Delikatnie przejeżdżam dłonią wzdłuż
jej kręgosłupa. Mogę wyczuć jak każdy kręg odstaje na jej skórze. Wzdycham
głęboko przez co jej małe ciało unosi się i gdy wypuszczam z siebie powietrze
to opada. Zarzucam ramię na jej plecy i przyciskam do siebie mocniej by ją
ogrzać. Wygląda teraz tak spokojnie, śpiąc na moim torsie. Mruczy coś cicho i
układa się wygodniej. Wtula buzię w moją szyję, nogi zaplątuje w moje, a dłońmi
przesuwa po mojej klatce, aż wreszcie jedną wkłada mi pod łopatkę, a drugą
kładzie luźno w miejscu pod obojczykiem. Czuję chłód, przez jej gest, ale jakoś
dziwnie mi to nie przeszkadza. To takie inne. W sensie czuć takie zimno, które
jest tak przyjemne. Niewątpliwie jest to przyjemne… Jezu, Harry jesteś
popieprzony.
Ostatni raz wzdycham i tulę do siebie
jej drobne ciało. Muszę zasnąć, inaczej myśli mnie zjedzą żywcem. Zasypiam w
głęboki sen, po chwili refleksji, z dziewczyną kumpla w moich ramionach.
Nasz błogi stan w krainie Morfeusza
nie trwa długo. Ledwo co zasnąłem, a już musiałem wstać. Zaczęła płakać. Znów.
Odpycha się ode mnie i schodzi nieudolnie z łóżka. Przewraca się i ląduje na
ziemi jęcząc coś niewyraźnie. Podnoszę się szybko i dopadam się do jej osoby.
- April, błagam powiedz mi o co
chodzi? Proszę powiedz, jak mam ci pomóc?! –krzyczę w jej stronę bezradnie i
ciągnę za nadgarstki w dół, żeby odciągnąć jej dłonie z twarzy.
Wyje jak dziecko, zanosząc się co
chwila i nie mogąc nabrać powietrza. Ręce trzęsą jej się jak galareta i nie
może się powstrzymać od płakania. Nawet jakbym chciał cokolwiek dla niej
zrobić, to nie jestem w stanie. Kładzie się na podłodze i krzyczy. Krzyczy
jakby ktoś jej coś robił. Dławi się łzami nie przestając krzyczeć z bólu, który
w niej siedzi. Chryste, już doprawy nie wiem jak mam do niej podejść, co mam
powiedzieć i jak załagodzić jej cierpienie. Samemu zaczynają mi się trząść
dłonie. Jestem zaspany, zdezorientowany i bezbronny. Czuję się podle i
najgorsze jest to, że nie wiem jak to naprawić. Niepojęte jest dla mnie to co
się teraz tu dzieje.
- Proszę cię, April… -szepczę
żałośnie klęcząc przed jej wyjącym się ciałem na podłodze. – Dlaczego tak
cierpisz? –mówię cicho wycierając jej łzy z twarz i uspokajając palcami jej
rozdygotaną wargę.
Aż mam ochotę ją pocałować, żeby tylko przestać
patrzeć na to co się z nią dzieje.
Nie. Nie mogę tego chcieć. Boże, o
czym ja w ogóle pomyślałem? Oddech robi mi się niespokojny i odwracam wzrok.
Chciałbym uśmierzyć cały ten ból jednym pocałunkiem jej pięknych ust, ale to
może zrobić tylko Brian. On jest tym, który będzie ją całował już zawsze, nie
mogę mu tego zabrać.
Podnoszę ją z podłogi i stawiam na
nogi. Rozgląda się z niepokojem we wszystkie strony i chce się wyrwać, ale
trzymam ją kurczowo za ramiona.
- Proszę, nie! Już nie mogę, nie
chcę. Nie! –lamentuje i odrzuca głowę w tył.
Trupie nogami o podłogę i jestem
pewny, że gdybym ją puścił runęłaby na ziemię jak długa, pomimo że wydaje się
tak silna. Unoszę ją lekko do góry i kładę jej ramiona na moich barkach. Nasze
twarze dzieli teraz skromna odległość. Patrzy mi w oczy i uspokaja się
znacznie. Przestaje płakać i krzyczeć. Oddycha jedynie głośno i niespokojnie, a
jej serce wyrywa się z piersi. Czuję jego łomot na swojej klatce i zimno jej
wilgotnej jeszcze bielizny. Mruga leniwie, nie spuszczając mnie z oczu. Jej
stopy balansują swobodnie nad ziemią, ponieważ trzymam ją w ramionach, lekko
się z nią kołysząc. Ocieramy się nosami, przez co wypuszczam z siebie urwane
powietrze. Przytulam ją do siebie mocniej, a ona nie pozostaje mi dłużna. Wodzi
krótko dłońmi po moim karku i niemal dygoczę pod wpływem tego gestu. Jest tak
niesamowicie blisko… Wystarczy, żebym ruszył lekko głową do przodu, a nasze
usta połączyłyby się w pocałunku. Powstrzymuję się od tego z wielkim trudem.
Nie urywamy kontaktu wzrokowego. Robi mi się gorąco na myśl co bym jej teraz
zrobił gdyby należała do mnie. Odrzucam ponownie od siebie te myśli i nie
przestaję się kołysać spokojnie. Wygląda to zapewne jakbym tulił do snu,
rozdrażnione koszmarem dziecko.
Jest już spokojna. Nabieramy
powietrza w tym samym czasie i wypuszczamy go wzajemnie w swoje wargi. Tańczę z
nią wolno wokół całego pokoju. Siadam w końcu na łóżku. Jej nogi są po obu
stronach moich bioder. Jesteśmy tak niesamowicie blisko siebie, że to aż staje
się niezręczne, ale nie jestem w stanie tego przerwać. Pachnie mną. Moim żelem
i szamponem. Jest…
- Nie chcę… -szepcze tak cicho, że
ledwo ją słyszę.
- Czego nie chcesz, April? –pytam
starając się powiedzieć to tak samo jak ona, lecz wychodzi odrobinę głośniej.
- Ukrywać. –odpowiada opierając
bezwładnie czoło o moje i zaczyna owijać wokół palców kosmyki moich włosów.
- Więc tego nie rób. –przybliżam ją
sobie jeszcze bliżej i wdycham gwałtownie jej powietrze.
Mam wrażenie, że zaraz będę pijany,
przez alkohol jaki wydmuchuje i ta alternatywa podoba mi się niezmiernie.
Byłbym śmielszy, żeby zrobić coś o czym na trzeźwo nawet nie powinienem myśleć.
To takie dziwne, że nie miałem z nią dobrego kontaktu, bo mnie odtrącała, albo
się nie odzywała w ogóle, a to ja ją teraz tulę od ciała, gdy tego potrzebuje.
Co ona w sobie kryje? Jaką moc posiada, że jestem w stanie zerwać najważniejszą
dla mnie zasadę? Nie dotyka się czyichś dziewczyn, choćby nie wiem jak cudowne
były… Tymczasem dotykam, i tak jak, dziewczynę mojego najlepszego przyjaciela i
ani mi się nie śni przestać choćby na sekundę. I choć wcześniej myślałem, że
będę mógł jakoś to pohamować, to teraz wiem, że po prostu nie mogę. Robi mi się
cieplej. Naprawdę powinienem przestać. Natychmiast.
April osuwa się lekko i nadal patrzy
na mnie zamglonym wzrokiem. Zerkam na zmianę na jej oczy to na jej usta.
Przesuwa dłońmi po moich ramionach, torsie, aż wreszcie kładzie je sobie na
udach i wzdycha. Robi najgorszą z możliwych czynności na świecie, jaką można
uczynić przed chłopakiem, który aż pali się od pocałowania słodkich warg jakie
ma przed sobą. Oblizuje usta, delikatnie i niesamowicie wolno, końcem języka.
Mam ochotę się rozpłakać, widząc jak seksownie jej język nawilża spierzchnięte
wargi i pocałować ją tak, żeby zabrakło jej tchu w piersiach. Pewnie nie zdaje
sobie sprawy z tego jak to na mnie podziałało. Boże, co za noc…?
Okręcam ją delikatnie, tak że jej
plecy są przed moim torsem. Pomijam fakt, że siedzi właśnie idealnie na środku
mojego krocza. Wzdycha głęboko i opiera się o mnie. Przechylam się z nią w
stronę łóżka, żeby się położyć. Wkładam rękę pod jej szyję, umożliwiając jej
leżenie na niej a drugą kładę jej na tali. Jest teraz małą łyżeczką. Wciągam
zapach jej włosów, pachnących jak miętowe orzeźwienie i przytulam ją do siebie.
Nadal jest śmiertelnie zimna i za wszelką cenę chcę, żeby się to zmieniło.
- Spróbuj zasnąć… -proponuję cicho.
Przysuwa swoją małą dłoń do mojej i dotyka jej
samymi opuszkami palców. Rozwieram szerzej płaszczyznę ręki i obserwujemy razem
jak znaczy na niej małe koliste wzorki. Zamyka swoją dłoń w pięść, a ja
obejmuję ją moją dłonią. Chowa się ona jak za płachtą. Jest taka malutka, że
mogę chwycić ją całą. To samo robię z drugą ręką i w tej pozycji April po
niedługim czasie zasypia. Dochodzi piąta i mimo, że nie spałem praktycznie całą
noc, nie mogę ponownie zasnąć. Myślę. I to prawdopodobnie mnie gubi.
Nadchodzi ranek. April nie zmieniła
podczas snu pozycji, co niezmiernie mnie cieszyło i wydawać by się mogło, że
zrobiła się trochę cieplejsza niż wcześniej. Teraz się nie dziwię, że chodzi
ubrana w bluzy w czerwcu. Leżę z nią tak przez cały poranek obejmując jej
drobne ciało i żałując tego, że jeśli wstanie odsunie się ode mnie zapewne. To
naprawdę przyjemne uczucie mieć ją w ramionach, patrzeć jak oddycha płytko
przez sen i wciągać jej zapach podobny do mojego. Tak mogłoby być codziennie…
gdybym tylko ją posiadał.
Słyszę dźwięk otwieranych drzwi, a
później lekkie trzaśnięcie. Podnoszę głowę do góry i dopiero teraz zdaje sobie
sprawę jaka jest ona ciężka, po nieprzespanej nocy. Unoszę się lekko, przez co
April mruczy cicho i wtula się bardziej w poduszkę. Kroki mojego
niespodziewanego gościa nabierają na sile, jest już tak blisko sypialni.
- Dzwoniłeś do mnie miliard razy,
stary. O co ci kurwa chod…? – w drzwiach stoi Brian Montenegro we własnej
osobie. Patrzy na nas z przerażeniem z jakim jeszcze nigdy go nie widziałem.
Jest w szoku, wcale mu się nie dziwię. On chyba nawet przestał oddychać.
- Brian, posłuchaj, to nie tak…
-zaczynam, wyrywając dłonie, puszczając dziewczynę i próbując jakoś wstać z
łóżka. Wzrok Briana spada na ubrania April leżące na podłodze. – Stary,
przysięgam… -chcę znowu coś powiedzieć, ale podnosi rękę w górę uspokajając
mnie magicznie i nie mam nawet odwagi cokolwiek powiedzieć. Wypuszcza z siebie
głośno powietrze spogląda w stronę swojej dziewczyny. Powoli, jakbym nie chciał
go spłoszyć, podchodzę w jego stronę z dłońmi wystawionymi w geście obronnym.
Dzieli nas może metr. Otwieram usta, żeby znowu coś powiedzieć, mimo że nie
wiem dokładnie co, ale Brian jest szybszy.
Dopada się do mojej koszulki i
ciągnie. Nie popycha mnie, on mnie rzuca z ogromnym impetem na ścianę i
przygwożdża do niej swoim ciałem. Siła uderzenia jest tak potężna, że tracę
dech i przez moment kręci mi się w głowie.
_________________________________
Tak, potrzebuję pomocy i to natychmiast.
Lucyna mnie opuściła, wakacje się (wam) kończą, to opowiadanie jest tak żałosne, że aż boli, hejty od rodziców oficjalnie można przyjąć za przełączone na level hard, obcięty paznokieć, odcisk na palcu, brak funduszy na marzenia i wizja mnie za 10 lat jako zrzędliwą samotnicę doprowadzają mnie lekko do rozpaczy...
Tak bardzo cieszyłam się na te rozdziały, ale minęło tyle czasu, że nawet nie chce mi się tworzyć jakiegoś ciągu dalszego. (możecie mi wierzyć lub nie ale ryczę jak porąbana jakaś) Jarałam się jak pochodnia myśląc, jakie emocje będą wam towarzyszyć podczas czytania trzech moich fejw rozdziałów, a teraz sama wiem, że są po prostu słabe i gdybym była wami też bym tego nie czytała za co przepraszam.
Powodzenia w szkole, bo tego teraz wam mogę jedynie życzyć.
Agnes.