3 lut 2016

Rozdział dwudziesty pierwszy. Harry

Siedzę pośród zielonych, długich pasm trawy. Tak dawno tutaj nie byłem, że zapomniałem jak pięknie tu jest. Zrywam jedno zielone pasemko i zaczynam obracać je między palcami. Brzeg rośliny przecina moją skórę i patrzę jak szkarłatna krew zaczyna płynąć wolno po nieskazitelnej zieleni. Wyrzucam przedmiot mojego bólu i patrzę na powstałą ranę. Przecieram to miejsce opuszkiem palca, ale ciecz z powrotem wycieka z ubytku. Przystawiam go do spodni i naciskam, żeby zatamować to lekkie krwawienie. Higieniczne to na pewno nie jest…
Siedzę tak już jakieś czterdzieści minut, zupełnie sam a w dodatku nie myślę kompletnie o niczym. A powinienem, bo przecież o to mi chodziło. Po to tu przyjechałem… żeby pomyśleć. Ale nawet nie potrafię się skupić na konkretnej rzeczy.
Może po prostu pomyślę o tym dlaczego wzgórze jest miejscem, które wybrałem, aby tu pomyśleć na temat, którego jeszcze nie znam i może w ten sposób uda mi się dowiedzieć o czym chcę rozmyślać?
Wzgórze to miejsce… czystości. Tutaj jestem czysty duchowo. Nikt, a przynajmniej tak mi się wydaje, nie zna tego miejsca. Jest jak nowo wydrukowana książka, jeszcze nigdzie nie wydana. Tylko autor ma z nią styczność, tylko autor zna jej treść, ale nigdy w całości jej nie czytał. To są właśnie myśli. Znam je, tylko że nigdy ich nie przeanalizowałem od początku do końca. Nie przeczytałem ich mimo, że jestem ich autorem. Dlatego wzgórze jest jak czysta kartka a myśli układają się tu po kolei jak czarne na białym. W końcu autor poznaje swoje dzieło, takim jakie jest dla innych, przyszłych czytelników.
- Harry, no. –jęczę sam do siebie i opieram czoło o dłonie, które podpieram na kolanach.
Nie potrafię myśleć o niczym innym niż o tej cholernej dziewczynie. Wypieram to z siebie nieustanie, ale tak naprawdę chcę myśleć tylko o niej. Denerwuje mnie, że muszę to robić, bo chciałbym mieć na głowie jakiś inny problem. Uspokój się.
Kładę się na plecach i patrzę w przejrzyste, niebieskie niebo stukając sobie palcami po brzuchu. Tu jest jakby zawsze czystsze… bezchmurne. Powietrze świeższe, zdające się bardziej do oddychania. Wzgórze to miejsce idealne, mimo, że nie jest nawet wzgórzem. Nazwaliśmy je tak, bo widać z czubka drzewa, które tu jest, panoramę Nowego Jorku. A przynajmniej jej część. Zamykam oczy. Jest to odprężające. I tak sobie trwam dopóki znajomy zapach papierosów nie wybudza mnie z transu. To nie jest normalnie czuć papierosy na łonie natury, prawda? Prawda.
Otwieram oczy i dostaję po nich od razu dymem, więc odruchowo je zamykam. Ok. Christopher.
- Cześć, złotko. –mówi uroczo i zniża się na rękach by mnie ugryźć w nos. Bo muszę dodać, że stał na rękach nad moją głową. Nie ważne.
- Cześć. Nareszcie jesteś. – mówię a on w tym czasie zaczyna przemieszczać się na dłoniach w stronę drzewa i zawiesza sobie nogi na najniższej gałęzi. Wygląda jak pieprzony nietoperz.
- Chcesz porozmawiać czy potrzebujesz tylko ze mną pojarać, nachlać się, pieprzyć się? Wybieraj.
- Oh, tak, rozkosznie. Marzyłem, żeby się z tobą pieprzyć śród trawy, Christopher.
- Myślę, że Nikki byłaby odrobinę zazdrosna na wieść, że jebałem cię w dupsko.
- Prędzej to ja bym jebał ciebie… -wyrzucam złośliwie.
- Czyli to jest ta sprawa? Jesteś gejem. Nie ma co się wstydzić, Styles. W dzisiejszych czasach jest to akceptowane coraz częściej…
- Boże, po co ja właśnie do ciebie dzwoniłem? Mój wybór mógł trafić na kogoś normalniejszego…
- Czyli nie chcesz się pieprzyć? – pyta jakby zawiedziony i zeskakuje z drzewa.
- Kretyn. –mówię jedynie i kiwam z niedowierzaniem głową.
- Szkodaaa… -podsumowuje z udawanym żalem a jednocześnie obojętnością. Wyjmuje z kieszeni paczkę fajek i odpala kolejnego papierosa po czym rzuca paczkę w moją stronę. –Bierz i gadaj co się dzieje.
Niechętnie patrzę na pudełko, ale i tak sięgam po jednego papierosa i zaciągam się tak mocno jak to tylko możliwe. Oddaję Chrisowi jego własność, gdy siada koło mnie i patrzymy się w przestrzeń przed nami.
- Bo widzisz… -zaczynam, ale nawet nie daje jest mi dokończyć jednego zdania.
- No widzę. Dawno tu nie byłem…
- Durniu, zamknij się, próbuję z tobą porozmawiać. –narzekam i zaciągamy się razem patrząc się na siebie – Chodzi mi o Briana.
- Brian jest gejem?
- Christopher!
- No co?! Nie mów, że nigdy nie przeszło ci to przez myśl!
- Rany człowieku… Przeszło, ok? Tak, nie mogę temu zaprzeczyć, bo czasem tak myślałem… Ale nie uważasz, że skoro ma dziewczynę to nie może być gejem?
- Stary… Pff –prycha i kładzie się na plecach –Może ta laska to tylko przykrywka? Może nie chce, żebyśmy myśleli, że jest gejem, dlatego sobie załatwił „dziewczynę”? –robi cudzysłów w powietrzu i przewraca teatralnie oczami.
- Myślę, że do dostałbym od niego w gębę, jakby April była tylko jego przykrywką…
- Co? –pyta krótko i marszczy całą twarz patrząc na mnie.
- No sklepał mnie po japie, jak zobaczył nas razem w łóżku…
Dziki… śmiech? Entuzjastyczne dźwięki jakby śmiechu, powieszanego z… nawet nie wiem czym, wypływają z jego ust i aż wstaje z podekscytowania. Zaczyna mnie szturchać jak chory pojeb i skakać wokół mnie jakby odprawiał jakieś egzorcyzmy. Oczywiście wymyślił już całą historię jakby to mogło wyglądać, w swojej głowie.
- Casanova!!! Przeleciałeś laskę swojego najlepszego kumpla! Stary, nawet ja bym nie był zdolny do takiego… POŚWIĘCENIA! – i znowu ten rechot i znowu dostaję z pięści w ramię.
- Usiądź na dupie. –mamroczę znudzony.
- I do tego dostałeś po ryju! O mój Boże, nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym to zobaczyć.
- Nie przeleciałem jej, ok? – znów mamroczę i patrzę w niebo.
- Oh, oh nazywaj to sobie jak chcesz. Bardziej ci pasuje: pieprzenie, pieszczenie, bzykanie, pukanie…? –wymienia, licząc na palcach centralnie przed moim nosem i drąc się jak niedorozwój.
- Powiedziałem, że widział nas w razem w łóżku. Wcale nie oznacza, że ją przeleciałem, pieprzyłem, bzykałem…
- Ej, czyli ty jesteś tym gejem czy nie, bo już zacząłem się gubić? –wtrąca i robi zniesmaczoną minę. Jęk przegranej pozwala mi jedynie legnąć na ziemi i zamknąć szczelnie oczy.
- Christopher, litości, jak chcesz się czegoś dowiedzieć, to mnie słuchaj. Nie potrzebne mi jakieś jebane plotki, które i tak wszystkim rozpowiesz, dlatego chcę ci powiedzieć prawdę.
- Stary, jestem tak gówniany w słuchaniu i pocieszaniu, że ty se nawet tego nie wyobrażasz. Zawsze to Brian cię wysłuchiwał.
- No Brianowi mam powiedzieć, że podoba mi się jego laska?! –nie wytrzymuję i drę się w jego twarz nawet nie analizując swoich słów. Czy ja naprawdę to powiedziałem? Mina Christophera podpowiada mi że jednak tak.
- Znaczy nie o to mi chodzi… -mówię natychmiast i kiwam rękami jakby to miało mi pomóc cofnąć czas.
- Najpierw pieprzysz kobietę Montenegro… -mówi z otwartą japą wolno i przeciągle.
- Nie, Chri…
- A później mi mówisz, że się w niej zakochałeś?! – krzyczy w moją stronę jakbym przynajmniej kogoś zabił.
- Nic takiego nie powiedziałem a ja tylko mówię…! –znów staram się mu wejść w słowo lecz bezskutecznie.
- NO TO JA WCALE SIĘ NIE DZIWIĘ, ŻE CI PRZYJEBAŁ! NAWET JAKBYM BYŁ GEJEM JAK ON, TO BYM CI PRZYLEBAŁ! PEWNIE NAWET DWA! RAZ! BARDZIEJ!!!
Pierdolony idiota.
- Tylko koło siebie spaliśmy, rozumiesz? Do niczego między nami nie doszło. Brian wszedł w momencie w którym go nie oczekiwałem. On pewnie też nie oczekiwał, że zobaczy nas razem. Nim mogłem cokolwiek mu wytłumaczyć to mnie sklepał i wyszedł.
- Po jaką cholerę spałeś z jego dziewczyną?
- To długa historia…
- I tak nie mamy co robić.
- Ugh. No więc byłem w Belleville…
- Ej stary, ty tak na poważnie? Nie będę tego słuchał, nie marnuj na to siły… -zaśmiał się szczerze i spuścił wzrok na dół.
- Dzięki… -mamroczę i przecieram sobie dłonią zmęczoną twarz.
- Dobra, powiedz same konkrety.
- Próbuję, ale dla ciebie to i tak za dużo.
- Harry… Ze mną możesz jarać, ścigać się albo tańczyć. Nie umiem nic innego dla ciebie zrobić. –zaśmiał się lekko wzruszając ramionami.
- Wiem, pierdoło. –przyznaje szczerze i obdarowuję go uśmiechem.
- Powiedz to w największym skrócie na tyle ciekawie, żebym nie usnął i postaram to jakoś umiejętnie zripostować. Gotowy? –pyta a ja zdycham i patrzę w niebo jakbym czekał na natchnienie od Boga, szybkiego skrótu tego całego bagna.
- April była pijana do tego stopnia, że nie potrafiła nawet powiedzieć słowa. Z racji tego, że Brian nie odbierał telefonu, zabrałem ją do siebie, umyłem, przebrałem i położyłem się z nią spać. Rano zjawił się w moim mieszkaniu, wpierdolił mi i pojechał. Byłem w Bronx –chce coś powiedzieć, ale zatykam mu usta ręką i kontynuuję –Później biegałem. Dowiedziałem się, że April jest w szpitalu, chciałem tam pojechać, ale Kelly mnie zatrzymała i została u mnie na noc, i nie, nie pieprzyłem jej. Rano pojechałem do szpitala, Brian mnie przeprosił za bycie chujem w tamtym momencie. Rozmawiałem z April, która… kurwa, stary, kazała mi się trzymać od niej z daleka i powiedziała, że lepiej gdybym się nią nie zajmował. Byłem tak wkurwiony… nie, to złe słowo… rozczarowany, o! W ogóle jak na nią patrzę to mam ochotę zrobić z nią tyle nieprzyzwoitych rzeczy, ale przysięgam, Christopher, przysięgam, że niczego od niej nie oczekiwałem, nie sprawiałem wrażenia nachalnego czy cokolwiek… Przecież ja tak bardzo chcę szczęścia Briana, tak bardzo chcę, żeby był z kimś kto go kocha, kogo on kocha, a tym czasem zjawia się taka April i wszystkie te moje myśli się krzyżują. Całe to zachowanie sprawia, że zamiast pozwalać rozwijać się ich związkowi, to ja zbliżam się do niej coraz bardziej i nie umiem tego zatrzymać! Chcę być blisko niej, chcę czuć jak oddycha. Gdybyś tylko wiedział jak idealnie się przy niej czułem, móc być zaledwie kilka centymetrów od jej twarzy. Nie umiem nawet opisać tego co ze mną robi, nie robiąc kompletnie nic! A to wszystko stało się przez jedną noc! -mówię to chyba na jednym wdechu i krzywię twarz w akcie niemocy.
Chwila ciszy między mną a Christopherem pozwala mi przeanalizować co powiedziałem i to chyba są te myśli, które są początkiem i końcem mojej „książki”. Właśnie ją przeczytałem, nawet o tym nie wiedząc.
- Przyznałeś to przed sobą dopiero teraz, prawda? –pyta, a ja tylko na niego patrzę nie będąc w stanie potwierdzić. – Może rzeczywiście się w niej zakochałeś?
- Nie życz mi tego, Chris. Powstrzymaj mnie od tego. Ja nie mogę mu tego zrobić…
- Obawiam się, że jest już za późno… Stoi przed tobą smutna konieczność wyboru, Styles. Albo ją zdobywasz i tracisz przyjaciela, albo bądź kłębkiem nerwów jakim jesteś teraz do usranej śmierci.
- Dlaczego mam wrażenie, że według ciebie wariant pierwszy jest lepszy?
- Bo taki jest. Co jak ci mogę więcej powiedzieć, Brytyjczyku bez humoru…? Czego byś nie wybrał to i tak jesteś w dupie. Na twoim miejscu przerzuciłbym się na gejów.
- Spierdalaj. –a wydawało się, że będzie to obiecująca przemowa. Jak zawsze zjebał…
- Wstań! –mówi i sam podskakuje lekko przede mną czekając aż się podniosę.
Z niechęcią i ospalstwem wykonuję jego nagłą prośbę i od razu zaklinam ten moment, bo dostaje w twarz.
Tak. Najnormalniej w świecie ponownie dostaję za nic. Jestem w lekkim szoku, dlatego nawet się nie buntuję, nie próbuję oddać.
- Chciałem poczuć to samo co Brian, sorry. –tłumaczy z uśmiechem i obejmuje moją twarz dłońmi zmuszając bym na niego spojrzał.
- Kutas z ciebie. – syczę i poruszam żuchwą, żeby jakoś roznieść ból na boki.
- Być może… Ale, chwila moment. Czy zachowałeś się tak samo jak Brian ci przyjebał?
- Tak. Mniej więcej tak… -przyznaję i ta odpowiedź najwyraźniej się Christopherowi nie podoba, bo znowu jego ręka wita mój policzek, niestety nie w miły sposób.
- Stary! –odpycham go od siebie z całej siły i dyszę lekko, łapiąc się za miejsce bólu. –Czyś ty, kurwa, ochujał?! Za co mnie lejesz, do cholery?! –wykrzykuję w jego stronę z bólem.
- Bo jesteś ciotą! Kto, no powiedź, kto nas nauczył walczyć o marzenia?! Ty, frajerze. Ty i Brian! Tyle razy ci powtarzał, że teraz jesteś jednym z nas, że masz walczyć do końca o wszystko czego pragniesz. A teraz się poddajesz nawet nie zaczynając! Gdzie jesteś?! Nadstawiasz policzek a nie walczysz!
- Christopher, gdyby chodziło o cokolwiek innego walczyłbym jak popieprzony, ale tu chodzi o kobietę, w dodatku nie moją! Pierwsza zasada to „Nie ruszać zajętych dziewczyn”, zapomniałeś?
- A ty zapomniałeś, że masz jaja i te wszystkie zasady możesz wsadzić sobie w dupę?
- Nie, nie zrobię mu tego. Chris, on jest moim bratem…
- Więc co zrobisz, Harry? Co zrobisz? –pyta a ja jedynie bezsilnie jęczę.
- Gdybym to wiedział to nie robiłbym ci kłopotu i prosił byś się ze mną spotkał!
- To powiedz mi czego chcesz?
- Chcę, żeby Brian był szczęśliwy.
- Pytam, czego chcesz dla siebie? Nie tego co chcesz dla Briana, cwelu.
- Nie wiem. Wiem tylko, że chcę, żeby on był szczęśliwy.
- Dlaczego?
- Bo dał mi wszystko? Dzięki niemu mam mieszkanie, pracę, przyjaciół i nie muszę mieszkać na ulicy jak przez pierwszą dobę mojego przylotu w to miejsce. Dał mi wszystko, rozumiesz? Dzięki temu, że on ma wszystko, ja też to mam. Więc na pierwszym miejscu chcę, żeby to on był szczęśliwy, bo wiem że jeśli on będzie to wkrótce i ja będę szczęśliwy tak jak on. I możesz mnie lać po pysku ile ci się podoba, ale nie zmienię ani mojego stosunku do całej sprawy, ani zasad, które ustalił Brian.
I dostaję po pysku jak tylko kończę zdanie. No nie sądziłem, że weźmie to sobie do serca. Dostałem już tyle razy, że zaraz stanie się to moją rutyną dnia codziennego.
- Może i Brian ma wszystko – podchodzi do mnie i kładzie dłonie na moich ramionach – Ale… -mówi smutno i spuszcza głowę w dół. Przyciąga mnie do swego ciała i przyciska mnie do torsu w uścisku. –Są takie rzeczy, które bez względu na to, jak bardzo ich pragniemy, nie mogą się zdarzyć. Mam nadzieję, że wybierzesz mądrze, Harry. I nie płacz nad czymś, co nie płacze nad tobą. – mówi i odsuwa się ode mnie.
- Christopher, co to ma wszystko znaczyć? O czym ty teraz mówisz? –pytam patrząc mu w oczy, ale najwyraźniej nie ma ochoty mi odpowiadać.
- Rozmowa z Brianem jest ci potrzebna. Mam nadzieję, że to nie rozerwie ci serca.
Odchodzi. Idzie w stronę naszych motorów. Nie mam nawet odwagi sprowadzić go z powrotem. Najpierw wyrzuca mi najgorsze a później mówi coś czego kompletnie nie rozumiem i odchodzi… Czy ten dzień może być jeszcze gorszy?

Wiem, że nic nie wiem.

                                                             ________________

Czytając to, zakładam, że tak wyglądacie czytając ten rozdział, bo ja na waszym miejscu bym mnie zabiła. Ja tego nie rozumiem, to co dopiero taki czytelnik... 
Ale spoko jesteśmy już bliżej rozwiązania niż początku. 
Nie wiem jak mam dalej to skomentować, więc zostawiam to wam i do następnego :*

All the love. A

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz