząc na tę jakże uroczą scenę. Chcę dosłyszeć czy zamyka je na klucz, ale tylko nimi lekko trzaska. Mądra dziewczyna.
- Harry… idioto.
- Zamknij się i śpij.
- Muszę się wysikać.
- Ugh, no to idź. –próbuję go w jakoś spod siebie wypchnąć, ale nagle jego ciało jest takie ciężkie, że nie mogę go ruszyć o milimetr. – Briaaan. –warczę na niego przez zęby i trochę go odsuwam. W końcu dotykam materaca ciałem.
- Chodź ze mną, bo nie ustoję.
- No chyba kpisz, że pójdę z tobą do kibla!
- Dziewczyny tak robią.
- I geje! Jakbyś nie zauważył nie jesteśmy dziewczynami! –wyolbrzymiam ostatnie słowo. – A do geja mi daleko…
- No proszę. Tylko mnie potrzymasz…
- CO?! Zaraz będziesz spał na klatce!
Nieudolnie daje mi z pięści w plecy, ale jest tak powykrzywiany, że mu się to nie udaje.
- Zaraz ci się zsikam na łóżko. – szantażuje mnie dlatego jest to ostateczne wezwanie, żeby go zepchnąć.
Głuchy huk obijającego się o podłogę ciała Briana pozostanie mi chyba na zawsze w pamięci. I sąsiadom z dołu też. Nie chciałem, żeby tak walnął, znaczy chciałem, żeby walnął, ale nie tak mocno. Brian jęczy pod nosem jakieś przekleństwa a ja wygodniej układam się na łóżku.
- Zesikam ci się na podłogę.
- To będziesz sprzątał.
- A myślałem, że  ten dzień dał ci do zrozumienia, że jesteśmy zajebiści jeśli robimy coś razem.
- Bo jesteśmy.
- Więc pomóż mi się wysikać do cholery.
- DooObra. –mamroczę i siadam na łóżku. Patrzę na niego i wygląda jakby złamał sobie kręgosłup. Podnoszę go, obaj zaczynamy się chwiać, ale w końcu łapię go od tyłu i obejmuję szczelnie pod ramionami. Dajemy radę ustać. –Najpierw lewa, później prawa, ok?
- Czemu najpierw lewa?! –marudzi. Marudzi jak zawsze!
- Bo w Anglii jest ruch lewostronny, tak?! Nie dyskutuj, idziemy!
- Przypominam ci, że jesteśmy w Nowym Jorku w Stanach Zjedno…czonych.
- Dobra, Brian do chuja, dawaj te nogę do przodu!
Posłusznie idziemy w stronę łazienki zaczynając od lewej nogi. Nadal go trzymam, bo nie ufam ani jemu ani w sumie sobie… Docieramy do celu po tym jak Brian się obija o futrynę drzwi.
- No sikaj. –mówię do niego, mocniej ściskając jego tors. Opieram sobie czoło o jego bark i zamykam zmęczony oczy. Chłopak chwilę męczy się z rozpinaniem swoich spodni, ale staram się to ignorować.
- Oooooh, jak dobrze. –jęczy i odchyla swoją głowę w tył tak, że i on opiera się o moje ramię. Powoduje to u nas lekkie zachwianie, więc od razu interweniuję i staję pewniej.
- Bez dźwięków! I nie osikaj mi deski, bo będziesz sprzątał!
Stoimy tak dłuższą chwilę i z każdą sekundą robię się coraz bardziej senny.
- Skończyłeś? –pytam leniwie. Brian wykonuje jakiś ruch, jego głowa znika z mojego ramienia i lecimy do przodu. Na szczęście opiera swoje dłonie na ścianie przed nami, więc nie upadamy.
- Chyba tak mi się wydaje… -szepcze co drugie słowo i wzdycha.
- Dobra to stań obok to też się wysikam skoro tu jesteśmy. – zaczyna lekko chichotać, gdy opieram go o ścianę. Niestety Brian nie jest w stanie stać i po chwili ląduje w przejściu drzwi między łazienką a sypialnią. Nie będę się teraz nim przejmował, niech sobie chwile poleży.
- Upadłem. –śmieje się głośno i zakrywa sobie dłońmi twarz.
- Widzę, cioto. –również się śmieję załatwiając potrzebę.
Mamrocze coś kretyńsko próbując wstać, ale niedaremno. Zapinam spodnie i przeciągam koszulkę przez głowę, bo zaczyna mi być niebezpiecznie gorąco. Drapię się po głowie i patrzę na przyjaciela. Bezsensu to wszystko.
- Boże. –jęczę i wzdycham.
Przechodzę obok niego, starając się go nie rozdeptać, co oczywiście nie jest takie łatwe. Zdejmuję z niego koszulkę, bo wiem, że jemu też jest gorąco i ciągnę go za rękę w stronę łóżka. Dobrze, że mam małe mieszkanie i droga do niego nie jest taka długa. Wciągam, śpiącego już Briana na łóżko i znowu się na nim kładę, bo więcej miejsca nie ma. Teraz gdy śpi nie narzeka, więc oddycham z ulgą. Sekundy zajmuje mi odpłynięcie z tego świata do krainy zwanej snem.
~*~
- Harry. – cichutki szept dobiega do mojego prawego ucha i czuję powolne i nostalgiczne głaskanie moich włosów.
Daję do zrozumienia osobie, która śmie mnie budzić, że nie jestem w nastroju na wstawanie i mruczę lekko próbując poruszyć głową.
- Harry, musisz wstać. –znów spokojny, łagodny głos dźwięczy przy moim uchu i małą dłoń zmusza moją głowę bym się odwrócił.
Rozwieram leciutko oczy i widzę twarz Kelly. Głaska mój policzek i wysyła mi skromny uśmiech. Przecieram dłonią oczy i przeciągam się ospale. Trafiam w śpiącego nadal Briana, ale niespecjalnie mu to przeszkadza. Sprawdzam jedynie szybko czy to na pewno on, jakbym zapomniał, że spaliśmy dzisiaj razem.
- Zrobiłam wam śniadanie. –mówi dziewczyna przez co ponownie skupiam na niej uwagę. –Musisz iść do pracy, Harry. Twój szef i tak nie będzie zadowolony, że będziesz na kacu, ale bardziej by się wkurzył gdybyś nie przyszedł w ogóle, więc się zbieraj. –mówi i daje mi szybkiego całusa w czoło po czym wstaje. – Schowałam wam tą zapiekankę wczorajszą do lodówki. Wodę masz na stole, ubranie na dzisiaj przygotowałam ci na fotelu. Masz… -patrzy na zegarek i zmierza w stronę wyjścia i dopiero teraz zauważam Erica stojącego przy wejściu do sypialni – Masz dwadzieścia siedem minut, żeby zdążyć. Zabieram ci kluczyki od motoru, Brianowi od samochodu, więc nie kłopocz się, żeby ich szukać.
- Kelly, nie, błagam. Zostaw mi chociaż motor! –mówię z największą chrypą jaką chyba kiedykolwiek w życiu miałem i próbuję wstać.
- Nie, Harry. Nie zamierzam latać po waszych pogrzebach. W taki stanie to wy się pozabijacie na tej drodze. Istnieje coś takiego jak metro z którego śmiało można korzystać.
- Na razie pijaki. –mówi Eric z uśmiechem i obejmuje Kelly w pasie.
- Poradzisz sobie? –pyta jeszcze z troską dziewczyna gdy Eric pośpiesznie ciągnie ją już do wyjścia.
- Taa… -mamroczę i siadam na łóżku ciągnąc lekko z włosy z bezsilności.
- Jesteś pewny? –upewnia się.
- Zaraz ty się spóźnisz do tej pracy, kotku. –śmieje się Eric i całuje ją pośpiesznie po policzku zmierzając do drzwi. – Jutro trening, pamiętaj Harry! –dodaje głośno i znika z dziewczyną.
- Brian. –jęczę patrząc się tępo w podłogę.
Odpowiada mi cisza. Patrzę na niego ospale i masuję palcami skronie, chcąc jakoś pozbyć się bólu głowy.
- Mamy przejebane, koleś. –kontynuuję mój monolog. – Wstawaj, Montenegro! –potrząsam go lekko za ramię.
- Nie po nazwisku… -jęczy niewyraźnie na co prycham krótko śmiechem.
- Muszę iść do pracy, wstawaj.
- Ty musisz iść, nie ja, więc daj mi spokój.
- Chodź, Kelly nam zrobiła śniadanie.
- Nieeee, daj mi spokój.
- No Brian, cwelu. Wstań!
- Proszę cię, Harry. Daj mi spokój. Czuję się jak gówno, nie będę jadł.
- Mi też się nie chce, ale jak zjesz ze mną będzie mi raźniej.
- Dobrze, ale jak będę rzygał to ty posprzątasz.
- Oczywiście, frajerze. O niczym innym nie marzę.
- Oh i zamawiam ci dzisiaj większe łóżko, bo to jest jakąś porażką.
- Tak kurwa. Kupiłeś mi mieszkanie i jeszcze mi będziesz kupował nowe łóżko. Bój się Boga, Brian. Po moim trupie! I tak za dużo mi w życiu dałeś...
- Morda. - podsumowuje i podnosi się, idąc chwiejnie do kuchni. 
~*~
 Praca na kacu jest odkurzanie trawnika z piasku. Niemożliwe, ok? Zastanawiam się czy aby na pewno ja dobrze zrobiłem podnosząc się z tego łóżka. Przynajmniej mam prace, i nie mam przejebane u szefa, bo się nie spóźniłem, pomimo braku transportu. To największe osiągnięcie jakiego mogłem dzisiaj dokonać. No i nie rzygaliśmy z Brianem po tym śniadaniu, więc całe szczęście nie zasyfiliśmy i tak brudnego mieszkania.
Zaczynam dłubać coś pod maską samochodu, który aktualnie został mi zlecony do naprawy, ale jestem zbyt śpiący, żeby się nawet dowiedzieć od chłopaków co się z nim dokładniej stało. Więc udaję, ze coś robię.
- Styles, pozwól na chwilę. –mówi mój szef Jim.
Biorę ścierkę i wycieram sobie dłonie ze smaru po czym zmierzam do jego biura. Siedzi nad jakimiś papierami i popija kawę.
- Usiądź. –wskazuje krzesło naprzeciwko niego i patrzy na mnie krótko.
- Jestem brudny. Nie chcę ci tu wszystkiego upaprać.
- Jak tam chcesz. Słuchaj… To, że nie było mnie w czwartek w robocie nie oznacza, że nie wiem, że ty też się nie pojawiłeś.
- Przepraszam, szafie. Chyba mi coś wypadło. Dzwoniłem, że mnie nie będzie, ale…
- Wiem, wiem, nie odbierałem. Nie o to mi chodzi. Sprawdziłem twoje rozliczenia, dni pracy, płace, wiesz takie tam pierdoły. Pracujesz cztery dni w tygodniu, niekiedy sześć jeśli jesteś mi potrzebny, wtorek zawsze wolny…
- Umawialiśmy się na wolny wtorek, przecież wiesz, że mam treningi nie mogę ich opuszczać.
- Nie przerywaj mi. Wtorek wolny, wiem. Szanuję twoją prace, Harry. Naprawdę mi jesteś potrzebny.
- Nie do końca rozumiem w takim razie, po co prowadzimy tę rozmowę? Zamierzasz mnie zwolnić, bo trochę to brzmi jakbyś miał szykować mi wypowiedzenie? –zaczynam się niepokoić.
- Skądże znowu! Chciałbym ci zaproponować urlop.
No to jestem pozytywnie zaskoczony. Patrzę na niego trochę podejrzliwie, ale lekko się uśmiecham.
- Urlop? –pytam go głupio.
- Płatny oczywiście. Chciałbym wziąć kilku nowych ludzi. Firma coraz lepiej działa, brakuje mi ludzi. Chciałbym zatrudnić ze trzy osoby więcej, ale muszę zobaczyć jak pracują, czy się znają na robocie. Więc chcę teraz dać wam wszystkim urlop i zobaczyć nową ekipę. Taki jakby… staż? Wiesz o co mi chodzi. Wy sobie trochę odpoczniecie, oni będą robić na was, a później kogoś zatrudnię i wrócicie. Przyda ci się odpoczynek, Styles. Dzisiaj to wyglądasz okropnie, wybacz, że to mówię.
- Nie, spoko. –śmieje się krótko. – Jestem trochę zaskoczony tym urlopem, ale skoro mi go proponujesz to czemu miałbym nie skorzystać.
- No. To od następnego poniedziałku możesz nie przychodzić, chyba, że świeżaki będą do dupy to będę dzwonił. Jeszcze nigdy nie dawałem ci urlopu dłuższego niż cztery dni, więc korzystaj.
- Dziękuję szefie.
- No nie ma za co. Zmykaj i zawołaj mi Brada.
Urlop. Będę mógł pożyć trochę życiem Briana, który nie robi nic przez całe swoje zasrane życie. No nareszcie coś miłego. Będę się mógł skupić na tańczeniu. Ta wiadomość wynagradza mi tego okropnego kaca. Uśmiecham się sam do siebie i mówię Bradowi, żeby poszedł do biura.
- Harry! – odwracam się w stronę, z której dobiega głos i widzę radosną Cindy, która niemal biegnie w moją stronę. Przechodzi przez ogromne, rozsuwane drzwi warsztatu i szczerzy zęby z podekscytowania.
- Cindy. Co ty tutaj robisz? –czuję potrzebę ponownego przetarcia rąk ze smaru, bo wiem, że dziewczyna będzie się chciała ze mną witać.
- Byłam w pobliżu, nie ważne! Rozmawiałeś z Brianem?! –podskakuje w miejscu i zaciska pięści tuż przy policzkach ciesząc się niewiarygodnie.
- Brian został u mnie na noc, rano chwilę gadaliśmy przy śniadaniu, ale musiałem przyjść do roboty. Nie rozmawiałem z nim teraz. Coś się stało?
- Jedziemy do Miami! –piszczy i zarzuca mi ręce na ramiona. Tuli mnie, więc staram odwzajemnić uścisk, ale tak, żeby jej sobą nie ubrudzić. Odsuwa się po chwili nadal cała w skowronkach. – Zostaliśmy zakwalifikowani do największego turnieju grup samo stworzonych poniżej piętnastu członków i lecimy za miesiąc do Miami!
- Co?! –nie mogę uwierzyć w słowa dziewczyny i porywam ją w objęcia zaczynając kręcić ją wokół siebie. Zaczyna się śmiać. Odstawiam ją za moment z powrotem na ziemię i szeroki uśmiech wita moją twarz. – To wspaniała wiadomość Cindy! Najpierw będzie walka tutaj a później w Miami… Nie mogę w to uwierzyć. Miami to zbiegowisko najlepszych szkół tańca, od klasyki po tańce nowoczesne, wszystko się tam znajdzie, a my tam polecimy, Cindy! –wzdycham poruszony a dziewczyna znów wydaje cichy dźwięk podekscytowania i kiwa energicznie głową.
- To jest jak spełnienie wszystkich marzeń. Będziesz się wyrywał na treningi w wolnej chwili, zrobię nam nowy projekt, popracuję z Matthew nad muzyką… -zaczyna się nakręcać, ale wchodzę jej w słowo.
- Mam urlop od następnego tygodnia. Rozmawiałem właśnie z Jimem. Jestem wolny w każdej minucie.
- Tak! –emocjonuje się Cindy i znów się do mnie przytula. Ten dzień nie może być lepszy.
Dźwięk przychodzącej wiadomości wyrywa nas z uścisku i zaczynam grzebać po kieszeniach, żeby znaleźć przedmiot.
- To pewnie Brian… -uśmiecha się szeroko Cindy i z ciekawością opiera się o mnie, żeby być bliżej wyświetlacza mojego telefonu.
- Nieznany. –komentuję krótko i odblokowuję komórkę wchodząc automatycznie w wiadomości.
Od: Nieznany.
Miałam napisać gdy wyjdę ze szpitala i poczuję się trochę lepiej. Wiem, że chciałeś to wiedzieć, więc nie chciałam Cię trzymać dłużej w niepewności. Czuję się już dobrze, myślę, że to był niepotrzebny alarm. Jeśli będziesz miał potrzebę zobaczenia się ze mną to oczywiście możemy się spotkać, jeśli będziesz miał wolną chwilę. Napisz kiedy ci pasuje…
Miłego dnia, Harry.
April.

Serce, aż zaczyna mi bić mocniej gdy czytam po raz trzeci tę wiadomość. Cindy patrzy na mnie dziwnie. April do mnie napisała. Myślałem, że to oleje, naprawdę tak myślałem, bo wiedziałem, że wyszła ze szpitala już wczoraj od Briana, a ten numer kazała mi tylko wpisać, żebym się odczepił. Ale napisała. I w dodatku chce się ze mną spotkać.
- April? Ta od Briana? –pyta Cindy gdy kończę czytać znów tego jednego sms’a.
- Ta sama. – blokuję telefon i wkładam go z powrotem do kieszeni.
- Dziwne? Tak trochę, chyba… - marszczy czoło i patrzy na mnie podejrzliwie.
Mimowolnie się uśmiecham na myśl, że się z nią zobaczę, ale odchrząkam lekko i wzruszam ramionami w stronę Cindy, żeby okazać obojętność.

- Dobra. Nie chcę w to wnikać. Wracaj do pracy, ja będę zmykać. – obdarowuje mnie słodkim całusem w policzek i czochra zadziornie moje włosy. Odchodzi, lekko tanecznym krokiem, a ja siadam na stojącej obok mnie oponie i uśmiecham się szeroko, wymyślając scenariusz do czekającej mnie przyszłości. 


_______________________________________________________________





Hejjjjo ;3 

Rozdział pisany z połowicznym odstępem. Druga połowa pisana podczas instalowania jakiejś rąbanej gry dla brata, kłótnią uczelnianą, umieraniem z głodu i kąpaniem się XD ale jest! badziewie bo badziewie no ale trudno. 
Bedzie meeting #Hapril planuję go na następny rozdział, który bedzie miej więcej między tym rokiem a końcem mojego życia (życie studenta ssie i to baaaaaaaaaaardzo plus brak weny i umiejętności pisarskich wcale w tym nie pomaga) 
Za wszelką cenę dążę już do końca części pierwszej ale to naprawdę nie jest takie łatwe jakie mi się wydawało, że będzie ;c gwiazdki tj rozdziały Brianowskie będą ale niestety niezbyt szybko, nie umiem nawet określić ile wątków będzie jeszcze po drodze do upragnionego celu i wyjaśnienia zagadki, soł... yeah. 

Mam nadzieję że ten przejściowy, super nudny i naciągany rozdział, nie zabił nikogo swoją mdłością :D

All the love. A 

2 komentarze:

  1. STARA ZA PRAWDĘ POWIADAM CI: MUSIMY SIĘ KIEDYŚ TAK OBIE NAJEBAĆ! ♥
    SERIO SERIO
    bo jak na razie to tylko ja miałam słabszy moment i to ty ześ mnie musiała doprowadzać do porządku ( Boże, mam nadzieję, że ułomność poalkoholowa Briana nie była inspirowana moją ułomnością poalkholową XD)
    ANYWAYS

    1)oni najebani ♥
    tożto jak my, tylko musimy się jeszcze do takiego stanu doprowadzić xd

    2)- Harry… -mówi szeptem, trochę jakby mnie karciła. – Powinieneś nazywać mnie tylko „Kelly”.
    O TO, TO.
    Dziełcha dobrze gada, yup.
    Chociaż jedna, lol.
    3) zazdro płatnego urlopu

    4)Wiadomość od April i ich spotkanie - oto dzień, który dał nam Pan!

    5) Cindy dalej uważam za zbędną ._.
    6) coś Christphera dawno nie było, nie sądzisz?
    Wiedziałam, że też tak uważasz! :*
    Wiesz co masz robić bejb <3
    7) lel, właściwie nie wiem co jeszcze mogę napisać, dej mi już Hapril ( TYLKO W WYDANIU DLA PROSTYCH LUDZI JAK JA A NIE SZEREGU NIEWYTŁUMACZALNYCH ZACHOWAŃ, SŁÓW, UKRYTYCH ZNACZEŃ I TYCH INNYCH PIERDÓŁ OK)

    No i tag.
    czekam, pozdrawiam.
    W przyszłości bezrobotna niedoszła pani technik ekonomista, pis joł

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam! Świetnie piszesz! Widzę tu duży talent (tutaj powinna znaleźć sie ikonka z dwuznacznym ruchem brwi xd) Nieważne :D Wszyscy w klasie się na mnie patrzyli gdy ja głupia czytałam i wybuchałam co chwilę śmiechem w sytuacjach Brajanhazzajestnajebana xp Ten wzrok idioty prowadzącego nasze lekcje wos:3 Rozdział boski!(w sumie cała reszta też xd) (czytam wszystko od początku bo mnie tu jeszcze nie było :)) Także ten... Nie potrafię pisać kom bo są nie na temat :3 Więc życzę czasu, spokoju i weny! -KochamNutellę

    OdpowiedzUsuń